piątek, 24 lipca 2015

25. Teoretycznie zwykła historia

EDIT 28.11.15r. - zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy śledzą stronę główną, a są zainteresowani. Więcej info TUTAJ

EDIT II 16.03.1016 TUTAJ
 ***

Zeno wyskoczył z pociągu zwinnie jak kot, dziarsko zadarł głowę do góry i ruszył przed siebie, mając wielką nadzieją na lepsze, zdrowsze czasy. Bidny, nie popatrzył tylko gdzie wysiadł, nie rozejrzał się po okolicy, nie zawrócił uwagi na całkowity brak pasażerów na ów stacji, nie przyjrzał się obdrapanym, śmierdzącym i zapuszczonym ruderom. Wysiadając nie popatrzył kompletnie na nic. A powinien był. W gruncie rzeczy, obraz jaki przewijał się przed jego oczami, odzwierciedlał jego stan duchowy oraz emocje. Chłopak zaklął pod nosem gdy zauważył, że jego nowe życie ma zacząć się właśnie w zapchlonym miasteczku, o którym zapomniała cywilizacja, ale jakimś cudem pamiętała kolej.

- Niezbadane są wyroki pana! – Blake obejrzał się wokół siebie, próbując wyłapać źródło dźwięku. Chociaż wyraźnie usłyszał, co usłyszał, to mimo wszystko, nie mógł w to uwierzyć. A raczej nie chciał. Brzydkie widoki mógł znieść, śmierdzące rudery także nie stanowiły większego wyzwania, ale fanatyczna miłość do jakiegokolwiek boga, wydawała mu się nie do przejścia.
Tak więc Zeno przystanął na parę sekund, wziął głęboki wdech, zamknął oczy i licząc na swój słucha, postanowił zlokalizować źródło prawdopodobnego fanatyzmu. Stał tak wysilając swoje zmysły, czując, że jest już w stanie  usłyszeć pająka pracującego nad nową siecią.  Wtedy tuż przy nim rozległo się głośne, ciekawskie rozwibrowanie powietrza:

- Halo, plose pana! – Blake wrzasnął, odskoczył, potkną się, upadł i zaklął siarczyście. Dopiero po chwili zauważył, że tuż przed nim stoi mały, zasmarkany dzieciak i przygląda mu się z tą dziwną, dziecięcą ciekawością.

- I czego mnie straszysz mała pokrako, gdzie są twoi starzy?

- Stazy? Stazy co? Zabawki stare? Oddalem mlodsym dzieciom, tak mi powiedzieli lodzice, ze tak    dobze, to ja się nie klócilem, bo z lodzicami nie wolno, bo…

- Dobra, dobra, czaję sytuację. Rodzice, smarku. Gdzie masz swoich wspaniałych i mądrych rodziców? – Zeno popatrzył na dzieciaka z nieukrywaną niechęcią, ale nie mógł go przecież zostawić samego i udawać, że nigdy w życiu go nie widział.

- Odsedlem od nich, jestem jus duuuuuzy!

- Ta? To ile masz lat, duuuuuuzy cłowieku?

Dziecko wysunęło przed siebie, swoje małe pulchne dłonie i w pełnym skupieniu zaczęło się im przyglądać. Proces zaiste zabawny, jak na kogoś, kto jest już dorosły. Blake prychnął, ale nie popędzał dzieciaka. Cała procedura liczenia chwilę trwała, jednak chłopiec w końcu doliczył się swojego wieku.

- A mam jus penć lat – powiedział dumnie i uśmiechnął się tak, jak to moją w zwyczaju dumne z siebie dzieci.

- Penć lat mówisz, to poważna sprawa. A jakieś imię masz?

- Mam! Jamie!

Zeno zamrugał, popatrzył na niego i zaśmiał się serdecznie. Może ja się, kurwa, cofnąłem w czasie, pomyślał.

- Dobra…. Jamie, gdzieś tu słyszałem, jak ktoś nawijał o sowim niewidzialnym przyjacielu, wiesz gdzie to jest? – Chłopak popatrzył na niego pytającym wzrokiem, ewidentnie nie mając pojęcia o czym jest mowa. Blake podrapał się po głowie i po chwili namysłu złapał chłopca za rękę i poprowadził w niewiadomym kierunku, mając nadzieję na znalezienie chociaż jednej osoby, która mogłaby go uwolnić od mini Jamie’go. 

Po krótkim marszu Zeno usłyszał ponowne nawoływanie do chwalenia pana i tego typu sprawy. Nie myśląc za dużo wbiegł na środek małego placu, stanął obok persony głoszącej wiarę i wrzasnął:

- KTO, DO CHOLERY JASNEJ, ZGUBIŁ DZIECKO?! – po chwili zastanowienia dodając – AMEN! – Osiągnął cel, oczy ludzi zwróciły się w jego stronę, kobiety zaczęły szeptać między sobą, jakby wiedziały czyje to dziecko jest, tylko z powodów kobiecej zawziętości, nie chciały mu powiedzieć. Wtedy właśnie usłyszał rozpaczliwy wrzask kobiety, która z prędkością światła biegła w ich stronę. Widok był tak przerażający, że Zeno przez chwilę miał ochotę wziąć zasmarkańca na ręce  i wiać gdzie pieprz rośnie.

- Dlaczego ciągle mi to robisz? – zawyła nieziemsko kobieta i chwyciła swe dziecię w kochające, matczyne ramiona. Blake skrzywił się lekko, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że po prostu małemu zazdrościł. Uczucie było tak głupie, że bardzo szybko je w sobie stłamsił i przybrał swoją codzienną pozę.

- Ekhm, a ja? – Kobieta popatrzyła na niego, dokładnie tak, jak smarkacz, gdy nie zrozumiał o co mu chodziło. Jednak w przeciwieństwie do dziecka, matka szybko się zreflektowała. Wyprostowała się i z nieukrywaną wdzięcznością powiedziała:

- Bóg zapłać, nie wiem co bym zrobiła, gdyby mi gdzieś zniknął…na zawsze…

- No ja mam nadzieję, że ten twój bóg mi zapłaci. Trochę mi podróż na to zadupie zjadła pieniędzy… 

- Blake oczywiście skłamał, za pociąg nie zapłacił, bo był urodzonym bumelantem, nie mniej jednak, pieniędzy nie miał.

- Jesteś biedny?

- Co to za bezpośredniość? Nie pyta się ludzi, czy są biedni. A już myślałem, że to ja jestem źle wychowany. – Kobieta zaśmiała się wesoło i przeczesała dłonią swoje długie włosy w kolorze zboża.

- Przepraszam, nie miałam niczego złego na myśli. Chodź, zapraszam na obiad.

            Zeno popatrzył z niesmakiem na postawiony przed nim talerz z jedzeniem. Co prawda darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, niemniej jednak szpinak, to szpinak.

- Trzeba było mówić, że zapraszasz mnie bardziej na tortury, a nie obiad.  Nastawiłbym się – wyburczał śmiertelnie niezadowolony i ostentacyjnie odsunął od siebie talerz.

- A próbowałeś kiedyś? – spytała niezrażona zachowaniem gościa. – Poza tym, to makaron ze szpinakiem, a nie sam szpinak. Spróbuj, nie ubędzie ci od tego.

- A tak w ogóle – powiedział, próbując włożyć sobie kawałek obiadu do buzi. – Twój mąż nie będzie miał nic przeciwko nieznajomemu, jakby nie patrzeć, przystojnemu mężczyźnie?

- Nie mam męża – odpowiedziała krótko kobieta i spojrzała ukradkiem na syna.

- No to faceta, jakiegoś typa chyba masz? Bo z tego, co pamiętam, dzieci  w kapuście się jednak nie znajduje.

- Gratuluje podstaw biologii – sarknęła i powróciła do konsumowania posiłku.

- Aaaa, już rozumiem! Gdyby umarł, zrobiłoby się  teraz melancholijnie-niezręcznie. A ty włączyłaś tryb osy, czyli twój luby dał nogę, gdy tylko dowiedział się o nadchodzącym  obowiązku. Mam rację? – Blake przemógł się i włożył kawałek dania do ust. O dziwo, nie miał ochoty wypluć zielonej papki, a mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że mu posmakowało. 

- Jeśli naprawdę chcę usłyszeć tę wzruszającą i niesamowitą historię, to będziesz musiał poczekać – powiedziała chłodno i na tym dialog się urwał.

            Późnym wieczorem, gdy Jamie już spał, wyszli razem na taras małego, przytulnego domku i przez chwilę nie odzywali się w ogóle. Zeno czuł się lekko niezręcznie, kobieta była sama z dzieciakiem, pewnie brakowało jej czułości i innych tego typu babskich spraw, a on… On nie miał kompletnie nic do zaoferowania, przecież nie mógłby z nią… brrr, aż się wzdrygnął.

- Ej, to co chciałaś mi opowiedzieć? Jeśli dobrze pamiętam, miała to być jakaś wzruszając opowieść o kochającej się parze, która napotkała niesamowite trudności, ale i tak udało im się zrobić dzieciaka i… – Nie wytrzymał tej denerwującej ciszy. Wolałby wszystko od razu wyjaśnić.

- Zawsze tyle gadasz? – przerwała mu kobieta.

- Tylko jak się robi tak cicho, jak teraz właśnie.

- Ech, przykro mi, ale opowieść nie będzie tak wzruszająca. Romantyzmu w niej zero. Był on, byłam ja. Było miło, dopóki nie dowiedział się, że zostanie ojcem. Wtedy podkulił ogon i zwiał. I teraz jestem, tak jakby, czarną owcą tego uroczego miasteczka.

- Zostałaś lokalnym antychrystem, jak mniemam.

- Coś w ten deseń. A ciebie co tutaj przywiało?

- Oj, Elizka, chęć poznawania świata oczywiście. Zawsze chciałem zwiedzić taką zapadniętą i stęchniętą dziurę, jak to miasteczko. Spełniam marzenie. – Kobieta prychnęła i popatrzyła na niego, jak na niezwykle rzadki okaz mało urodziwego zwierza.

- Oczywiście. Wiesz, mógłbyś się chociaż trochę wysilić. Ja opowiedziałam ci moją niezwykłą historię miłosną. Też mógłbyś coś o sobie powiedzieć.

- Godzina zwierzeń, co? – Zeno wykrzywił twarz w dziwnym grymasie. Nie wiedział czy zrobić wielki coming out, czy dalej siedzieć z gębą na kłódkę.

- A co masz do stracenia? Posiedzisz tu pewnie  chwilę i później już nigdy się nie zobaczymy.

- No dobra, niech będzie, jak antychryst antychrystowi. Bo widzisz, jestem gejem, no co tu dużo ukrywać, puszczalskim dosyć. Ale jakoś tak wyszło, że i mnie amorek jebnął tą swoją przeklętą strzałeczką. Problem polega na tym, że niestety tylko ja oberwałem. Druga strona… druga strona nie jest specjalnie zainteresowana. Pokłóciliśmy się, ja się spakowałem, wsiadłem w pociąg i wylądowałem w tej przeklętej kolonii twojego boga. – Zeno popatrzył na siedzącą obok kobietą i za nic nie mógł odgadnąć, czy zaraz aby nie zarobi czymś ostrym w głowę.

- Poważnie? Nie zgrywasz się aby? – spytała po chwili ciszy, gdy pierwszy szok minął.

- No tym razem nie. To co, koniec znajomości? Bo wiesz, niektórzy myślą, że się tym można zarazić, a ty masz syna…

- Z byka spadłeś? – roześmiała się Eliza i popatrzyła na niego wesoło. – Wiem, że mieszkam w jakiejś zapyziałej, małej miejscowości, ale upośledzona nie jestem. Więc, chcesz mi powiedzieć, że najzwyczajniej w świecie obraziłeś się i uciekłeś nie próbując podjąć jakichkolwiek działań?

- Ej, tego nie powiedziałem! Coś tam próbowałem, chyba… - Blake zmieszał się lekko, nie miał najmniejszej ochoty opowiadać o swoich łóżkowych ekscesach.

- Co? Rozłożyć nogi? – Prawie się opluł słysząc te słowa. No, nie spodziewał się ich od kobiety z dzieckiem.

- Ej, wyrażaj się jak matka, a nie nastolatka. Głupio się czuję jak tak mówisz, a mnie nie łatwo zawstydzić.

- Wyobrażam sobie – prychnęła. – Chcesz zostać na jakiś czas?

- Spoko, może mnie nawet tutejsi nawrócą na dobrą i pobożną drogę? – Popatrzyli na siebie i roześmiali wesoło. Jednak nie była to zapowiedź, zapierającego dech w piersiach, romansu.

***

Joe przez całą drogę powrotną nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Niby jakim cholernym, piekielnym zrządzeniem losu, ta homofobiczna pannica miała być od teraz w jakikolwiek sposób z nim powiązana. Dlaczego? Maya z całą pewnością ucieszy na wieść o tym, że Joe będzie w stanie powiedzieć trochę więcej niż ostatnio na temat dziewczyny, która ją napadła. Tylko jakim kosztem? Będzie zmuszony do wspólnych obiadków, wesołego rodzinnego poplotkowania przy stole i całego tego fałszywego teatrzyku. Na myśl o tym, wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Jeśli informacje i preferencjach Cooper wyciekną do jego ojca, to Benjamin pewnie też za długo nie ostanie się w sferze tajemnicy. Chłopak aż jęknął pod nosem z przerażenia. Nie był w stanie wyobrazić sobie reakcji ojca na to, że jego jedyny syn wpadł w takie towarzystwo. Wystarczyło przecież spojrzeć na Millera, żeby stwierdzić, że przyjemną w odbiorze personą to on nie jest. Nawet gorzej. Patrząc czasami na Benjamina miało się wrażenie, że jest on jakimś typkiem spod ciemnej gwiazdy, kryminalistą z piekła rodem. A Amelia? Też nie lepsza.
Nie, za nic w świecie Joe nie mógł dopuścić do tego, by informacje i przyjaciółce i nim wyciekły do ojca. To skończyłoby się katastrofą. Tatuś zapewne wysłałby go do jakiejś szkoły z internatem, która znajdowałaby się na końcu świata. A żeby nawrócić syna marnotrawnego, zapewne skończyłoby się na katolickim fanatyzmie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Po głębszym zastanowieniu i rozważeniu wszystkich opcji, Joe doszedł do wniosku, że jednak woli użerać się z Millerem, niż trafić do katolickiej placówki. Wiadomo, że lepiej grzeszyć niż się nawracać. A jak zauważył, już dawno zszedł ze ścieżki prawości i dobra, oczywiście Ben mił w tym swój udział.  Całkiem spory z resztą. Ale mniejsza z tym. Jeśli będzie martwił się na zapas, to w takim tempie osiwieje za jakieś dwa, góra trzy lata.

Po rodzinnym obiadku wszystko było złe, a zrobiło się jeszcze gorzej, gdy Joe spojrzał na telefon. Odebrać? W sumie, jeśli nie odbierze, to i tak niczego nie zmieni. Szybko zebrał pokłady silnej woli i przyłożył komórkę do ucha.

- Gdzie się szlajasz? – Głos Benjamina, całe szczęście, nie zdawał się być rozdrażniony. Użeranie się z mężczyzną, zawłaszcza teraz, nieszczególnie pasowało Joe’mu, ale cóż, nie było wyjścia. Chłopak wyraźnie westchnął do telefonu i bez większych emocji spytał:

- Skąd pomysł, że się gdzieś szlajam?

- A stąd, że siedzę pod twoimi drzwiami i nikt mi nie otwiera.

- Huh? Może zacząłbyś łaskawie się zapowiadać, co? Wbrew pozorom ja też mam jakieś prywatne życie, a poza tym, nie mam najmniejszej ochoty wpuszczać się do mieszkania. Ostatnio… - Joe zająknął się na chwilę, wspomnienie dalej było świeże i dosyć bolesne. – Ostatnio wcale nie było miło!

Moor pod wypływem impulsu rozłączył się i nie wiedzieć czemu, przyspieszył kroku. Na pewno nie było to powodowane szybszą chęcią spotkania Millera. Niemniej jednak, emocje robiły swoje, poza tym czuł, jak jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona. A to zdenerwowało go jeszcze bardziej.
Joe wpadł na klatkę schodową niczym diabeł. Włosy miał rozczochrane, a twarz przybrała jakiś dziwny i nieokreślony wyraz. Pewnie dlatego, że jednocześnie był zły, poddenerwowany, zmieszany, ciekawy oraz podniecony. Choć podniecenie to był bardziej odczuwalne na podłożu psychicznym niż fizycznym.

- Co tak długo?

- Jeszcze tu jesteś?

Cisza.

- Dobra, słuchaj – zaczął Ben. – Wtedy może faktycznie trochę mnie poniosło. Przepraszam cię za to, ale jeśli komukolwiek wygadasz, że się przed tobą kajałem, skręcę ci kark.
Moor miał wrażenie, że na chwilę świat zatańczył mu przed oczami, a serce zatrzymało się na ułamek sekundy. W panice i szczerym niedowierzaniu zaczął się rozglądać szukając jakiejś ukrytej kamery, bądź prawdziwego Millera. Bo ten tu, co przed nim stał, musiał być podstawiony. Chłopak był pewien, że to, co właśnie usłyszał, nie mogło być prawdziwe. Benjamin popatrzył na niego i z niesmakiem żachnął się:

- Co się tak rozglądasz? Odbiło ci już całkiem?

- To jakiś żart, co nie? Albo coś knujesz, bo nie ma opcji żeby te przeprosiny były głosem twojego umierającego sumienia…

- Przysięgam, to ostatni raz, kiedy kogoś przepraszam…- wyburczał wkurzony. – Dawaj to. – Miller wyrwał kluczyki z rąk chłopaka i władował się do mieszkania, dalej burcząc coś pod nosem. Słowa te kosztowały go sporo dumy i samozaparcia, a i tak nie zostały przychylnie przyjęte. Oczywiście w ogóle do głowy mu nie przyszło, że mogło to być spowodowane jego ciągłym grubiańskim zachowaniem.

- Ej, kto ci pozwolił się tak rządzić! – Joe zamknął za sobą drzwi i znów podejrzliwie spojrzał na Benjamina, coś ewidentnie mu tutaj nie pasowało. – Słuchaj, powtarzam jeszcze raz. Nie wierzę w twoje dobre chęci. Jeśli jeszcze raz coś zrobisz wbrew mojej woli, to zadzwonię na policję!  Nie będę się wahał ani trochę!

Miller wstał z kanapy, na której zdążył się już dosyć wygodnie rozsiąść i leniwym krokiem zbliżył się do chłopaka. Popatrzył mu prosto w oczy i starając się trzymać nerwy na wodzy powiedział:

- Przeprosiłem już, drugi raz nie zamierzam tego robić. Ale w porządku, możesz mi nie wierzyć, twoja wola. Nie dotknę cię, dopóki mi na to nie pozwolisz, jeśli o to ci właśnie chodzi. Niech to będzie moją pokutą, świętoszku.
Zbliżył się do niego jeszcze bardziej, po czym zniżając głos wyszeptał:

- A teraz zrób mi herbatę, bo cholernie chce mi się pić.

Moor nie protestował, odwrócił się i grzecznie podszedł do czajnika. Bądź co bądź, nie tego się spodziewał. Ten człowiek chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Za każdym razem zakrzywia go w całkiem innym kierunku. Chłopak był pewien, że już nigdy w życiu nie spotka bardziej niezrównoważonej osoby.

Kiedy już razem siedzieli na kanapie i bezmyślnie wpatrywali się w telewizor, Miller zaczął rozmowę, o dziwo, całkiem normalną.

- No, powiesz w końcu co robiłeś, gdzie byłeś, z kim?

- A niby po co? – Joe odsunął się lekko od niego, tak na wszelki wypadek.

- Nie chcesz się dać zabałamucić, to przynajmniej coś poopowiadaj – stwierdził całkowicie beznamiętnym głosem. Moor natomiast udał, że nie usłyszał pierwszej części wypowiedzi.

- Byłem na obiedzie u ojca i jego… jego nowej kobiety.

Cisza.

- I co?

- Co, co?

- Jak ci się udało przez tak krótki okres czasu, tak zidiocieć? Opowiedz coś więcej. Wiesz, podstawy konwersacji. Jaka ona jest, czy ma dzieciaka, czy ma krzywe zęby, a może się jąka, COKOLWIEK. Poważnie…Gadać nie chcesz, pieprzyć się nie chcesz, zapewne przytulać, ani całować się też nie masz ochoty. Co ja tu w ogóle robię? Bogowie, ani szczególnie piękny nie jesteś, ani tym bardziej rozgarnięty. I ja też zidiociałem przez ciebie całkowicie. Zrekompensuj mi, do kurwy nędzy, ten celibat i chociaż się odzywaj. Gdybym chciał posiedzieć z zamkniętą gębą, zostałbym w domu.

- Ok, pojąłem, już się nie musisz tak uzewnętrzniać, wiesz? Kobieta jest całkiem normalna, tylko, że jej córka, to już niekoniecznie… Okazało się, że to ta dziewczyna, co się rzuciła na Mayę. Mnie też od raz razu skojarzyła i wysnuła podejrzenie, że no… też kocham inaczej…

- Ha, dobre i co jej powiedziałeś? – Miller wbił w niego bystre spojrzenie, wymuszając na nim powiedzenie całej prawdy, a nie tak, jak to chłopak miła w zwyczaju, tylko połowicznej.

- I po co się tak gapisz? Powiedziałem, że to nie jej sprawa.

- A dalej?

- Nic dalej. Daj mi spokój.

- Joe, wyczerpujesz moją cierpliwość w rekordowym  czasie i gotów jestem złamać obietnicę, którą ci wcześnie dałem. I zrobię to tylko po to, żeby wkurwić cię tak, jak ty mnie teraz wkurwiasz. – Chociaż podczas mówienia, na jego ustach widać był uśmieszek, to głos zadawał się być przenikliwie chłodny. Moor przełknął głośno ślinę i zdecydował się jednak na szczerość.

- Ona wyzwała mnie od pizd, ja jej powiedziałem, że jest ukrytą lesbą, a na sam koniec trochę sobie pogroziliśmy. Wiesz, jak to świeżo upieczone rodzeństwo…. – Moor czuł się jak idiota mówiąc takie rzeczy Benjaminowi. Wiedział, że jego problemy wyglądają, jak te wyjęte prosto z dziecięcej piaskownicy.

- Groziła ci? Co ci powiedziała? – Chłopak popatrzył na niego podejrzliwie. Wszystko co mówił i robił dzisiaj Miller było, delikatnie mówiąc, wątpliwe. 

- No, że rozwaliłaby mi twarz, wydłubała oczy i zrobiła z nich kolczyki… Ale to tylko takie głupie gadanie…

- Ma fantazję, nie ma co. Adres zapewne też jakiś ma?

- Nie, nie ma. Halo, ziemia do Benjamina! Tam mieszka mój ojciec, wiesz? Zdajesz sobie z tego w ogóle sprawę, czy może jakimś magicznym sposobem ci to umknęło?

- Nic mi, gnojku, nie umknęło. Ale grozić mogę ci tylko ja i nie lubię, jak ktoś się wpierdala na moje podwórko. No trudno, dorwę ją po szkole, bo zapewne po zajęciach będzie się chciała dobrać do twojego upośledzonego dupska. Ja jej wyjaśnię kilka kwestii, Lucy zapewne też ją kiedyś dorwie, a kto wie, może nawet Amelia się dołączy. Bo swoją drogą, to niezła spina była między tą trójką. – Moor popatrzył na niego pytająco, bo oczywiście, nie miał pojęcia co się działo z jego przyjaciółką.

- Jaka spina?

- No tak, ty przecież nic nie wiesz. Ta ruda lisica, zamiast do szkoły, przychodziła do nas. Miałem już tego dosyć i powiedziałem o wszystkim Lucy. Gdybyś widział, jak mocno była wkurwiona, to mnie byś miał za anioła.

- Wątpię – bąknął Moor, słysząc ostatnie słowa Benjamina.

- Wątpisz? A ja cię takim miłosierdziem dzisiaj obdarowałem. – Miller przybliżył się, opierając rękę tuż obok uda chłopaka. Joe chciał się odsunąć, ale już nie miał, niestety, gdzie.

- Weź, nie kpij już sobie i tak wiem, że coś się za tym kryje. Nie dam się nabrać – powiedział dosyć nerwowo.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz. Lepiej mi powiedz, o której kończysz zajęcia w poniedziałek. – Benjamin był tak blisko, że ich nosy prawie się dotykały. Tętno Moora przyspieszyło, tak samo jak i jego oddech.

- O 16, tylko błagam, odsuń się już. – Joe nie wiedział, co zrobić ze wzrokiem, skończyło się na tym, że zapatrzył się na usta siedzącego przed nim mężczyzny. Ben odczytał sygnał, zinterpretował go, tak jak mu pasowało i pocałował Moora. Założył, że chłopak nie będzie się opierać i oczywiście miał rację. Nawet sam Joe, gdzieś głęboko w duszy liczył, na to, że Miller nie przyszedł tylko na pogawędki. Gdy skończyli, mężczyzna powiedział z przekąsem:

- Wiedziałem, że jara cię zabawa w udawanie niedostępnego.

Chłopak aż cały spąsowiał, chwycił kubek, który akurat znalazł się pod ręką i cisnął nim w uciekającego Benjamina. Mężczyzna bez większych problemów uniknął lecącego pocisku. Na odchodnym zdążył jeszcze powiedzieć:

- Do następnego, moja przekorna księżniczko!


- Wstrętny, wstrętny manipulant! – Wrzasnął chłopak, po czym schował twarz w dłoniach. Był mu tak bardzo wstyd. Ten dzień na pewno zapisze się w jego historii, jako jeden z najdziwniejszych w tym krótkim, cholernym życiu.