czwartek, 4 grudnia 2014

22. Teoretycznie zwykła historia

Jamie siedział na fotelu pogrążony w bezsensownych myślach. Przed oczami migały mu jakieś nieokreślone obrazy, słabe, szare strzępy pamięci. Powodem tej zadumy była świadomość tego, że stracił cel, za którym uganiał się jakiś czas. Chociaż i tak czuł, że cała ta sytuacja potoczy się mniej więcej w tym kierunku, to i tak było mu z tym po prostu dziwnie. Siedział i miał wrażenie, że świat zewnętrzny w ogóle na niego nie oddziałuje. Prościej mówiąc, Eliot najzwyczajniej w świecie był znudzony. Nudziło go dosłownie wszystko. Miał dość obrazów z telewizora, dźwięków z radia, twarzy z ulicy oraz liter z gazet. Nie chciało mu się nawet kiwnąć palcem, a co dopiero odezwać. Gdy wpadnie się w tak głębokie stadium nudy, nie łatwo się później wygramolić. Wszystko wokoło zaczyna degenerować, a już wybitnie denerwujące były osoby aktywne, działające. Dlatego też, gdy Eliot usłyszał obok siebie wesoło trajkotanie chłopaka, o którym zdążył zapomnieć, o mało nie uaktywnił swojego morderczego trybu. Nie zrobił tego również dlatego, że nuda, która na niego naskoczyła, była tak niewyobrażalnych rozmiarów, że w ogóle ciężko mu się było ruszyć.

- Słuchasz mnie w  ogóle? - Zeno sapnął niezadowolony. Wiedział, że do Jamie'go nie dotarło ani jedno jego słowo, ani nawet pół słówka. Chłopak miał ochotę walnąć go w głowę i wyjść. Wiedział jednak, że nie zrobi to najmniejszego wrażenia na Eliocie. Dlatego też postanowił denerwować go tak długo swoją osobą, bym mieć pewność, że mężczyzna w końcu wyda z siebie chociaż jeden dźwięk. Blake bardzo chciał, by Jamie znów zaczął być sobą - wygłodniałą, wyuzdaną bestią. Niestety, nic tego nie zwiastowało.

- Nie, czego chcesz? - Jamie nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Przeciągnął tylko swoje zasiedziałe ciało i szeroko zwinął. Pojęcie aktywności równało się w tym momencie wrogości.

- Chodźmy gdzieś, zróbmy coś, cokolwiek. Od tej, pożal się boże imprezy, siedzisz w tym cholernym fotelu i myślisz nie wiadomo o czym. Serio, już zaczynam czuć, jak się rozkładasz.

- Boże, Zeno... Ja cię tutaj nie trzymam, chcesz to sobie wyjdź, a mnie zostaw. Mam ochotę sobie posiedzieć i pośmierdzieć, to moja sprawa, tobie nic do tego.

- Serio cała ta szopka, którą właśnie odpierdalasz, jest przez tego dzieciaka? - Tym razem Jamie przeniósł swoje leniwe spojrzenie na Zeno. Jak on go teraz denerwował, gdyby nie to, że mu się nie chciało, zapewne wytargałby go za szmaty z mieszkania.

- Bawisz się w psychologa czy jak? Wypierdalaj, zanim zacznie mi się chcieć cię stąd wyjebać.

- Co, trafiłem w czuły punkt? Wasza wysokość król Jamie Pierwszy nie dostał kurwy, o którą walczyło pół królestwa? - Blake, jak zwykle przegiął. Jednak nie można było odmówić mu intuicji. Zawsze udawało mu się trafić w czułe miejsce i chociaż nie raz dostał za to po pysku, to dalej się nie nauczył, że pewnych rzeczy się nie mówi.
Eliot wstał z fotela tak szybko, że Zeno nie zdążył nawet mrugnąć. Złapał swojego denerwującego gościa za koszulkę i nie zważając na jego okrzyki wzburzenia, wyrzucił go za drzwi. Świadomość, że nikt nie będzie mu zakłócać błogiego spokoju była nie do opisania. Blake natomiast zdążył jeszcze nerwowo kopnąć w drzwi, po czym wybiegł z budynku. Żeby tego było mało, oczywiście musiało się rozpadać.

- Ale melodramatycznie – sarknął zdenerwowany do łez, po czym ruszył przed siebie. W głowie mu się nie mieściło, że takie zero jak Joe, mogło temu dumnemu mężczyźnie tak namieszać w głowie. Zeno miał szczerą ochotę wybrać się do tego znienawidzonego szczeniaka i po prostu spuścić mu porządny łomot. Ta myśl na krótko wprawiła go w dobry humor. Jednak pogrążona w myślach twarz Eliot śmignęła mu w świadomości i cała wesołość poszła znowu w drugą stronę. Dodatkowo nienawiść do Moora potęgował fakt, że był on w dosyć dziwnym związku z Benjaminem. Blake jak nikt inny potrafił zrozumieć tą dziwną słabość, którą darzyło się Millera. Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy i Zeno już dawno temu przejrzał na oczy. Jedne co go w dalszym ciągu pociągało w Benjaminie to to, że mężczyzna był cholernie nieprzewidywalny. Gdy pomyślał sobie o starych czasach, zrobiło mu się jeszcze gorzej. Zalała go fala wezbranych uczuć, które tak długi ignorował. To właśnie przez Millera nie chciał wracać do tego miasta, jednak nie mógł całkowicie porzucić tutejszego życia, ponieważ był jeszcze Eliot. Co najgorsze Jamie albo nie dostrzegał jego uczuć, albo po prostu nie chciał tego zrobić. I tak właściwie, to właśnie na tę drugą opcję stawał Zeno. Blake czuł się jak resztki pozostawione po Millerze, których nie chciał zbierać Eliot. To dziwne porównanie, które zrodziło się w jego głowie, wprawiło go w takie obrzydzenie, że łzy popłynęły powoli po jego policzkach. Blake westchnął, a melodramatyzm zrobił się jeszcze większy. I wszystko byłoby w porządku i łzy, i zły nastrój, i ból, gdyby nie to, że właśnie napatoczył się Benjamin ze swoim kompleksem boga.

- No proszę, kogo moje oczy widzą w tej okolicy. - Zeno odwrócił się do mężczyzny, który zdążył już złapać go za ramię.

- Spadaj – odpowiedział, ale tak cicho, iż wydawało się, że słowa utonęły w dźwięku spadających kropel. Gdyby nie ta chwilowa słabość, Miller zapewne nie domyśliłby się się, że chłopak właśnie, niewzwyczajanie w świecie, wypłakuje sobie oczy.

- Ty ryczysz? - Benjamin złapał go za podbródek i przyciągnął jego twarz bliżej swojej, by się dokładniej przyjrzeć.

- Której części „spadaj” nie zrozumiałeś?! - powiedział już bardziej agresywnie i wyrwał swoją twarz z dłoni mężczyzny.

- Ale jaja, faktycznie ryczysz. Niech zgadnę, hm... Zapewne Jamie? Zwyzywał cię jak zwykle, wyjebał z mieszkania, albo ostatecznie i definitywnie zdeptał twoje uczucia, gardząc twoim miłosnym wyznaniem? - Miller kopał leżącego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A trzeba zaznaczyć, że sprawiało mu to bardzo dużo przyjemności. I jak widać, nie tylko Zeno nie trzymał języka za zębami.

- Nie twój zasrany interes! - Blake krzyknął i zamachnął się na Benjamina, zapominając, że jeszcze nigdy nie udało mu się z nim wygrać. Benjamin był zwinny, szybki oraz silny, Blake natomiast posiadał tylko szybkość, która na niewiele mu się zdawała w starciu z tym denerwującym mężczyzną.

- Och, ktoś tu się prosi o guza, a może o coś innego? - Miller przyciągnął do siebie dawnego kochanka, nie zważając na to, że wokół nich chodziło pełno ludzi.

- Pojebało cię do reszty?! - wrzasnął bardziej zdziwiony, niż zdenerwowany. - Co, Joe sobie nie radzi?

- Ani trochę – dopowiedział leniwie Benjamin i zaczął pchać zaskoczonego chłopka w kierunku, jakiegoś starego, zaniedbanego bloku. A było to na tyle łatwym zdaniem, że już po chwili, panowie znajdowali się w dosyć obskurnej, ale za to pustej piwnicy.

- Chyba sobie żartujesz... - powiedział mało asertywnie Blake, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że już przepadł. Zdecydowanie musiał być masochistą, skoro znów pozwalał temu świrowi wleźć z brudnymi buciorami do swojego życia. I wiedział, że gdy Benjamin zniknie z jego życia po raz kolejny, to spustoszenie jakie po sobie pozostawi, będzie się za nim jeszcze długo ciągnąć.

- Nie czujesz, że jestem jak najbardziej poważny? - Miller otarł się o krocze chłopaka swoich przyrodzeniem. Blake nie powiedział już ani słowa, nie był w stanie. Krew uderzyła mu do głowy... i nie tylko. Podniecenie było tak wielkie, że miał wrażenie, iż za sekundę dojdzie w bokserki. Mokre ciuchy dodatkowo wszystko potęgowały. Było mu jednocześnie gorąco i zimno. Już dawno nie czuł się tak wspaniale.
Benjamin widząc, że jego ofiara jest rozpalona do granic możliwość, nie zwlekał. Bo z czym? Agresywnie wbił się w usta Zeno, ostatecznie potwierdzając swoją dominację. Jego ręce niecierpliwie badały skórę pod koszulką. Gęsia skórka przyjemnie drażniła jego opuszki palców, nie miał jednak czasu za długo się nad tym rozwodzić. Odwrócił chłopaka twarzą do ściany, niecierpliwie uporał się z rozporkiem, po czym bieliznę wraz ze spodniami ściągnął do samych kostek. Zimne powietrze owiało uda Zeno, aczkolwiek nie miało to teraz żadnego znaczenia. Uczucie chłodu było i tak tylko chwilowe.

- Przezorny zawsze ubezpieczony co? - wysapał Benjamin, po czym wyciągnął z kieszeni prezerwatywę. I już po kilku sekundach, po piwnicy rozniósł się dźwięk rozpusty oraz rozkoszy. Miller nie miał litości dla Zeno, od samego początku jego ruchy były szybkie, mocne oraz agresywne. Jednak ta cała dzikość była czymś, co Blake uwielbiał najbardziej na świecie. W tym momencie kochał ręce Benjamina, które bawiły się wszystkim co miał do zaoferowania. Jedna dłoń bowiem pieściła jego sutki, druga natomiast zajęła się spragnionym dotyku przyrodzeniem. Mężczyźni doszli niemal w tym samym momencie. Miller specjalnie jeszcze przez pewien czas nie wychodził z chłopaka, by pokazać mu kto tu teraz tak naprawdę rządzi, a Zeno nie miał oczywiście nic przeciwko. Nie kłóciłby się nawet, gdyby Benjamin chciał się zabawić jeszcze raz. I obskurna piwna bynajmniej w niczym nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, sprawiała, że było w tym wszystkim coś magicznego i szalonego.
Jednak następny numerek nie nadszedł. Miller wyszedł z chłopaka, a zużytą prezerwatywę rzucił gdzieś na bok. Zapiął rozporek, po czym bezceremonialnie rzucił:

- Pozdrów ode mnie Jamie'go, jak się z nim zobaczysz. - Zeno oczywiście, nie został mu dłuży.

- Ty ode mnie natomiast pozdrów tę małą sierotę, która nie jest w stanie zatroszczyć się o twój interes. - Miller uśmiechnął się i z wyraźną dumą wymalowaną na twarzy, wyszedł na ruchliwą ulicę. Blake natomiast postał jeszcze chwilę w tym ponurym miejscu, po czym udał się do swojego mieszkania. Oczywiście, miał zamiar zrobić to, o co poprosił go Ben. Był ciekaw, czy w jakiś sposób ruszy to Eliota. Jeśli nie, to cóż, chyba będzie musiał sobie odpuścić.

środa, 24 września 2014

21. Teoretycznie zwykła historia

Niestety im dłużej trwała podróż Joe’go, tym bardziej jego szelmowski uśmieszek blaknął. Od Cooper miał dane miejsca pobytu wszystkich imprezowiczów, jednak jego wrodzona nienawiść do szukania miejsc, których całkowicie nie znał, zaczynała brać nad nim górę. Co się stanie, jak się zgubi? Przecież to było niewykluczone. Jeszcze gorzej będzie gdy Benjamin dotrze na tę imprezę przed nim. Wtedy cały jego plan wziąłby w łeb. A znając zdolności orientacyjne Moora, nie można było wykluczyć i takiej możliwości. Dlatego też, jego kroki już dano przestały być pewne siebie. W dodatku bolało go tam i ówdzie. Chłopka miał ochotę usiąść i płakać, jednak wtedy musiałby już na zawsze pożegnać się ze swoją dumą. Co miał zrobić, las to las. Wszystkie drzewa wyglądały praktycznie identycznie. Chociaż Maya mówiła, że ta zalesiona powierzchnia tylko trochę przypomina las, to jednak chłopak był nieco odmiennego zdania. Na początku myślał, że gdy tylko znajdzie się mniej więcej w tym miejscu, w którym był teraz (czyli praktycznie przed wejściem do lasku), to usłyszy radosne, pijackie pokrzykiwania znajomych. Jednak tak się nie stało i Joe stał jak ta ostania ciapa wpatrując się namiętnie w ściółkę, poszukując jakichkolwiek śladów. Oczywiście nie zauważył niczego, co można byłoby nazwać tropem. Jednak impuls, który pchnął go w głąb lasku pojawił się sam. W kieszeni Joe’go wesoło rozdzwonił się telefon, jednak osoba która do niego dzwoniła, z całą pewnością nie była przychylnie nastawiona. Chłopak widząc, że Benjamin próbuje się z nim telefonicznie skontaktować, o mało nie wyrzucił  telefonu w największe chaszcze. Na szczęście przed tym dziwnym odruchem powstrzymała go ta resztka zdrowego rozsądku, która jeszcze w nim została. I  takim oto sposobem Moor dostał kopa na rozpęd i niczym rozentuzjazmowany grzybiarz, wszedł w głąb lasu. Trzeba tu nadmienić, że Joe posiadał bardzo strachliwą naturę i w pewnym momencie wystraszył się odgłosu łamanej gałązki, na którą sam nadepnął. Jednak najgorsza w tym wszystkim była jego wyobraźnia, która cały czas podsuwała mu obrazy ogromnych, wygłodniałych niedźwiedzi i wielkich, agresywnych wilków. Aczkolwiek w tym momencie wystarczyłaby nawet mała, ruda wiewióreczka, a Joe najprawdopodobniej już witałby się z tamtym światem.  Jednak to uczucie strachu było niczym, w porównaniu z tym, że zza krzaków zamiast niedźwiedzia, mógłby wyjść Miller. Benjamin raczej nie uwierzyłby w to, że leżący Joe naprawdę umarł. Mimo wszystko łatwiej byłoby wykiwać zwierzę, niż tego mężczyznę. Dlatego też Joe krokiem żółwia szedł w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. I wtedy właśnie jego serce zabiło nadzwyczaj mocno. Moor usłyszał zbliżające się kroki. Jego poziom paniki był tak wysoki, że po prostu stał w miejscu i panicznie się rozglądał. Już zaczynał odmawiać ostatni pacierz, kiedy to co zauważył, nie przypominało ani niedźwiedzia, ani tym bardziej Millera. Gdzieś niedaleko jego oczu śmignęła biała czupryna. Joe znał tylko jednego osobnika pocałowanego przez mróz, dlatego też susem puścił się za ów białym punkcikiem.
Eliot był tak pogrążony we własnych myślach, że nawet nie zwrócił uwagi na dźwięki, które zaczęły pustoszyć tak wspaniałą ciszę. Jednak gdy tylko poczuł, że coś mu się zaczepiło z tyłu o koszulę, o mało nie udławił się własną śliną. Cóż, taki nagły kontakt fizyczny mógłby wystraszyć najprawdziwszego twardziela.

- Joe?! – krzyknął lekko zdenerwowany, jednak kiedy tylko zobaczył zmieszaną twarz chłopaka od razu się uspokoił. Zastanawiał się tylko za ile sekund ujrzy Benjamina. Lecz nic nie wskazywało na to, by mężczyzna miał się zaraz pokazać.

- Co  tutaj robisz i to w dodatku sam? – Eliot przyjrzał się mu dokładniej i westchnął lekko znudzony. Jednak stało się to, nad czym tak głęboko w samotności rozmyślał.

- Gdzie jest reszta ekipy? – Moor zignorował pytanie mężczyzny, po czym nieśmiało spojrzał na jego twarz. Coś mu nie pasowało, Eliot patrzył na niego tak chłodno i obojętnie, że przez chwilę chłopak miał wrażenie, że trafił na jego sobowtóra.

- Tam gdzie być powinna. Chodź, przejdziemy się. – Jamie złapał chłopaka za ramię i pociągnął za sobą. Mężczyzna doskonale znał to miejsce, pił już tutaj nie raz, dlatego też zaprowadzenie Joe’go tam gdzie chciał, nie zajęło mu wiele czasu. A było to najzwyklejszą wierzą widokową do obserwowania leśnej przyrody. Joe wszedł za Eliotem po drewnianych skrzypiących schodkach, nie bardzo wiedzą czego może się spodziewać. Chociaż biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, mógłby się nauczyć wyciągania wniosków. Jednakże jak widać, nie było to jego najlepszą stroną. Nim Joe się zorientował, mężczyzna już na nim leżał. Chłopak czuł zapach alkoholu i perfum Eliota i choć była to dosyć dziwna mieszanka, musiał się w duchu przyznać, że nawet mu się podobała. Natomiast przed oczami znów stanęła mu wizja zemsty na Benjaminie i takim oto sposobem Moor postanowił, że pozwoli Eliotowi zrobić ze sobą dosłownie wszystko. Jamie w tym czasie obsypywał szyję chłopaka delikatnymi pocałunkami, po czy na chwilę wpił się w jego usta. Jednak ku zaskoczeniu Joe’go, po pocałunku mężczyzna nie kontynuował, a jedynie westchnął i z politowaniem na niego popatrzył.

- Tak jak myślałem… - powiedział jakby do siebie, po czym zwrócił się bezpośrednio do leżącego pod nim Moora. – Wiesz, kompletnie nic mnie w tobie już nie interesuje. Chodź, zaprowadzę cię do tych alkoholików i wkurwionego Benjamina. – Moor czuł się jakby dostał butem w twarz. Jamie mógł swój brak zainteresowania wyrazić odrobinę w inny, bardziej delikatny, sposób. A jednak wolał zachować się jak czołg, który właśnie przejechał po jego uczuciach.

- Czyli chcesz mi przez to powiedzieć, że chodziło ci tylko o… o mój pierwszy raz? – Słowa nie chciały przejść chłopakowi przez gardło. Coś w postawie Eliota go zabolało. Nie sądził, że mężczyzna chciał się z nim tylko raz zabawić, tylko po to, by zaspokoić swoją ciekawość.

- O popatrz jaki bystry jednak z ciebie chłopiec. Wybacz ale wykorzystany przez Miller nie masz już dla mnie żadnej wartości. – Jamie uśmiechnął się wrednie i zszedł z wierzy widokowej. Joe nie mając większego wyboru poszedł za nim, nie  chciał znów błąkać się po tym zdradzieckim lasku. Jak się okazało, obozowicze nie byli wcale tak daleko. Prawdą także było to, że Miller był już na miejscu. Siedział na kocu obok siostry, w lewej ręce trzymał piwo, drugą natomiast nerwowo stukał o nogę. Ben mógł uwierzyć w to, że ten zahukany dzieciak znalazł w sobie tyle odwagi i po prostu wyszedł z domu bez jego wiedzy.

Moor widząc zdenerwowanego Benjamina zrobił się biały jak mąka, tym bardziej, że doskonale wiedział jaką historię sobie mężczyzna dośpiewa, widząc go z Eliotem. A przecież nic wielkiego się nie stało, w sumie tylko dlatego, że Jamie nie chciał. Ale tego przecież Benjamin nie musiał wiedzieć. Gdy tylko oczom Millera ukazała się przybyła parka, świat jakby zwolnił, a wszyscy wstrzymali oddech. Amelia nie zdążyła chwycić brata i ten ruszył przed siebie niczym taran. Jednak Eliot nie zląkł się w ogóle tego widoku, wiadomo, kwestia przyzwyczajenia. Wyciągnął dłoń przed siebie, by trochę przystopować pobudzonego mężczyznę, po czym powiedział:

- Nie zrobiliśmy nic z rzeczy, które za pewne zdążyłeś już sobie wyobrazić. No może poza małym pocałunkiem, jednak teraz chłopak jest twój, ja się wycofuję – powiedział wesoło do zdezorientowanego Millera, po czym mijając go, lekko poklepał  go po ramieniu. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Joe’go, który widząc, że jest w centrum uwagi o mało nie uciekł. Tymczasem prawda była taka, że w miejscu trzymało go mroźne spojrzenie jego, cóż, samozwańczego faceta. Benjamin podszedł do niego, schylił się lekko tak, by ich  twarze znalazły się na jednym poziomie, a oczy złapały ze sobą kontakt. Wpatrywał tak dłuższą chwilę, po czy z wyrzutem w głosie rzucił Joe’mu bezceremonialnie:

- Na ciebie gnojku jestem ogromnie obrażony. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i udał się tam, gdzie przed chwilą siedział. Moor stał jak kołek, był tak zszokowany, że nawet nie mrugał. Z odrętwienia wyrwał go głos Cooper, której niezbyt dobrze wychodziło udawanie, że nie jest jej do śmiechu. Joe spojrzał na nią z wyrzutem, jednak gdyby nie to, że sytuacja dotyczyła jego, też pewnie by się śmiał. A tak, nie do końca wiedział jak powinien na to zareagować. Ben już raz się na niego obraził i było to dosyć dziwnym doświadczeniem.

- Więc jednak przeżyliśmy starcie gigantów – powiedziała cicho Maya i wyciągnęła rękę z butelką piwa w stronę przyjaciela. Moor bez najmniejszego zastanawiania się pociągnął wielki, soczysty łyk piwa i od razu poczuł zbawienną magię alkoholu. Jeszcze parę butelek i może nawet zapomni, że jego życie jakoś dziwnie się potoczyło. Choć zapewne niebieska czupryna mu na to nie pozwoli. Takim oto sposobem impreza nie została rozgromiona, a wszystkie negatywne emocje się rozeszły. Joe gawędził sobie wesoło z  rudowłosą dziewczyną, Lucy i Amelia nabijały się z naburmuszonego Benjamina, Zeno natomiast podpierał drzewo przyglądając się Eliotowi, który rozmawiał z grupką bliżej niezidentyfikowanych osób. Moor co jakiś czas zerkał w stronę Millera, jednak nie wyglądało na to, by mężczyzna także patrzył na niego. Wiadomo, z alkoholem bywa tak, że potęguje pewne emocje. I choć Joe nie chciał myśleć o Benjaminie, to jednak myślał o nim cały czas. Było to na tyle uciążliwe, że przez chwilę nawet stracił wątek rozmowy. Maya od razu zauważyła, że chłopak myślami był całkowicie gdzie indziej. Wykorzystując jego rozkojarzenie chwyciła go za sweter i pociągnęła w stronę Lucy, Amelii i Benjamina. Gdy podeszła wystarczająco blisko, skumulowała całe swoje siły w jednej ręce i dosłownie cisnęła przyjacielem w Millera. Lekko podchmielony chłopak, nie miał szans by złapać choć odrobinę równowagi i poleciał całym ciężarem na mężczyznę, który w ogóle się go nie spodziewał. Tyle w tym wszystkim było dobrego, że piwo, które trzymał Moor, na nikogo się nie rozlało. Maya natomiast szybko wtuliła się w plecy Lucy i z zaciekawienie przypatrywała się sytuacji.

- Ty to jednak masz diabła za kołnierzem – roześmiała się Amelia i także skierowała swoje spojrzenie na dwójkę, która lekko się poplątała. Miller chciał chłopaka jakoś z siebie zrzucić, jednak ten, jak na złość, przelewał się w rękach. Taka magia alkoholu, że pijani ludzie, zaczynają wymykać się z rąk. Joe natomiast nie ogarnął sytuacji jeszcze całkowicie i próbując się w jakikolwiek sposób podnieść, przeniósł cały ciężar ciała na rękę, która nieświadomie opierała się o przyrodzenie mężczyzny. Benjamin czując napór na to niezwykle czułe miejsce, o mało nie skręcił karku chłopakowi. Jednak z jego gardła nie wydobył się nawet najmniejszy pisk, nie chciał przecież stracić  twarzy przed zebranymi. Dlatego też Miller chwycił go za rękę, która sprawiła mu tyle cierpienia i odepchnął ją do tyłu. To spowodowało, że chłopak znów stracił równowagę i głową uderzył w jego nogę.

- Mój nos! – krzyknął rozpaczliwie, modląc się  o to, by jeszcze krew nie przyłączyła się do tego, jakże przezabawnego, przedstawienia. Miller powstrzymując w sobie mordercze odruchy, złapał w końcu chłopaka za kark i podciągnął go w taki sposób, by móc spojrzeć w jego twarz. Joe uświadamiając sobie, że to właśnie z Benjaminem tak namiętnie walczył, wrzasnął na całe gardło:

- Matko Boska, to ty!

- Do pani Matuli Świętej jeszcze trochę mi brakuje, a mam dziwne wrażenie, że oddalę się od tego wzoru wszelkich cnót jeszcze bardziej, jeśli zaraz skręcę ci kark. – Chłopak głośno przełknął ślinę, po czym uśmiechnął nieporadnie, w nadziei, że Miller jednak nie wykona tego złowieszczego planu.

- Nie mógłbyś – powiedział, choć nie do końca wierzył w to co mówił. Jak się już bowiem przekonał, mężczyzna mógł całkiem dużo i nie przejmował się ogólnie przyjętymi zasadami.

- Owszem mógłbym, ale wtedy nie miałbym się nad kim znęcać. – Uśmiechnął się szelmowsko, po czym bez zbędnych ostrzeżeń pocałował biednego chłopaka, który właściwie już nie protestował. Po lesie rozniosło się wesoło „uuuuuu” wszystkich, którzy oglądali tę przedziwną scenę. Wyglądało na to, że Moor będzie musiał się przyzwyczaić do publicznego okazywania uczuć. Wiadomo, pod wpływem alkoholu to pół biedy, zobaczymy jak będzie radził sobie z zaborczym Benjaminem na trzeźwo. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

20. Teoretycznie zwykła historia

W umówionym miejscu jako pierwsi znaleźli się Jamie, Zeno oraz Lucy. Mężczyźni zgodzili się pomóc dziewczynie przy organizacji tego małego przedsięwzięcia tylko dlatego, że byli już nadzwyczaj znudzeni. Wood dyrygowała nimi jak chciała, co na początku nie przypadło do gustu biednemu Zeno. Jednak po paru mocniejszych „przyjacielskich” kuksańcach od kobiety, wykonywał wszystkie jej polecenia bez marudzenia, a jeśli nawet zdarzyło mu rzucić kilka kąśliwych uwag, to tylko pod nosem.
Ognisko organizowane było na obrzeżach miasta w czymś na podobieństwo lasu. Cóż, miejsce było zbyt zapuszczone i zarośnięte by nazwać to lasem, a od czasu do czasu można było spotkać tam jakiegoś małego, futrzanego mieszkańca. Lucy z uśmiechem na ustach rozkładała koce, kiedy mężczyźni zajęli się znoszeniem gałęzi. Gdy wszystko było już gotowe, a po lesie dalej nie roznosiły się kroki zbliżających się ludzi, Wood zdecydowała, że to najlepsza pora do małych plotek. Rozsiadła się wygodnie na kocu i poklepała miejsce obok siebie jednocześnie patrząc na Eliota. Mężczyzna posłusznie usiadł obok niej i z uśmiechem na ustach spytał:

- Jakie masz dla mnie nowiny? – Zeno w tym czasie rzucał Lucy nienawistne spojrzenia i wyciągał drobne gałązki z włosów. Był mieszczuchem i łażenie po chaszczach w ogóle nie leżało w jego naturze. 

- Gdy dzwoniłam dzisiaj do Benjamina okazało się, że był u Joe’go i brzmiał tak jakby właśnie w jego ręce wpadła długo oczekiwana zabawka… - Lucy mówiła wszystko z uśmiechem na ustach. Natomiast Eliot wyglądał jakby dostał właśnie czymś ciężkim w głowę. Słowa te na pewno nie były czymś, co chciał usłyszeć i to właśnie teraz.

- Więc na pewno już się nim pobawił, nawet jeśli zabawka nie chciała – skwitował jej słowa dosyć zimny tonem głosu. W tym momencie nawet kobieta przestała się tak promieniście uśmiechać. Nie chciała jednak wierzyć w to, że Miller mógłby skrzywdzić chłopaka. Chociaż znając jego wcześniejsze występki…

- Nie żartuj, przecież na pewno nic…

- Nic mu nie zrobił? – przerwał jej z kpiną Jamie. – Z pewnością wziął to na co miał ochotę, a wszyscy doskonale wiemy, co najbardziej lubi. Jeśli Joe się dzisiaj tutaj w ogóle pokaże, to idę o zakład, że jego oczy będą spuchnięte od płaczu, a ruchy niezgrabne od kutasa Benjamina. – Zeno słysząc ostatnie zdanie prychnął kpiąco czym sprowadził na siebie spojrzenia rozmawiającej dwójki.

- No co? Mógł zostać wtedy z tobą, jeśli liczył na szczęśliwsze zakończenie. Poza tym Benji się chyba do niego nie włamał, co nie? Dzieciak wpuścił go, to niech teraz ponosi tego konsekwencje. Rozczulacie się nad nim jak nad kwilącym szczeniakiem, a prawda jest taka, że to mały szczyl, który prędzej czy później odda się każdemu, kto go mocniej przyciśnie do ściany. Jednym słowem Ben i szczeniak są siebie warci. – Po wypowiedzi Blake’a nastała chwila ciszy. Jamie chciał coś powiedzieć, jednak pierwsza wystartowała Lucy, jak można się domyślić, nie męczyła się tym, by wypowiedź była dyplomatyczna.

- I powiedziała to kurwa, która puszcza się z każdym wszędzie. – Siedzący obok Eliot o tworzył usta ze zdumienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że Wood nie ma zbyt przychylnego zdania o Zeno, nie sądził jednak, że kobieta będzie w stanie wyrazić swoją opinię tak dosłownie. Pozwolił sobie jeszcze nie interweniować, choć wiedział, że ta dwójka za chwilę rzuci sobie do gardeł.

- Powiedziała kobieta, która pewnego pięknego razu została wydymana przez jakiegoś faceta wbrew swojej woli, po czym została lesbijką. – Lu rzuciła się w stronę Zeno tak szybko, że Jamie nie zdążył jej złapać, a rozdzielenie walczącej teraz dwójki, było niełatwym zadaniem. Ich krzyki niosły się po całej okolicy. Jednak los był na tyle łaskawy, że z krzaków niczym prawdziwa niedźwiedzica wypadła Amelia, która ruszyła w stronę walczącej dwójki. Eliot złapał wierzgającego Zeno, a Miller zaczęła odciągać wkurzoną Wood, przez co sama oberwała kilka razy.

- Uspokój się! – wrzasnęła kobieta, kiedy znów dostała łokciem w brzuch od rozwścieczonej Lucy.

- Zabiję go, przysięgam! Wyrwę mu język i wsadzę głęboko w…

- Lucy? – Maya podeszła niepewnie od kobiety. W głębi duszy bała się, że też może oberwać. Wood był jeszcze bardziej przerażająca niż wtedy, gdy Benjamin postanowił się głupio zabawić. Na szczęście dla Zeno, obecność rudej dziewczyny podziałała na Wood uspokajająco i już po chwili Amelia mogła ją puścić, choć dalej trzymała się blisko swojej przyjaciółki. W tym momencie głos zabrał Eliot, który dalej trzymał Blake’a i z pełną premedytacją ściskał go coraz mocniej.

- Panie wybaczą, pójdę na chwilę wyjaśnić coś z tym przygłupem. – Eliot złapał swojego towarzysza za włosy i brutalnie pociągnął w krzaki. Musieli przejść całkiem sporo kawał drogi żeby mieć pewność, że reszta towarzystwa ich nie usłyszy.

- Czyś ty zgłupiał?! – warknął Jamie przeszywając mężczyznę zimnym jak lód spojrzeniem. – Wypominać kobiecie gwałt?

- Sama zaczęła… - dopowiedział dosyć niepewnie masując obolałą skórę głowy.

- Przeprosisz ją. – Jego głos był zdecydowany, od razu było słychać, że nie chce słyszeć żadnego głosu sprzeciwu. Jednak co to dla Zeno?

- Nigdy w życiu! Patrz na moją szyję. Wyglądam jakby rzucił się na mnie wściekły tygrys, ta baba jest szalona. Nie mam zamiaru…

- Gówno mnie to obchodzi. Gdyby w porę nie przybiegła Amelia, mogłaby ci nawet wydrapać oczy. Przeprosisz ją albo wypierdalaj. – Blake zacisnął dłonie w pięści i spojrzał gdzieś w bok. Nie miał zamiaru tracić kontaktu z Eliotem przez jakąś głupią histeryczkę. Jednak jak się nad tym głębiej zastanowił, to faktycznie mógł powiedzieć odrobinę za dużo.
- Dobra! – powiedział w końcu. – Przeproszę ją. Ale obiecuję ci, że jeśli Benjamin wystartuje do mnie z czymś podobnym to…

- Benjamin jest mój – przerwał mu oschle Jamie, po czym odwrócił się i poszedł w kierunku ogniska. Zeno pobiegł za nim, jednak nie odezwali się do siebie ani słowem.
Blake nie mógł zrozumieć dlaczego ta dwójka tak bardzo rywalizowała o jakiegoś szczeniaka. Chłopak nie miał w sobie niczego czarującego, no może poza tym niewinnym rumieńcem, chociaż za pewno i to już stracił. Był pewien, tak jak i Jamie, że Miller wziął to co chciał, po czym oznajmił, że będzie tak za każdym razem, gdy tylko przyjdzie mu na to ochota. Za to właśnie tak bardzo nienawidził Benjamina, choć na samym początku znajomości, miał o nim inne zdanie. Zeno był pewien, że chłopak skończy jako kurewka. Bo czy on nie był tego najlepszym przykładem?

            Dziewczyny natomiast siedziały na kocu i z przymrożonymi oczami wpatrywały się miejsce, w którym zniknęli mężczyźni. Lucy był wściekła, Amelia zła, a Maya zmieszana. Nie miała pojęcia, że coś tak okropnego spotkało jej Lu w przeszłości. Przy tym zdarzaniu, jej pobicie, było jak dziecięca rozterka. Niemniej jednak nie umiała ze złością w oczach czekać na tego nieznajomego mężczyznę. Dlatego też siedziała i nerwowo bawiła się swoją lekko przydługą bluzką. Kiedy krzaki się poruszyły, a w zaroślach widać było białą głowę Eliota, Amelia wstała i poszła w kierunku mężczyzn.

- Spokojnie – powstrzymał ją Jamie, nim zdążyła cokolwiek zrobić Zeno. Nie miał ochoty znowu rozdzielać walczących osób, tym bardziej, że za pewne znów przyłączyłaby się Lucy.

- Spokojnie? Nie sądziłam, że możesz być aż tak bezczelny Zeno – mówiła szybko i mocno gestykulowała, jednak nie było widać już tej agresywnej postawy, z którą wstała.

- Przepraszam, dobra? Wiem, że trochę przesadziłem, ale nazwanie mnie kurwą też nie było jakoś szczególnie miłe. Tym bardziej, że na początku w ogóle nie mówiłem o niej tylko o tym dzieciaku. – Blake faktycznie żałował wypowiedzianych słów, jednak co mógł więcej zrobić? Przecież nie padnie na kolana i nie zacznie błagać o litość, zbyt mocno uderzało to w jego godność, a w zasadzie resztki, które po niej pozostały.

- Ja też przepraszam – odezwała się Lucy po chwili ciszy.

- Jak to wspaniale, że wszystko dobrze się skończyło! – krzyknął wesoło Jamie. – A teraz wszyscy się uśmiechamy, bo jak przyjdzie Benjamin, to znów atmosfera pierdolnie. – Amelia spojrzała czujnie na stojącego obok mężczyznę, po czym spytała:

- Co masz na myśli?

- Nic, pożartować sobie nie można? – odpowiedział beztrosko, po czym lekko poklepał ją pogłowie. Jednak to ani na chwilę nie uśpiło jej czujności. Dowiedziała się już od Lucy gdzie polazł jej ukochany brat i podejrzewała to samo, co zapewne Jamie teraz. Aczkolwiek miała nadzieję, że mężczyźni nie pozabijają się z tego powodu, bo walczącą dwójkę mógłby rozdzielić tylko Hulk. A ona mimo wszystko nie potrafił się w niego transformować, niezależnie od tego, co gadali ludzie za jej plecami. Dzięki wszystkim bogom, sytuacja ustabilizowała się za nim zaczęli schodzić się zaproszeni ludzie. Po okolicy roznosiły się już wesołe, pijackie pokrzykiwania i salwy nagłego śmiechu. Nawet Lucy i Zeno zaczęli ze sobą rozmawiać na jakiś lekki i przyjemny temat.

***
Joe leżał bezwładnie na łóżku od czasu do czasu pociągając żałośnie nosem. Nie wiedział czy dąsał  się na siebie, czy też żywił ogromną urazę do Benjamina. A może jedno i drugie. Niemniej jednak był zły, smutny, rozdrażniony i zawstydzony. Cała ta wybuchowa mieszanka spowodowała, że miał teraz złośliwą ochotę zadzwonić do Eliota i zaprosić go do mieszkania. Skoro Benjamin tak łatwo zabrał jego dumę, to czemu miałby teraz się czymkolwiek przejmować? Moor pragnął zrobić mu na złość, tylko cóż… Nie był do tego stworzony. Dlatego też wolał cichutko fantazjować o tym w swojej głowie. Chociaż momentami wydawało mu się, że i o tym Benjamin mógłby się jakoś dowiedzieć. Jednakże, co warto podkreślić, nie chciał teraz siedzieć w domu, nie chciał być sam i co najważniejsze, nie chciał bezczynnie czekać na Millera. Dlatego też wybrał numer do przyjaciółki, by dowiedzieć się gdzie to cudowne, imprezowe ognisko w ogóle się odbywa. Wizja zdziwionej miny Benjamina, na której powoli zaczynała malować się wściekłość była bezcenna. Takim właśnie sposobem chwilę później, Joe kierował się z łobuzerskim uśmieszkiem prosto w stronę leśnej imprezy.

czwartek, 31 lipca 2014

19. Teoretycznie zwykła historia

Natężanie głosu, które tak gwałtownie potrąciło struny intymności, o mało nie zabiło biednego Joe’go. Prawdopodobnie gdyby nasz bohater stał, nogi by się pod nim ugięła, a ziemia rozstąpiła i pochłonęła go w całości. Niestety leżał na łóżku, które dopuściło się haniebnej komitywy z Benjaminem i za nic w świecie nie chciało go przede nim ochronić. Moor nie wiedział co robić, więc postanowił wstrzymać oddech w nadziei, że zemdleje. Miller natomiast bawił się w najlepsze, bo przecież nie mogło być inaczej. Nawet nie musiał obezwładniać chłopaka, ponieważ ten leżał jak sparaliżowany. O łatwiejszą ofiarę nie mógłby prosić. Dlatego też mając do dyspozycji dwie ręce, postanowił zrobić z nich użytek. Benjamin ściągnął swoją koszulkę by dumnie zaprezentować swój tors, co wbiło leżącego pod nim chłopaka w jeszcze większe osłupienie. Joe na ten widok wypuścił gwałtownie powietrze, które trzymał z taką starannością i dbałością. Idąc za jakimś dziwnym przebłyskiem w  głowie, który podpowiadała, że jego bluzka może być następna, złapał za je końce i trzymał tak mocno, iż biedna prawie się rozdarła. Miller jednak miał całkiem odmienny plan. Wpatrując się prosto w oczy Moora zaczął najpierw powoli rozpinać pasek, po czym to samo uczynił z zamkiem od spodni. Joe natomiast nie bardzo pojmując, co wyprawia Benjamin, przekręcił się na brzuch i próbował się w taki sposób wczołgać nawet na ścianę, a w razie konieczności nawet i na sufit. Nic mu się teraz nie wydawało niemożliwe. Niestety wykonując ten desperacki ruch uczynił najgorszy błąd jaki tylko mógł. Odwrócił się plecami do swojego wroga. Miller natomiast, mający duszę sadysty pozwolił Moorowi wywinąć się prawie na podłogę. Jednak w chwili, w której Joe prawie wyślizgnął mu się z rąk, złapał go za koszulkę i z powrotem umieścił w odpowiednim miejscu. Jedną dłonią dociskał go do materaca, drugą natomiast skierował do jego rozporka. Jednak, jak na złość, w tym momencie zadzwonił telefon Benjamina. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz i z wyraźnym oburzeniem w głośnie powiedział do dzwoniącej dziewczyny:

- Tylko szybko, bo jestem nieco zajęty. – Miller jedną ręką musiał radzić sobie z coraz bardziej wiercącym się chłopakiem. I nie było to aż tak łatwe, jak mu się na początku wydawało.

- Ognicho skarbie. Dzisiaj o 20, tam gdzie zawsze – powiedziała wesoło Lucy, nie podejrzewając nawet, jak sadystycznie zabawiał się teraz jej rozmówca.

- Zobaczę co da się zrobić.

- Masz przyjść i już. Zostało mi jeszcze tylko zadzwonić do Joe’go… Pewnie nie będzie chciał przyjść, jak usłyszy, że ty też będziesz… - Benjamin słysząc jej słowa prychnął do telefonu i z tryumfem odpowiedział:

- Możesz być pewna, że wszystko mu zaraz przekażę, więc się nie wysilaj. – Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki rozłączył się i powrócił do czynności, które dawały mu zdecydowanie więcej przyjemności.

- Co ty wyrabiasz?! – wrzasnął w końcu spanikowany chłopak, jednak nie wyrywał się już tak mocno. Siły zaczęło opuszczać jego biedne, chude ciało.

- Dobrze się bawię, nie widać? – Mężczyzna złapał za biodra Moora i uniósł je lekko do góry. W taki oto sposób pośladki chłopaka stykały się z przyrodzeniem Benjamina i choć cały czas dzielił ich materiał, to Joe doskonale mógł wyczuć, to czego zdecydowanie nie chciał czuć.

- O, o, o! Przestań natychmiast! To się nie godzi! Ja… Ja nie jestem gotowy!

- Powiedz na co nie jesteś gotowy, to może przestanę. – Miller rozpiął rozporek chłopaka i tak własnie sprawił, że Joe zapomniał jak się mówi. Co prawda jakiś dźwięk wydobył się z jego gardła, jednak nie był on podobny do żadnego znanego człowiekowi słowa. Benjamin natomiast korzystając z tego, że Moor przestał się wiercić i mówić, włożył swoją dłoń do majtek chłopaka. Jednak nim mężczyzna zdążył pobawić się w jakikolwiek sposób przyrodzeniem Moora, ten dosłownie po paru sekundach doszedł. Benjamin nie wytrzymał i roześmiał się tak głośno, że z pewnością usłyszeli go wszyscy sąsiedzi. Joe natomiast schował swoją twarz w poduszce i modlił się o to, by Miller zostawił go w spokoju i pozwolił rozpaczać nad swoją beznadziejnością. Chłopak był pewien, że Benjamin będzie mu to teraz wypominał na każdym kroku. Ale co mógł biedny na to poradzić? Zdecydowanie za dużo musiało znieść teraz jego biedne ciało. Chłopak poczuł, jak jego psychopatyczny gość zszedł z łóżka i poszedł, z tego co usłyszał, do łazienki. Jednak, za Benjaminem wciąż ciągnął się ten okropny śmiech, którego Moor zdecydowanie nie  chciał słyszeć. Błagał by pozwolili mu teraz umrzeć ze wstydu w tym małym pokoju.

- Myślałem, że pobawię się trochę dłużej. – Do uszu Joe’go dobiegł kpiący głos mężczyzny. Chłopak w odpowiedzi wybełkotał coś niezrozumiałego do poduszki, w której dalej chował swoją twarz.

- Ale nie masz się czym martwić. Niektóre walki bokserskie trwają krócej, niż…

- Dobra, dobra! Weź idź gdzieś i poznęcaj się nad kim innym – miauknął zażenowany, po czym znów schował twarz. Nie miał zamiaru patrzeć teraz na rozbawionego Benjamina. Jednak Joe nie usłyszał żadnej niemiłej oraz sarkastycznej odpowiedzi, w zasadzie nie usłyszał niczego. Chłopak poleżał jeszcze parę sekund z twarzą w poduszce, po czym niepewnie odwrócił ją ku światu. Właśnie w tym momencie o mało nie udławił się własną śliną. Twarz Millera była tak strasznie blisko, że wielki, bezczelny uśmiech wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Joe w panice chciał jakoś się wyślizgnąć spod mężczyzny, który właśnie wygodnie się na nim ulokował.
-
 Ty jesteś stworzony do tego, by się nad tobą znęcać. – Zdanie to w ogóle nie spodobało się Moorowi. Jednak najgorsze było to, że Benjamin przyssał się do jego szyi niczym wampir. Joe jęknął przeciągle i zdał sobie sprawę z tego, że ręka, która właśnie wylądowała na jego pośladkach, sprawiała mu przyjemność. Uczucie dziwnego ciepła rozlało się po całym jego ciele i gdy usta Millera znów zaczęły go całować, nie miał już właściwie żadnych oporów. Benjamin ściągnął koszulkę z chłopaka i rzucił ją gdzieś w kąt. Miller przyglądał się chwilę chłopcu, po czym schylił się i ledwie wyczuwalnym muśnięciem, przejechał językiem po sutku Joe’go. Mężczyzny także szybko pozbył się dolnej, zawadzającej garderoby i w tym momencie Moor zdał sobie sprawę z tego, że leży golusieńki pod napalonym Benjaminem… Na początku nie była to myśl zbyt przyjemna, jednak zaprawiony w boju mężczyzna od razu wyczuł, że Joe zaczyna się nerwowo wiercić. Tak więc by zgasić ostatnie resztki zdrowego rozsądku w chłopaku, Miller rozchylił nogi chłopaka i wziął jego przyrodzenie do ust.  Jednak teraz wytrzymał nieco dłużej, niż za pierwszym razem. 

- Dobra, skończyły się charytatywne orgazmy – powiedział Benjamin zaraz po tym, jak chłopak doszedł. Joe nie zarejestrował momentu, w którym mężczyzna się rozebrał. Jego mózg zdecydowanie za wolno dochodził do siebie i w momencie, w którym pojął, co się dzieje było już za późno. Miller oparł nogi chłopaka, na swoich ramionach, po czym wsunął na swojego członka prezerwatywę i nie bawiąc się w żadne uprzejmości wszedł w Joe’go. Moor krzyknął i szybkim niekontrolowanym ruchem zarzucił swoje dłonie na ramiona mężczyzny, po czym boleśnie wbił w nie paznokcie. Benjamin syknął, jednak nie przestawał się poruszać. Jego ruchy były mocne i agresywne, a głośne jęki Joe’go jeszcze bardziej go nakręcały. Dlatego też stosunek nie trwał tak długo, jak to sobie zaplanował. Niemniej jednak doznanie było tak intensywne, że po spełnieniu Miller leżał bezwładnie na chłopaku ciężko oddychając.

- Złaź ze mnie… - usłyszał nagle cichy głos Moora i spojrzał w jego zaszklone oczy.

- Nie podobało ci się gówniarzu? – spytał jak zwykle kpiąco, po czym dźwignął się na rękach, jednak jego penis wciąż znajdował się we wnętrzu chłopaka.

- Bolało jak cholera! – wrzasnął z wyraźnym wyrzutem w głosie, jednak nie miał na tyle odwagi by spojrzeć Benjaminowi w oczy. Jego wzrok uciekł gdzieś w bok, a wargi zaczęły lekko drżeć.

- Bo miało boleć. Gdybyś nie pozwolił Eliotowi na tak wiele, przysięgam, że dałbym ci tak słodki pierwszy raz, że byś się rozpłynął. Jednak cóż… Jestem kurewsko zazdrosnym skurwysynem i jeśli jeszcze raz dowiem się, że przebywałeś z nim sam na sam, to tak cię zerżnę, że to co teraz przeżyłeś wyda ci się miłą pieszczotą. – Po tych słowach Benjamin wstał i wyszedł na chwilę z pokoju zostawiając zdezorientowanego chłopaka. Joe przez dłuższą chwilę trawił to co usłyszał, po czym zdał sobie sprawę z tego, że Miller był jeszcze bardziej niebezpieczny, niż mu się zdawało. Więc kiedy zobaczył, że mężczyzna znów wszedł do pokoju, wszystkie jego mięśnie nagle się spięły, a adrenalina podskoczyła mu do niewyobrażalnie wysokiego poziomu.

- Ale jeśli będziesz grzeczny, słodki i wierny to obiecuję, że szybko zapomnisz o tym bólu – powiedział już mniej przerażająco, po czym zaczął się ubierać. Trzeba było przyznać, że wystraszona  twarz chłopaka sprawiał mu wiele przyjemność, jednak nie chciał, żeby zszedł mu tutaj ze strachu. Dlatego też przed wyjściem podszedł do zesztywniałego Joe’go i pocałował go lekko w policzek, a ręką poczochrał mu włosy.

- Wpadnę po ciebie o 19 i pójdziemy na to cholerne ognisko. – Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyszedł z małego mieszkanka Moora. Joe natomiast rozpłakał się jak małe dziecko. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

18. Teoretycznie zwykła historia

Wszystkie procesy myślowe Joe’go spadły prawie do zera, a ciało uległo już całkowicie Eliotowi. Wszak wydarzył się mały incydent, w rezultacie którego Moor oprzytomniał całkowicie. Mianowicie pozostawiony sam sobie Zeno, nudził się tak mocno, iż z pełną premedytacją zapukał do drzwi pokoju, w którym znajdowała się nasza ukochana parka. Blake nienawidził, gdy uwaga z jego osoby przechodziła na inną, tak więc chciał by spojrzenie Eliota znów wróciło na niego, nawet jeśli byłoby pełne złości. Tak więc, Joe ocknął się z dziwnego transu, w którym się znajdował i gdy tylko doszło do niego, co właściwie się stało, prawie zemdlał. Odepchnął od siebie mężczyzną z taką siłą, iż tamten o mało nie upadł. Po czym, nie wypowiadając nawet słowa, złapał swoje rzeczy i wybiegł z mieszkania, po drodze tratując również Zeno. Dopiero po dziesięciu minutach biegu przystanął pod murem jakiegoś budynku i oglądną się za siebie. Wielkie było jego szczęście, gdy zorientował się, że nikt go jednak nie gonił. Aczkolwiek spojrzenia ludzi ukradkowo rzucane w stronę chłopca, były dosyć dziwne. Dopiero po paru sekundach mały geniusz zauważył, że stał z odsłoniętą klatką piersiową, ciężko przy tym dysząc. W jeden ręce natomiast trzymał biedną, pogiętą bluzkę, w drugiej zaś szkolny plecak. Jak widać, łańcuszek upokorzeń się nie skończył, brakowało tylko jakiegoś znajomego, który nie wiadomo skąd by się przy nim pojawił. Jednak los dzisiaj nie był dla niego aż tak okrutny. Joe ubrał na siebie bluzkę i poprawił zmierzwioną fryzurę. Wziął głęboki wdech, po czym ruszył w kierunku swojego domu.

- Co to do cholery miało być? – zaburczał pod nosem, a na wspomnienie ostatnich wydarzeń znów zrobił się czerwony. Maya natomiast całkowicie wyleciała mu z głowy.
            
          W tym czasie lekko niezadowolony Jamie spojrzał na Zeno, który na twarz miał wymalowany tryumf.

- Ojej czyżbym wam w czymś przeszkodził? – spytał niewinnie Blake, jednak w jego słowach doskonale dało wyczuć się słodką ironię.

- Jesteś wredną łajzą. Czemu to zrobiłeś? – spytał beznamiętnych głosem, choć domyślał się już odpowiedzi.

- Przecież wiesz. Jeśli chcesz się zbawiać z małoletnią kurewką, to zaproś ją do siebie. Ja nie chcę być znów wmieszany w coś nieciekawego.

- Fascynując… – zironizował Jamie i ruszył w kierunku lekko zdezorientowanego Zeno. Eliot pchnął go i z całej siły przycisnął jego ciało do ściany.  

- Może po prostu jesteś o mnie zazdrosny, co? – Jamie zakpił, jednak nie oderwał wzroku od twarzy mężczyzny. Z uwagą śledził każde, nawet najmniejsze drgnięcie, które pojawiło się na obliczu Blake’a.

- Chciałbyś – odpowiedział butnie i szarpnął się mocno, prawie wyrywając się z uścisku mężczyzny. Jednak zręczny Jamie szybko wrócił niesfornego mężczyznę na miejsce.

- Kto wie… - odpowiedział beznamiętnie, po czym wpił się w usta protestującego Zeno. Jednak Blake szybko uległ naciskom Jamie’go i jak można się domyślić nie protestował już w ogóle. Znów pozwolił porwać się temu szalonemu mężczyźnie.

***

Zaczął się słoneczny weekend. Maya nie pokazała się już w szkole, choć codziennie rano udawała, że się do nie wybierała. Jej kroki kierowały się do Amelii, z którą teraz bardzo się zbliżyła. Po trzeciej takiej wizycie Benjamin zaczął podejrzliwe patrzeć na swoją siostrę i odwiedzającą ją dziewczynę. Jednak w weekend, gdy Cooper znów przyszła w odwiedziny, nie wytrzymał i nim dziewczyna zdążył wślizgnąć się do pokoju Amelii, złapał ja za ramię i wciągną do swojego pokoju. Nie siląc się na żadne wyjaśnienia, po prostu wypalił?

- Co to odwalasz?

- Nie twoja sprawa – odpowiedziała mu dosyć niepewnie i cofnęła się nieznacznie. Przebywanie z nim sam na sam, był dla niej zbyt dużym wyzwaniem.

- Ależ nie, oczywiście, że nie moja – prychnął niezadowolony. – Najpierw Carter zrobił sobie worek treningowy z twarzy Amelii, a teraz ty chcesz chyba żeby Lucy wydrapała jej oczy.

- Wcale nie! Ale to i tak nie twoja sprawa i niczego ci nie powiem – odpowiedziała mu już trochę pewniej, jednak dalej starała się zachować bezpieczną odległość.

- Skoro tak twierdzisz, to dzwonię do Lu. Z chęcią zobaczę, jak to ona wyciąga od ciebie informacje. – Szelmowski uśmiech pojawił się na twarzy Benjamina, gdy tylko zobaczył, jak bardzo zbladła stojąca przed nim dziewczyna.

- Sama jej o wszystkim powiem, jednak nie mam zamiaru zwierzać się przed takim dupkiem jak ty! – krzyknęła, a oczy lekko jej się zaszkliły. Naprawdę chciała o wszystkim opowiedzieć Wood, jednak jeszcze nie teraz. Nie póki plan nie był gotowy.  

- Dupkiem?! – Benjamin widoczni zapomniał, że nie stał przed nim Joe, który uwielbiał chować się w swojej skorupce. Na domiar złego, krzyk Cooper usłyszała jego ukochana siostra.

- Ty debilu, wypuść dziewczynę i przestań być wścibski jak baba! – Miller nadął niezadowolony policzki, jednak posłusznie wypuścił zakładniczkę z pokoju.

- Przestańcie mnie wyzywać od dupków i debili, to po pierwsze. A po drugie, co wy znowu knujecie?

- Możesz nawet zdechnąć z ciekawości, a i  tak ci nie powiemy – odpowiedziała „troskliwie” Amelia po czym, zadzierając nos do góry, poszła do swojego pokoju. Maya oczywiście podążyła za nią, a Benjamin został sam ze swoją ciekawością. Bezradnie machnął na nie ręką i wrócił do siebie. Nie za bardzo wiedział, co powinien teraz ze sobą zrobić. Miał prawie stuprocentową pewność, ze Jamie zabawiał się teraz z Zeno, Amelia był zajęta knuciem jakiejś intrygi z młodą, natomiast Lucy odpadała tak po prostu. Gdyby spytała go co porabia teraz jego siostrzyczka, nie umiałby jej skłamać. Kobieta ta posiadła bowiem jakiś dziwny dar odszyfrowania jego zachowań. Miał jeszcze innych znajomych, za którymi nie przepadał, jednak nie był aż tak zdesperowany. Doskonale wiedział, kto mógłby wspaniale zapełnić lukę w czasie, tylko problemem było sprowokowanie Joe’go do wyjścia gdziekolwiek. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdy tylko chłopak słyszał jego imię, miał ochotę uciekać na koniec świata i jeszcze trochę dalej. Niemniej jednak Benjamin był tak znudzony, że postanowił spróbować szczęścia.
           
          Moor natomiast siedział na swoim łóżku, z ciekawością badając wzrokiem powierzchnię nowego sufitu. Ojciec pomógł mu z przeprowadzką w piątek i teraz chłopak mógł spokojnie cieszyć się upragnioną samotnością. Jednak wciąż było coś, co nie dawało mu spokoju. Na wspomnienie o sytuacji z Eliotem robiło mu się gorąco, a puls niebezpiecznie przyspieszał. Jak można się domyślić, gdy na wyświetlaczu telefonu zobaczył Glon, jego serce o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Moor był pewien, że Benjamin już o wszystkim wiedział i właśnie dzwonił by zapowiedzieć mu bolesną śmierć. Jednak chłopak, by złagodzić trochę gniew Millera, odebrał telefon takimi oto słowami:

- Bardzo przepraszam! Ja naprawdę nie chciałem żeby to tak wyszło, błagam nie zabij mnie, chociaż i tak nie masz pojęcia gdzie teraz mieszkam, a ja nawet nie wiem czemu ci się tłumaczę. Jednak mimo wszystko, biorąc pod uwagę, że jesteś impulsywnym dupkiem a ja chcę żyć, wybacz! – Po tym nagłym słowotoku Moora, zapadła krótka cisza. Benjamin trawił przez parę sekund słowa chłopaka i oczywiście każdy idiota zwęszyłby, że musiało stać się cos podejrzanego. Dlatego też, nie w ciemię bity Miller, postanowił kontynuować tę jakże ciekawą rozmowę. Ponadto był przekonany, że na końcu kłębka pojawi się imię Eliota.

- Oczywiście, że o wszystkim wiem gówniarzu. Jednak z chęcią usłyszę jak opowiadasz mi o tym własnymi słowami i oczywiście nie przez telefon.

- Hę? – Joe jak zwykle nie popisał się elokwencją, jednak zdradzenie mu aktualnego adresu zamieszkania było bardzo ryzykownym posunięciem. Aczkolwiek Moor był pewien, że Benjamin i tak dowiedziałby się tego na własną rękę, co prawdopodobnie spowodowałoby u niego jeszcze większą złość.

- Proszę mi tu nie „hękać” jak jakiś niedorozwój, tylko dawaj adres. Chyba nie muszę ci przypominać jak słabą granicę ma moja cierpliwość? – Ciekawość zżerała Millera od środka, jednak postanowił wykorzystać tę sytuację, jak najbardziej na swoją korzyść. Pewien już był, że dzieciak coś wykombinował. Jednak skoro miał możliwość poznęcania się nad nim na żywo, to dlaczego miałby to robić przez telefon? Joe był na tyle mało domyślny, że Miller wygraną miał już w kieszeni. Takim oto sposobem, po krótkiej wymianie argumentów, Benjamin zmierzał pod adres podany mu przez Moora. Oczywiście nie był jeszcze zły, bo nie miał pojęcia co takiego znów zrobił chłopak. Bardziej niż wszystko fascynowała go teraz perspektywa spędzenia czasu z Moorem. Miller zaczął nawet dochodzić do wniosku, że dzieciak musi być masochistą, skoro zawsze kończył w jego towarzystwie.
Po około czterdziestu minutach mężczyzna pukał do drzwi nowego mieszkanka Joe’go. Gdy tylko chłopak mu otworzył wszedł do środka energicznym krokiem, by przypadkiem Moor się nie rozmyślił. Choć nie oszukujmy się, nie miałby najmniejszych szans na to, by wypchnąć Millera na korytarz. Benjamin rozejrzał się zaciekawiony i spostrzegłszy, że w nowym gniazdku Moora jest tylko jeden pokój i wypalił bez namysłu:

- To teraz w ramach przeprosin śpisz z tatusiem w jednym pokoju? – Joe zmieszał się tak bardzo, że Benjamin miał przez chwilę wrażenie, że chłopak wyjdzie z własnego mieszkania i już nigdy do niego nie wróci. Jednak po chwili udało mu się usłyszeć cichą odpowiedź zawstydzonego Moora.

- Nie mieszkam z nim w ogóle. Mam tylko cztery razy w tygodniu przychodzić na obiady do niego i jego nowej rodziny…

- Mniejsza o to. Opowiadaj to, co powinieneś gówniarzu.

- To tak dla bezpieczeństwa ja się zamknę w łazience i stamtąd będę mówił. – Chłopak wiedział, że nawet opowiadanie z księżyca nie przyniosłoby mu stuprocentowego bezpieczeństwa, jednak zawsze trzeba próbować. Prawda?

- Zdurniałeś do reszty. – Benjamin pociągnął chłopaka do pokoju, po czym sam wygodnie rozwalił się na jego łóżku.

- To słucham – powiedział zawadiacko i wbił bystre spojrzenie w zawstydzonego Moora. Joe natomiast stał na środku swojego pokoju, jak ostatnia sierota i nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Nie rozumiał czemu musiał to wszystko powtarzać i to w dodatku przed tym impulsywnym draniem. Jednak spojrzenie Benjamina świdrowało go tak mocno, że w końcu się poddał. Prawie ze łzami w oczach opowiedział całą tę zawstydzającą historię.
Miller natomiast słuchał i tylko od czasu do czasu poruszał się nerwowo. Miał ochotę sprać chłopaka za lekkomyślność, jednak biedak nieostrożnie zaprosił do siebie także jego. Benjamin już dawno pojął, że chłopak to beznadziejny przypadek, jednak nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo. Chociaż początkowo wymyślił bardzo okrutną karę, to postanowił trochę odpuścić widząc tak urocze zażenowanie na twarzy chłopaka. Poza tym, jeśli teraz wykonałby jakiś zły ruch, Joe znów podchodziłby do niego, jak do jeża, a tego właśnie chciał uniknąć. Dlatego postanowił chociaż trochę zapanować nad swoimi morderczyni odruchami i zostawić je dla Eliota, który ewidentnie chciał pożegnać się z życiem.

- Twoja głupota i naiwność przekraczają wszelkie możliwe granice. Coś ty sobie gówniarzu myślał, idąc za Eliotem do domu nieznajomego typa? Jak cię na ulicy zaczepi starszy pan z wąsem to też za nim poleziesz? – zakpił Benjamin i powoli zaczął podnosić się z łóżka.

- To całkiem inna sytuacja! – Zaczął bronić się chłopak, jednak Millera nie miał szans przegadać.

- No oczywiście, przecież Jamie nie ma wąsa. – Mężczyzna bawił się doskonale tym bardziej, że w głowie już miła ułożony cały plan i jak na razie, wszystko szło zgodnie z nim.

- To przecież nie o wąsa chodzi!

- Pewnie, że nie. Chodzi tylko i wyłącznie o twoją głupotę. Powiedz mi, dlaczego mnie tutaj wpuściłeś, skoro doskonale wiesz czego od ciebie chcę? – Benjamin uśmiechnął się przebiegle i spokojnie podszedł do Joe’go. Złapała go delikatnie za podbródek i skierował na siebie jego spojrzenie.

- Ja… - zaczął niepewnie chłopak, jednak nie powiedział nic więcej, ponieważ przeszkodził mu Miller.

- Ty chcesz tego samego, tylko aktualnie skaczesz między mną i Eliotem zastanawiają się, z którym by ci było lepiej.

- Wcale nie! - krzykną energicznie, jednak nie udało mu się odsunąć od mężczyzny, ponieważ ten zdążył złapać go w pasie i przyciągnąć do siebie.

- Oszukuj się dalej, jeśli chcesz – powiedział z wyraźną kpiną. – Jednak posłuchaj mnie teraz uważnie  gówniarzu, bo nie będę powtarzał, a już na pewno nie tak spokojnie. Tak więc… Łaskawie zdecydowałem, że zajmę się tym twoim upośledzonym dupskiem.

- Czyli, że co? – Moor popatrzył na Benjamina jak na coś w rodzaju obcego przybysza z innej galaktyki.

- Wszystko ci trzeba tłumaczyć jak dziecku. Jesteś mój, kumasz? Ujmując to jeszcze inaczej, tylko ja mam do ciebie prawo.

- Chyba sobie żartujesz! – Moor zaczął wyrywać się uścisku mężczyzny, jak zwierzak, który właśnie wpadł w sidła. Miller natomiast pokręcił bezradnie głową i z łatwością rzucił chłopaka na łóżko, po czym wygodnie się na nim usadowił.

- Mogę ci to udowodnić, jak tak bardzo chcesz. Jednak wtedy weekend będziesz musiał grzecznie przeleżeć w łóżeczku, żeby w poniedziałek być w stanie pójść o własnych siłach do szkoły. – Benjamin uśmiechnął się lubieżnie i pochylił na chłopakiem, który na moment zapomniał jak się oddycha, widocznie pojmując sens wypowiedzianych słów.

- Dobra, dobra, dobra! Wierzę ci! Ale to znaczy, że chcesz mi przez to powiedzieć, że my jakby…

- Żadne „jakby” gówniarzu. Od teraz jesteśmy ze sobą, jak na przykład Maya z Lucy, skoro potrzebujesz aż tak obrazkowych objaśnień.

- Ale jeśli ja wcale nie chcę z tobą być?! – Joe bronił się jak mógł, jednak leżenie pod Millerem wcale mu tego nie ułatwiało.

- Twoje zdanie na ten temat w ogóle mnie nie obchodzi, bo ja chcę być z tobą.

- Jak moje zdanie może cię nie obchodzić? Przecież w tym wszystkim chodzi o mnie! A ja nie chcę żeby bawił się mną dupek ze skłonnościami sadystycznymi!

- Chyba zapomniałeś o jednym, małym szczególiku. Właśnie leżysz pod tym dupkiem ze skłonnościami sadystycznymi, więc bezpieczniej dla ciebie będzie się po prostu poddać.

- Nigdy! – Benjamin zmrużył oczy i przybliżając swoje usta do ucha Joe’go powiedział niskim głosem:


- Chyba rzeczywiście chcesz spędzić weekend w łóżeczku.