czwartek, 4 grudnia 2014

22. Teoretycznie zwykła historia

Jamie siedział na fotelu pogrążony w bezsensownych myślach. Przed oczami migały mu jakieś nieokreślone obrazy, słabe, szare strzępy pamięci. Powodem tej zadumy była świadomość tego, że stracił cel, za którym uganiał się jakiś czas. Chociaż i tak czuł, że cała ta sytuacja potoczy się mniej więcej w tym kierunku, to i tak było mu z tym po prostu dziwnie. Siedział i miał wrażenie, że świat zewnętrzny w ogóle na niego nie oddziałuje. Prościej mówiąc, Eliot najzwyczajniej w świecie był znudzony. Nudziło go dosłownie wszystko. Miał dość obrazów z telewizora, dźwięków z radia, twarzy z ulicy oraz liter z gazet. Nie chciało mu się nawet kiwnąć palcem, a co dopiero odezwać. Gdy wpadnie się w tak głębokie stadium nudy, nie łatwo się później wygramolić. Wszystko wokoło zaczyna degenerować, a już wybitnie denerwujące były osoby aktywne, działające. Dlatego też, gdy Eliot usłyszał obok siebie wesoło trajkotanie chłopaka, o którym zdążył zapomnieć, o mało nie uaktywnił swojego morderczego trybu. Nie zrobił tego również dlatego, że nuda, która na niego naskoczyła, była tak niewyobrażalnych rozmiarów, że w ogóle ciężko mu się było ruszyć.

- Słuchasz mnie w  ogóle? - Zeno sapnął niezadowolony. Wiedział, że do Jamie'go nie dotarło ani jedno jego słowo, ani nawet pół słówka. Chłopak miał ochotę walnąć go w głowę i wyjść. Wiedział jednak, że nie zrobi to najmniejszego wrażenia na Eliocie. Dlatego też postanowił denerwować go tak długo swoją osobą, bym mieć pewność, że mężczyzna w końcu wyda z siebie chociaż jeden dźwięk. Blake bardzo chciał, by Jamie znów zaczął być sobą - wygłodniałą, wyuzdaną bestią. Niestety, nic tego nie zwiastowało.

- Nie, czego chcesz? - Jamie nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Przeciągnął tylko swoje zasiedziałe ciało i szeroko zwinął. Pojęcie aktywności równało się w tym momencie wrogości.

- Chodźmy gdzieś, zróbmy coś, cokolwiek. Od tej, pożal się boże imprezy, siedzisz w tym cholernym fotelu i myślisz nie wiadomo o czym. Serio, już zaczynam czuć, jak się rozkładasz.

- Boże, Zeno... Ja cię tutaj nie trzymam, chcesz to sobie wyjdź, a mnie zostaw. Mam ochotę sobie posiedzieć i pośmierdzieć, to moja sprawa, tobie nic do tego.

- Serio cała ta szopka, którą właśnie odpierdalasz, jest przez tego dzieciaka? - Tym razem Jamie przeniósł swoje leniwe spojrzenie na Zeno. Jak on go teraz denerwował, gdyby nie to, że mu się nie chciało, zapewne wytargałby go za szmaty z mieszkania.

- Bawisz się w psychologa czy jak? Wypierdalaj, zanim zacznie mi się chcieć cię stąd wyjebać.

- Co, trafiłem w czuły punkt? Wasza wysokość król Jamie Pierwszy nie dostał kurwy, o którą walczyło pół królestwa? - Blake, jak zwykle przegiął. Jednak nie można było odmówić mu intuicji. Zawsze udawało mu się trafić w czułe miejsce i chociaż nie raz dostał za to po pysku, to dalej się nie nauczył, że pewnych rzeczy się nie mówi.
Eliot wstał z fotela tak szybko, że Zeno nie zdążył nawet mrugnąć. Złapał swojego denerwującego gościa za koszulkę i nie zważając na jego okrzyki wzburzenia, wyrzucił go za drzwi. Świadomość, że nikt nie będzie mu zakłócać błogiego spokoju była nie do opisania. Blake natomiast zdążył jeszcze nerwowo kopnąć w drzwi, po czym wybiegł z budynku. Żeby tego było mało, oczywiście musiało się rozpadać.

- Ale melodramatycznie – sarknął zdenerwowany do łez, po czym ruszył przed siebie. W głowie mu się nie mieściło, że takie zero jak Joe, mogło temu dumnemu mężczyźnie tak namieszać w głowie. Zeno miał szczerą ochotę wybrać się do tego znienawidzonego szczeniaka i po prostu spuścić mu porządny łomot. Ta myśl na krótko wprawiła go w dobry humor. Jednak pogrążona w myślach twarz Eliot śmignęła mu w świadomości i cała wesołość poszła znowu w drugą stronę. Dodatkowo nienawiść do Moora potęgował fakt, że był on w dosyć dziwnym związku z Benjaminem. Blake jak nikt inny potrafił zrozumieć tą dziwną słabość, którą darzyło się Millera. Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy i Zeno już dawno temu przejrzał na oczy. Jedne co go w dalszym ciągu pociągało w Benjaminie to to, że mężczyzna był cholernie nieprzewidywalny. Gdy pomyślał sobie o starych czasach, zrobiło mu się jeszcze gorzej. Zalała go fala wezbranych uczuć, które tak długi ignorował. To właśnie przez Millera nie chciał wracać do tego miasta, jednak nie mógł całkowicie porzucić tutejszego życia, ponieważ był jeszcze Eliot. Co najgorsze Jamie albo nie dostrzegał jego uczuć, albo po prostu nie chciał tego zrobić. I tak właściwie, to właśnie na tę drugą opcję stawał Zeno. Blake czuł się jak resztki pozostawione po Millerze, których nie chciał zbierać Eliot. To dziwne porównanie, które zrodziło się w jego głowie, wprawiło go w takie obrzydzenie, że łzy popłynęły powoli po jego policzkach. Blake westchnął, a melodramatyzm zrobił się jeszcze większy. I wszystko byłoby w porządku i łzy, i zły nastrój, i ból, gdyby nie to, że właśnie napatoczył się Benjamin ze swoim kompleksem boga.

- No proszę, kogo moje oczy widzą w tej okolicy. - Zeno odwrócił się do mężczyzny, który zdążył już złapać go za ramię.

- Spadaj – odpowiedział, ale tak cicho, iż wydawało się, że słowa utonęły w dźwięku spadających kropel. Gdyby nie ta chwilowa słabość, Miller zapewne nie domyśliłby się się, że chłopak właśnie, niewzwyczajanie w świecie, wypłakuje sobie oczy.

- Ty ryczysz? - Benjamin złapał go za podbródek i przyciągnął jego twarz bliżej swojej, by się dokładniej przyjrzeć.

- Której części „spadaj” nie zrozumiałeś?! - powiedział już bardziej agresywnie i wyrwał swoją twarz z dłoni mężczyzny.

- Ale jaja, faktycznie ryczysz. Niech zgadnę, hm... Zapewne Jamie? Zwyzywał cię jak zwykle, wyjebał z mieszkania, albo ostatecznie i definitywnie zdeptał twoje uczucia, gardząc twoim miłosnym wyznaniem? - Miller kopał leżącego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A trzeba zaznaczyć, że sprawiało mu to bardzo dużo przyjemności. I jak widać, nie tylko Zeno nie trzymał języka za zębami.

- Nie twój zasrany interes! - Blake krzyknął i zamachnął się na Benjamina, zapominając, że jeszcze nigdy nie udało mu się z nim wygrać. Benjamin był zwinny, szybki oraz silny, Blake natomiast posiadał tylko szybkość, która na niewiele mu się zdawała w starciu z tym denerwującym mężczyzną.

- Och, ktoś tu się prosi o guza, a może o coś innego? - Miller przyciągnął do siebie dawnego kochanka, nie zważając na to, że wokół nich chodziło pełno ludzi.

- Pojebało cię do reszty?! - wrzasnął bardziej zdziwiony, niż zdenerwowany. - Co, Joe sobie nie radzi?

- Ani trochę – dopowiedział leniwie Benjamin i zaczął pchać zaskoczonego chłopka w kierunku, jakiegoś starego, zaniedbanego bloku. A było to na tyle łatwym zdaniem, że już po chwili, panowie znajdowali się w dosyć obskurnej, ale za to pustej piwnicy.

- Chyba sobie żartujesz... - powiedział mało asertywnie Blake, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że już przepadł. Zdecydowanie musiał być masochistą, skoro znów pozwalał temu świrowi wleźć z brudnymi buciorami do swojego życia. I wiedział, że gdy Benjamin zniknie z jego życia po raz kolejny, to spustoszenie jakie po sobie pozostawi, będzie się za nim jeszcze długo ciągnąć.

- Nie czujesz, że jestem jak najbardziej poważny? - Miller otarł się o krocze chłopaka swoich przyrodzeniem. Blake nie powiedział już ani słowa, nie był w stanie. Krew uderzyła mu do głowy... i nie tylko. Podniecenie było tak wielkie, że miał wrażenie, iż za sekundę dojdzie w bokserki. Mokre ciuchy dodatkowo wszystko potęgowały. Było mu jednocześnie gorąco i zimno. Już dawno nie czuł się tak wspaniale.
Benjamin widząc, że jego ofiara jest rozpalona do granic możliwość, nie zwlekał. Bo z czym? Agresywnie wbił się w usta Zeno, ostatecznie potwierdzając swoją dominację. Jego ręce niecierpliwie badały skórę pod koszulką. Gęsia skórka przyjemnie drażniła jego opuszki palców, nie miał jednak czasu za długo się nad tym rozwodzić. Odwrócił chłopaka twarzą do ściany, niecierpliwie uporał się z rozporkiem, po czym bieliznę wraz ze spodniami ściągnął do samych kostek. Zimne powietrze owiało uda Zeno, aczkolwiek nie miało to teraz żadnego znaczenia. Uczucie chłodu było i tak tylko chwilowe.

- Przezorny zawsze ubezpieczony co? - wysapał Benjamin, po czym wyciągnął z kieszeni prezerwatywę. I już po kilku sekundach, po piwnicy rozniósł się dźwięk rozpusty oraz rozkoszy. Miller nie miał litości dla Zeno, od samego początku jego ruchy były szybkie, mocne oraz agresywne. Jednak ta cała dzikość była czymś, co Blake uwielbiał najbardziej na świecie. W tym momencie kochał ręce Benjamina, które bawiły się wszystkim co miał do zaoferowania. Jedna dłoń bowiem pieściła jego sutki, druga natomiast zajęła się spragnionym dotyku przyrodzeniem. Mężczyźni doszli niemal w tym samym momencie. Miller specjalnie jeszcze przez pewien czas nie wychodził z chłopaka, by pokazać mu kto tu teraz tak naprawdę rządzi, a Zeno nie miał oczywiście nic przeciwko. Nie kłóciłby się nawet, gdyby Benjamin chciał się zabawić jeszcze raz. I obskurna piwna bynajmniej w niczym nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, sprawiała, że było w tym wszystkim coś magicznego i szalonego.
Jednak następny numerek nie nadszedł. Miller wyszedł z chłopaka, a zużytą prezerwatywę rzucił gdzieś na bok. Zapiął rozporek, po czym bezceremonialnie rzucił:

- Pozdrów ode mnie Jamie'go, jak się z nim zobaczysz. - Zeno oczywiście, nie został mu dłuży.

- Ty ode mnie natomiast pozdrów tę małą sierotę, która nie jest w stanie zatroszczyć się o twój interes. - Miller uśmiechnął się i z wyraźną dumą wymalowaną na twarzy, wyszedł na ruchliwą ulicę. Blake natomiast postał jeszcze chwilę w tym ponurym miejscu, po czym udał się do swojego mieszkania. Oczywiście, miał zamiar zrobić to, o co poprosił go Ben. Był ciekaw, czy w jakiś sposób ruszy to Eliota. Jeśli nie, to cóż, chyba będzie musiał sobie odpuścić.