poniedziałek, 27 stycznia 2014

5. Teoretycznie zwykła historia



Joe wspominał te gorzkie weekendowe chwile przez cały tydzień. Na początku nie chciał nawet słowem odezwać się do Cooper. Na przerwach omijał ją szerokim łukiem, a na lekcjach udawał, że dziewczyna nie istnieje. Jednak nie mogło to trwać w nieskończoność. I w zasadzie trwało tylko do środy rano. Maya patrzyła na niego  tak smutnym i przepraszającym wzrokiem, że nie mógł już jej dłużej karać. Mimo wszystko, była jego jedyną przyjaciółką.

- Dobra, powiedzmy, że już mi przeszło – powiedział dosyć mało subtelnie, gdy przechodził obok dziewczyny. Maya była tak szczęśliwa, że od razu rzuciła mu się na szyję, co oczywiście przyciągnęło uwagę wszystkich dookoła. Joe chciał odczepić od siebie szczęśliwą Cooper, jednak nie było to takie łatwe. Skąd u dziewczyny tyle siły? No chyba, że to on był wyjątkowa słabym facetem.

- Tak się cieszę! – powiedziała Maya przez łzy. – Już myślałam, że nigdy się do mnie nie odezwiesz! – Joe pomyślał, że  taki właśnie był plan. Jednak nie chciał jej ranić jeszcze bardziej. W końcu aż tak źle nie skończył.

- Dobra, dobra… Weź już się odczep, bo się wszyscy gapią. – Głos Joe’go był lekko poddenerwowany. Nienawidził okazywania uczyć, ani specjalnej wylewności, dlatego też czuł się teraz maksymalnie zażenowany.


- Ech – westchnęła i popatrzyła na zawstydzonego Moora. – To może mi coś opowiesz?

- Nie ma czego opowiadać… - Joe starał się wykręcić. Wszystko w jego opowieści wiązało by się z tym cholernym głupkiem.

- I obraziłeś się na mnie za nic, tak? – Cooper naburmuszyła się lekko.

- No nie do końca za nic. Za coś, no miałem powód, ale błagam pozwól mi o tym zapomnieć!

- Nie, chcę wiedzieć za co się obraziłeś. Bo jak dla mnie to wygląda na to, że za to, iż musiałeś rozmawiać z nieznajomymi ludźmi…

- Za to poniekąd też i za to, że mnie zostawiłaś, skoro musisz już wiedzieć. – Joe ściszył głos i dodał po chwili. – I za to, że musiałem spędzić noc z Benjaminem…

- Co?! – wrzasnęła Maya. – Spałeś z… - Na szczęście nie zdążył skończyć, Moor zatkał jej usta dłońmi. Na jego czole natomiast pojawiły się małe kropelki potu, jeszcze by tylko tego brakowało, żeby jakaś postronna plotkara usłyszała o jego niemiłych przygodach.

- Zamknij się – wysyczał. Nie poznawał jej, od kiedy zrobiła się taka krzykliwa i przejęta? Co za baba!

- No dobra – Maya ściszyła głos. – Spałeś z tym Benjaminem? W życiu nie podejrzewałabym cię o takie przejawy chuci – powiedziała dławiąc się powietrzem. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.

- Czyś ty babo zmysły postradała? W łóżku jego spałem, a on doczepił się później… -Postać Benjamina prześladowała go cały czas, choć widział go tylko raz w życiu. Co za sromotna porażka…

- A, czyli się z nie przespałeś w sensie aktu fizycznego, tak? – Joe popatrzył krzywo na przyjaciółkę. Cóż to u diabła, był za dobór słów?

- Nie, do żadnego gwałtu na mojej osobie nie doszło. W ogóle zostawmy już ten temat co?

- No spoko – zgodziła się dziewczyna i wzięła zdenerwowanego chłopaka pod ramię. Z chęcią poznałaby więcej szczegółów, ale wiedziała, że żeby tego dokonać, niestety musiałaby Moora upić. Doskonale wiedziała jak obsługiwać się z mało rozmownym i wylewnym przyjacielem. A okazja to tego, by wyciągnąć od niego parę gorących informacji, z pewnością niedługo się nadarzy.

Kiedy wyszli ze szkoły, oczom Moora ukazała się znana już czupryna. Chłopak lekko zbaraniał, po czym pytająco popatrzył na szczęśliwą przyjaciółkę.

- Lucy! – Uradowana do granic możliwości Maya, pobiegła szybko do kobiety. I takim oto sposobem zdziwiony Joe stał na środku drogi i patrzył przed siebie, jakby ujrzał właśnie powojenny krajobraz. Nie podobało mu się to w ogóle. Kontaktów z przyjaciółką nie zmierzał zrywać, a ona, jak widać nie zamierzała zrywać ich z Lucy. Szybko myśląc o całej sytuacji, wykombinował, że w jego życiu i Benjamin pojawi się jeszcze parę razy. Z sercem na ramieniu podszedł do pstrokatej kobiety i przywitał się z nią.

- Cześć… - wybełkotał mało przyjaźnie.

- O, Joe jak zwykle pełen życia. – Usłyszał w odpowiedzi żywiołowy i pełen wesołości głos. Jednak postanowił tę uszczypliwą uwagę zignorować. Nie pozostawało mu nic innego, jak szybko oddalić się od potencjalnego zagrożenia. Pomachał dziewczynom na pożegnanie i powoli udał się w kierunku swojego domu. Przynajmniej taki miał plan. Zaaferowany pojawieniem się pstrokatej kobiety, nie zauważył jeszcze jedne osoby. Dopiero głos, który w miarę pamiętał, uświadomił go w tym, że tak szybko nie odejdzie.

- A ze mną się nie przywitasz? – Zaskoczony Joe spojrzał w kierunku osoby, z której wydobył się ów znajomy głos.

- Cześć Jamie – powiedział tak wesoło, jakby dowiedział się właśnie o śmierci kogoś z rodziny. Nawet jakby chciał, nie mógłby być w tym momencie weselszy.  Miał wrażenie, że został uknuty jakiś plan, o którym on oczywiście nie wiedział. Popatrzył podejrzliwie na przyjaciółkę, która uparcie unikała jego spojrzenia. Przeklęta Cooper znowu coś wykombinowała, zdecydowanie za szybko jej wybaczył.

- Niczego mu jeszcze nie powiedziałaś? – Lucy skierowała pytanie do rudowłosej dziewczyny, która tylko przytaknęła. Moor miał ochotę odwrócić się na pięcie i uciekać w cholerę i jeszcze trochę dalej.

- Dziwisz jej się? – spytał Eliot. – Joe wygląda jakby właśnie usłyszał wyrok śmierci. – Mężczyzna podszedł do chłopaka i przyjaźnie położył mu dłoń na ramieniu. Moor popatrzył na część ciała, które właśnie na nim zaległa, z nieukrywaną odrazą. Strzepnął dłoń, ze swojego ramienia i spytał nie kryjąc irytacji:

- Czego chcecie, co?

- Uspokój się – powiedziała pokojowo Lucy. – Chcieliśmy ci zaproponować wspólne wyjście, do kina to wszystko.

- Aha, nie dziękuję – odpowiedział chłodno i spróbował ruszyć przed siebie. Natrętna dłoń Eliota, tym razem jednak znalazła się na jego nadgarstku. 

- Jeśli nie pójdziesz dobrowolnie, wydelegujemy do ciebie Benjamina. – Joe zakrztusił się własną śliną, którą niestety przełykał w tym właśnie momencie. Jego organizm słysząc to zakazane imię, najwidoczniej chciał unicestwić sam siebie.

- Czyli… - zaczął niepewnie. – On też będzie?

- On i jego siostra – odpowiedziała mu tym razem Lucy. A Moor myśląc o piekielnym rodzeństwie pobladł jeszcze bardziej. Był dopiero środek tygodnia, a on czuł się jakby właśnie kończyła się sobota pełna uniesień.

- Chodź z nami, będzie fajnie – odezwała się nieśmiało Maya, próbując przerażonego przyjaciela podnieść nieco na duchu. Wiedziała, że gdyby sama zaczęła ten temat, to Joe nigdy w życiu by się nie zgodził. Dlatego też, obdarzona nieco zmysłem taktycznym, poprosiła o pomoc Lucy. Lucy natomiast poprosiła Eliota, by poszedł jako kropka kończąca zdanie. Jamie zgodził się od razu, Joe bowiem od razu zrobił na nim dobre wrażenie. Poza tym chęć podokuczania takiemu chłopaczkowi była ogromnie wielka i okazała się siłą nie do okiełznania. Biedny Moor natomiast, jeszcze nie zdążył się zorientować, że dziwnym trafem zaczął przyciągać ku sobie samych sadystów.

- No ja nie wątpię, że będzie cudownie.  - zironizował Joe. Szybko przeleciał wzrokiem po twarzach całej trójki. Od Cooper biła wina, której nie dało się zignorować, Lucy uśmiechała się jak zawsze, a Jamie patrzył na niego z taką siłę, że Moor nie był wstanie odmówić.

- To  idziesz, czy dzwonić po naszą kartę atutową? – spytała lekko zniecierpliwiona Wood patrząc na zegarek. 

- Idę, idę. To o której?

- Bądź gotowy na dwudziestą. – Moor kiwnął głową dając znak, że wszystkie informacje zakodował dokładnie w swojej głowie. Pomachał całej trójce na pożegnanie i szybkim krokiem ruszył w kierunki swojego domu. Co jakiś czas, niczym paranoik, oglądał się za siebie, czy nikt go nie śledzi. Jednak było to tak głupie i niedorzeczne, że aż miał ochotę samemu sobie strzelić w twarz. Myśl o tym, że znów będzie zmuszony stanąć twarzą w twarz z piekielnym rodzeństwem przerażała go nie na żarty. Czyja to był wina? Znał na to pytanie odpowiedź. Maya. Wszystkiemu była winna Cooper i jej dziwny zew przygody. Jeśli chce się szlajać z tą bandą wyrzutków, droga wolna. Tylko dlaczego, do jasnej cholery, jego też w to mieszała? Tego właśnie nie mógł pojąc, na co on tam? Na pewno nie miał zamiaru robić za worek treningowy dla Benjamina. Dlatego też postanowił ubrać się w zbroję anielskiej  cierpliwości i ignorować tego niezwykle irytującego osobnika spod ciemnej gwiazdy.
        
    Parę minut po dwudziestej zawył bezlitośnie dzwonek do drzwi. Ku swojemu zdziwieniu nie zobaczył całej ferajny, a tylko tę trójkę, z którą rozstał się pod szkołą. Kulturalnie ze wszystkimi się przywitał i poszedł razem z nimi na seans grozy. Po drodze udzielał tylko zdawkowych odpowiedzi, nie mieszając się w zbędne polemiki. Zresztą cała trójka bawiła się doskonale bez jego przemów, więc po co miał im psuć atmosferę. Czuł się nawet dobrze wiedząc, że nie chcąc go wciągnąć w niepotrzebną konwersację. Jednak jego spokój miną w chwili, w której ujrzał niebiską głowę Benjamina i surowy wyraz twarzy jego siostry. Cieśnienie podskoczyło do samych granic, a serce prawie wyrwało się z lichej klatki piersiowej. Takiego natłoku emocji nie doświadczył chyba jeszcze nigdy i miał szczerą nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz.

- Co tak długo? – warknął lekko zdenerwowany Miller do roześmianej grupki. Joe na wszelki wypadek stanął za nimi, by niepotrzebnie nie rzucać się w oczy. Miał nadzieję, że może jakimś magicznym sposobem, Benjamin nie zorientuje się, że Moor tutaj jest. Niestety trudno byłoby mu przekonać o tym samego siebie, a co dopiero Millera.

- A ta pokraka czemu się tak za wami chowa? – Joe doskonale wiedział, że ów pytanie odnosiło się do jego osoby. Jednak tak jak wcześniej postanowił, przywdział zbroję cierpliwości i nie odpowiedział nic na zaczepne pytanie.

- Nie strasz go – w odpowiedzi Miller usłyszał głos swojej siostry i standardowo poczuł lewy sierpowy.

- Hej Joe, wybacz, że wtedy tak na ciebie naskoczyłam, ale ta niebeska pokraka potrafi strasznie denerwować. – Panna Miller uśmiechnęła się ciepło i podała dłoń Moorowi – Jestem Amelia. – Moor odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się niepewnie. Dobrze wiedział, że to wilk w owczej skórze i wolał jej niczym nie zdenerwować.

Po upływie paru minut, cała trójka siedziała już wygodnie w sali kinowej. Tylko Joe siedział jak na szpilkach. Nie dość, że jego miejsce znajdowało się między Eliotem a Millerem, to jeszcze żeby dopełnić katastrofy, to właśnie dowiedział się o tym, że film to najprawdziwszy horror. Tak cudowanie stereotypowej sytuacji, także nie miał okazji jeszcze przeżyć. Ile on będzie tym ludziom zawdzięczać, naprawdę nic, tylko pójść i skoczyć na beton. Jak można wywnioskować, Joe oczywiście nienawidził horrorów, krzyczał na nich jak mała dziewczynka. A ostatnią rzeczą, którą chciałby pokazać Benjaminowi był jego strach. Moor westchnął głośno, zastanawiając się dlaczego karma jest taką paskudą zołzą. Jednak nic mu z tego myślenia nie wyszło i postanowił się skupić na tym, by nie krzyczeć podczas filmu.

- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś siedział na krześle elektrycznym. – Jamie popatrzył na wystraszony wyraz twarzy chłopaka. Już dawno nie widział kogoś tak bladego. Joe wyglądał jakby śmierć właśnie grała z nim w szachy, a stawką było jego życie.

- Pewnie się boi horrorów. – Zamiast Moora odpowiedział prześmiewczy głoś Millera.
 
- Jeśli się tak bardzo boisz, to ja cię mogę przytulić. – Eliot puścił oczko w stronę zawstydzonego chłopaka i uśmiechnął się rozbrajająco. Moor naprawdę miał ochotę coś odpowiedzieć, jednak jakimś dziwnym sposobem nie mógł. Także po zgaszeniu świateł zrobiło mu się nawet lżej wiedząc, że nie będzie musiał już dłużej wysłuchiwać swoich sąsiadów.

10 komentarzy:

  1. Nadrobiłem ^.^ Wciągnęło mnie i puścić nie chce... Fajna historia ^.^ Zarąbiste postaci z ciekawymi charakterkami :) Lubię Benjamina, a Joe jest też interesujący... taki słodko-kwaśny, rzedkłbym :D Czekam na kolejną notkę z niecierpliwością :) Weny życzę i pozdrawiam ciepło :) Buźka! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc Joe znalazł się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Ciekawe, co z tego wyniknie? Czy w ramach rozpaczy rzuci się na Benjamina czy Eliota. A może zachowa zimnom krew i obejrzy cały film bez krzyku? Czekam z niecierpliwością, na kinową męczarnie Joe. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O bieeedny Joe.... Chłopcy z pewnością nie dadzą mu żyć na tym filmie.... Mam dziwne wrażenie, że będą hinty trójkącika....
    Potrzebuję więcej hintów Mai i Lucy, proszę, są takie słodkie ;w;
    Joe, taki alien, much introwertyk, tylko czekać, aż się Ben za niego weźmie i oswoi....
    A ta Amelia jest dalej słodka, serio <3
    Czekam na więcej~~

    PS: Zapraszam na nowy rozdział na moim blogu <3

    OdpowiedzUsuń
  4. No no, nie mogę się już doczekać następnego rozdziału, w którym opiszesz kinowe perypetie tych trzech, uroczych chłopców. Ciekawe w czyje ramiona rzuci się Joe. Albo czyje ramiona rzucą się na niego :D Chociaż stawiam na to drugie, przeczytawszy już te pięć rozdziałów z nim w roli głównej. Jak ja uwielbiam takie sytuacje! Moje małe serce napełnia się wtedy radością!
    Wena, byle szybciej! ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba najbardziej polubiłam Eliot'a :D Lubię takie charaktery i w ogóle podoba mi się to, że próbuje dokuczyć czy też zawstydząć Joe ^^ Jejku, ciekawe jak potoczy się akcja w kinie, bo mam już wielką ochotę na podteksty yaoi ;d
    Proszę, pisz jak najszybciej potrafisz <3
    Pozdrawiam, Mei.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano.. to może na wstępie przepraszam za opóźnienie, ale ostatnimi czasy (to jest tak od jakiegoś roku xD) nie mam kompletnie na nic czasu.. no ale przynajmniej potwierdza się moja teoria, że jak się zawali jedno, to jak na zawołanie wszystko inne też...
    No ale tyle o mnie. ;)
    Blog jest SUPER !!
    Począwszy od wyglądu, który przyznaję baardzo mi sie podoba kończąc na opowiadanie, które swoją drogą jest tak wciągające, że aż mnie skręca od środka, a w główce mam tylko jedno pytanie mianowicie "Co będzie dalej?!" ;D
    Jeśli chodzi o bohaterów, to mam ogromny dylemat.. Chyba nie potrafię stwierdzić, który podoba mi się najbardziej.
    Każdy z nich ma zupełnie inny, a zarazem ciekawy charakter. Hmm.. myślę, że jak przeczytam kolejne rozdziały to upatrzę sobie któregoś ;)
    No to już na koniec.. bo się chyba za bardzo rozpisałam...
    Czekam na następny rozdział ! Zżera mnie ciekawość, co będzie się działo w tym kinie ;D
    Pisz szybko ;*
    I Duuuużo weny Ci życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj.. wiedziałam, że o czymś zapomnę.. zawsze zapominam ;D
      Mam nadzieję, że nie obrazisz się jak wstawię Twojego bloga na swoim, w zakładce "Warto odwiedzić" ?

      Usuń
  7. Witam,
    Joe mógł się jeszcze trochę po boczyć na Miye, wtedy może by się i wykręcił od tego kina.... cóż za świetny szantaż... bo pójdziemy po Benjamina... no tak ten się nie będzie szczypał, przeżuci go przez ramię i po kłopcie....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. *zboczona, zboczona, zboczona Sarah powinna dostać zakaz czytania tego bloga*
    Światła gasną, panowie, żądamy seksu! :D
    ~suchy, głupi tekst, a teraz poważnie:
    bardzo mi się podoba Yeti... Słoń Benjamin troszeczkę stracił w moich oczach, ale sądzę, iż pewnie w następnych rozdziałach znów stanie się cudownym Glonem Wybawcą.
    Cooper nie lubię. Lucy gra na moich nerwach jak Chopin na pianinie.
    Powtórzę moją prośbę u numer Amelii, a najlepiej na rozmiar jej palców, gdyż pierścionek zaręczynowy nie jest z lycry i się nie rozciągnie/nie skurczy na jej paluszku.
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  9. 44 yrs old VP Sales Sigismond Wyre, hailing from Keswick enjoys watching movies like Tattooed Life (Irezumi ichidai) and Painting. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Charger. Kliknij tutaj

    OdpowiedzUsuń