poniedziałek, 31 marca 2014

11. Teoretycznie zwykła historia



Miller wyglądał w tym momencie na najszczęśliwszego człowieka, na całej naszej pięknej planecie. Aczkolwiek jedynym problemem w tej sytuacji był sam Joe, który zachowywał się jak kukła. Sytuacja ta musiała zostać naprawiona za wszelką cenę, Benjamin chciał się bowiem troszkę zbawić i poprawić sobie, i tak już dobry humor. Moor jednak nie wyglądał jakby chciał w jakikolwiek sposób współpracować. Po wyjściu Amelii, obrócił się twarzą do ściany i udawał, że Benjamina w pomieszczeniu po prostu nie było, nie ma i nie będzie. Niewątpliwie jednak, jeden jak i drugi dążyli do całkowicie sprzecznych celów.
Miller podszedł do naburmuszonego chłopaka i przycupnął tuż za nim. Psychologiem był fatalnym, jednak uznał, że przydałoby się chociaż połowicznie dowiedzieć, co takiego zatrząsnęło światem młodego chłopaka.

- Powiesz mi co się stało czy będziesz tak siedział jak zaklęta figurka? – Odpowiedziała mu oczywiście głucha cisza. I chociaż ciało Moora lekko się spięło, to z jego gardła nie wydobył się nawet najmniejszy dźwięk. Joe nie chciał rozmawiać z Amelią, a co dopiero z mężczyzną, który cały czas wyprowadzał  go z równowagi.

- Czyli rozumiem, że mam użyć swoich czarów żeby znów przywrócić cię do normalności. – Kiedy Miller znów nie doczekał się żadnej reakcji ze strony swojego gościa, wstał i udał się do łazienki. Wesoło podśpiewując pod nosem, wyjął wiaderko z szafki i napełnił je po same brzegi lodowatą wodą. Tu trzeba zaznaczyć, że Benjamin zawsze posługiwał się dosyć dziwacznymi metodami do  rozwiązywania problemów. Jednak najlepsze w tym wszystkim było to, że przeważnie skutkowały. Tak też, niewiele zastanawiając się nad swoimi poczynaniami, ruszył w kierunku zdołowanego Moora. Joe za nim zauważył, że Benjamin zdążył uknuć naprawdę niecny plan, było już za późno. Kaskada ziemnej wody uderzyła w chłopaka, wyrywając go ze stanu letargu. Joe prawie wbił się w suit, tak bardzo zimna woda podziała na jego ciało.

- Czyś ty do reszty zgłupiał?! – wrzasnął na całe gardło, a w jego oczach pojawiły się małe, zdradzieckie łezki. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo, jak na jeden dzień. Moor miał ochotę wyskoczyć przez okno, by raz na zawsze z tym wszystkim skończyć. Benjamin natomiast, zadowolony z tego, że jego plan poskutkował uśmiechnął się szeroko i mimo uszu puścił słowa chłopaka. Złapał go za rozpalone policzki i dał mu krótkiego, psotnego całusa w usta. Joe zaczął w powietrzy wymachiwać rękami, jednak w końcu odepchnął od siebie tego nieobliczalnego mężczyznę. Gniew, zdezorientowanie i irytacja wymieszały się w nim tak skutecznie, że jego twarz nie wiedziała, którą emocję wyrazić jako dominującą. Moor ruszył w kierunku drzwi, nie zważając na to, że był całkowicie przemoczony. Naprawdę to go teraz najmniej obchodziło. Miller jednak dział szybciej niż myślał, toteż przyciągnął do siebie roztrzęsionego chłopaka i oprał jego plecy o swój tors.

- Puść! – zaskomlał Joe i szarpnął się lekko. Benjamin jednak trzymał go tak mocno, a jego ciało było tak przyjemnie ciepłe, że w zasadzie skończyło się na tym jednym szarpnięciu.

- Uspokój się – wymruczał mu spokojnie do ucha, specjalnie obniżając ton głosu. Policzki chłopaka leciutko się zaróżowiły, jednak w oczach wciąż wirowały iskierki zdenerwowania. Moor wbił swoje spojrzenie w podłogę, nie wiedząc co powinien zrobić. Wydarzenia wydawały mu się tak absurdalne, że jakakolwiek racjonalna reakcja na nie, byłaby po prostu śmieszna. Dlatego też postanowił nie reagować w ogóle, oczywiście tylko do odpowiedniego momentu.

- Powiesz mi w końcu co się stało? – Głos Benjamina dalej był przyjemny w odbiorze, jednak Moor postanowił, że nie da się na to nabrać. Za dobrze poznał diaboliczną stronę mężczyzny, by teraz zwierzać się przed nim ze swoich problemów. Poza tym był pewien, że Miller by go po prostu wyśmiał, a tego by chyba nie zniósł. Dlatego też stanowczo odpowiedział:

- Nie. – Miller odwrócił chłopaka twarzą do siebie i wbił w niego spojrzenie przenikliwych oczu.

- Jesteś uparty jak połączenie baby z osłem. Nikt ci nigdy nie mówił, że jak się komuś zwierzysz ze swoich problemów, to będzie  ci lżej?

- Na pewno nie, jak zwierzysz się psychopacie – odgryzł się chłopak. Wcześniejsze porównanie do hybrydy kobiety i osła nieco go ubodło. Jednak gdzieś tam w głębi pojawiła się mała, niechciana myśl, że Miller miał trochę racji.

- To może chociaż powiesz, czemu przylazłeś akurat tutaj?

- Nie. – Benjamin przewrócił bezradnie oczami. Spodziewał się trochę bardziej rozbudowanej konwersacji. Jednak dzisiaj Joe przechodził samego siebie.

- Dobra, skoro nie chcesz dobrowolnie rozmawiać, to się chociaż dobrowolnie rozbierz. – Moor podniósł zdezorientowane spojrzenie na mężczyznę, a jego  twarz automatycznie zrobiła się cała czerwona. Tego się zdecydowanie nie spodziewał. Czy on go chciał aż tak jawnie wykorzystać? Benjamin natomiast widząc, jaką reakcję wywołał u chłopaka, o mało nie przewrócił się ze śmiechu. Jednak należy wspomnieć, że specjalnie sformułował swoją wypowiedź, tak a nie inaczej. Gdy już lekko ochłoną, odezwał się do całkowicie zdezorientowanego Moora.

- I to ja jestem zboczony? – spytał kpiąco. – Nie wiem czy pamiętasz ale jesteś cały mokry, zdejmij te mokre szmaty, a ja dam ci coś suchego. Jakbyś się przeziębił, Amelia prawdopodobnie kazałaby mi przez miesiąc spać na balkonie.

- Chyba nie myślisz, że się przy tobie rozbiorę?! – pisnął lekko przerażony.

- Prędzej czy później to zrobisz – odpowiedział, całkowicie pewien mocy swoich słów. Moor zmierzył zimnym spojrzeniem stojącego przed sobą mężczyznę i niewiele zastanawiając się nad tym co mówi, wypalił coś, czego normalnie by nie powiedział.

- Prędzej rozbiorę się przed Jamie’m niż przed tobą. – O dziwo, Miller nie odpowiedział niczego błyskotliwego. Poszedł do swojego pokoju, na chwilę zostawiając Moora samego ze sobą. Jednak po sekundzie wrócił i cisnął koszulka w stronę chłopaka.

- Idź się przebierz gnojku, wiesz gdzie jest łazienka – powiedział chłodno, po czym udał się do salonu i rozsiadł się wygodnie przed telewizorem. Cóż, nie tego się Joe spodziewał. Jednak posłusznie wykonał zadanie, zaczynało mu już być zimno w mokrych ciuchach. Niestety po wyjściu z łazienki, nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. Jedno czego był absolutnie pewien, to to, że Benjamin się na niego obraził. Jednak o jakimkolwiek przepraszaniu nie było mowy. Miller cały czas stroił sobie z niego żarty i jeszcze nigdy nie wypowiedział tego magicznego słowa. Więc dlaczego sumienie tak bardzo męczyło biednego Moora? Chłopak westchnął bezgłośnie i na palcach poszedł tam, gdzie właśnie znajdował się mężczyzna. Benjamin rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku wchodzącego chłopaka. W momencie, w którym Joe przekroczył próg salonu, Miller wstał, wyłączył telewizor i poszedł do swojego pokoju. Chłopak zdziwił się tego dnia po raz kolejny. Postał tak chwilę w miejscu, po czym szybkimi i zdecydowanymi krokami poszedł za Benjaminem. Mężczyzna widząc, że Joe nie zamierza się poddać, chciał znów wykonać wcześniejszy manewr i zmienić pomieszczenie. Moor jednak zagrodził Millerowi wyjście z pokoju, nie pozwalając się ominąć.

- Możesz przestać zachowywać się jak kretyn? – spytał lekko podirytowany. Przecież to on miał zły dzień i nie uśmiechało mu się bieganie za wielce obrażonym panem Benjaminem. Mężczyzna natomiast spojrzał nie niego obojętnie i odpowiedział krótko:

- Nie. – Joe na te słowa o mało nie wyskoczył z siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Miller robił to wszystko specjalnie, tylko po to, żeby się na nim odgryźć. Mimo wszystko głupi nie był.

- Teraz to ty zachowujesz się jak obrażona baba. – Moor nie zamierzał się poddać. Wydawało mu się, że siedzenie z naburmuszonym Benjaminem było jeszcze gorszą opcją, niż przebywanie z nim, kiedy zachowywał się całkowicie po swojemu.

- No i co? – Miller dalej był niewzruszony, chociaż nie spodziewał się tego, że chłopak zagrodzi mu przejście.

- Ano, to że… - zaczął, nie wiedział jednak jak skończyć. Benjamin widząc, że Joe zaczyna się miotać, po prostu mu przerwał.

- Nie męcz się już. Po prostu idź, usiądź sobie w kącie i nie zawracaj mi więcej dupy. – Mężczyzna odepchnął Moora i tym razem udał się do kuchni. Nie jest tajemnicą, że bawił się przy tym wszystkim doskonale, w przeciwieństwie do zdezorientowanego chłopaka. Joe niewiele myśląc, znów powlókł się za sylwetką mężczyzny, ponieważ inne, bardziej racjonalne wyjście nie przychodziło mu do głowy. I tak pewnie wyglądał w oczach Benjamina, jak ofiara losu, więc dlaczego miałby tego obrazu nie pogłębić jeszcze bardziej?

- Mam ci załatwić jakieś zabawki żebyś się w końcu czymś zajął? – Miller uwielbiał patrzyć na zmieszaną twarz chłopaka i pewnie dlatego wciąż go tak bezlitośnie męczył. Zastanawiał się, jakie były limity tego biednego cudaka i jak na razie, był szczerze zdziwiony tym, że Moor dawał sobie radę. Oczywiście dosyć nieporadnie, ale to w tym wszystkim było wisienką na tym wspaniałym torcie okrucieństwa.

- Dlaczego nie możesz zachowywać się normalnie? – dopowiedział pytaniem na pytanie. Sytuacja zaczynała go przerastać, niewiele brakowało, a nawet byłby w stanie go przeprosić. Choć, do stanu całkowitej desperacji jeszcze trochę mu brakowało.

- Bo nie lubię – odpowiedział bez namysłu. – Przywlecz za mną jeszcze raz swoje dupsko, a zobaczysz, co się stanie. – Benjamin znów wyminął swojego małego gościa i poszedł do pokoju Amelii. Cóż, diablica wyszła, więc on mógł beztrosko wkroczyć sobie w jej włości. Poza tym, Benjamin uwielbiał przesiadywać w jej pokoju, kiedy oczywiście właścicielki nie było w domu. Zawsze znajdował tam bardzo ciekawe rzeczy. Jednak musiał pamiętać o tym, by wszystko odkładać na miejsce. Jego ukochana sistra był straszną pedantką.
Tak więc, Miller rozłożył się wygodnie na łóżku i wziął do ręki pierwszy przedmiot, który leżał najbliżej niego. Była to jakaś pamiątka skądś tam, o której istnieniu Benjamin nie miał żadnego pojęcia i niewiele go to obchodziło. Musiał sobie jednak znaleźć jakiś zajęcie dla ruchliwych rąk. Więc kiedy on z zapałem obracał przedmiot w rękach, Moor jakby zapominając o wcześniejsze przestrodze, po raz kolejny udał się śladami dręczyciela. Wszedł do pokoju energicznym krokiem i po prostu krzyknął:  

- No dajże już z tym spokój! – Jego twarz była lekko zaróżowiona, a dłonie drżały, jednak mimo wszystko wyglądał nawet dosyć stanowczo. Benjamin natomiast, odstawił nieszczęsną pamiątkę na miejsce i popatrzył na zabawkę, która sama dopraszała się o uwagę. Moor dostrzegł ten niebezpieczny błysk w oczach Benjamina, jednak jakoś nie chciał uciekać. Ta odważniejsza część jego duszy chciała sprawdzić, co takiego ten szaleniec znów wymyślił. Poza tym, Joe nawet jakby chciał, to nie miał dokąd uciekać. Miller widząc tę lichą stanowczość, o mało się nie roześmiał. Jednak zapanował nad tym odruchem i spokojnie podszedł do chłopaka. Dosyć stanowczo i oczywiście mało delikatnie, pchnął go na ścianę, a ręce oprał w taki sposób, by zagrodzić mu jakąkolwiek drogę ucieczki. Benjamin znalazł się tak niebezpiecznie blisko Moora, że wszystkie mięśnie  chłopaka automatycznie spięły się, jak najmocniej tylko mogły. Nie wspominając już o biednym, galopującym sercu. Jednym słowem, Joe’go zmroziło. Benjamin natomiast zbliżył swoje usta do ust chłopaka i powiedział, jak zwykle z lekką ironią:

- Ostrzegałem. – Po tych słowach pocałował go gwałtownie.

niedziela, 9 marca 2014

10. Teoretycznie zwykła historia



Benjamin parł przed siebie niczym lokomotywa. Nie zwracał uwagi na ludzi, którzy się od niego odbijali, nie reagował także na słowa rzucane w jego kierunku. Jednak tylko nieliczni zdobywali się na to, by coś mu powiedzieć. Wyraz twarzy Millera zdecydowanie nie zachęcał do konwersacji. Jego pięści wciąż były zaciśnięte, a nogi doskonale wiedziały gdzie mają iść. Prawdopodobnie trafiłby do tego mieszkania nawet z zasłoniętymi oczami, tak bardzo zawładną nim teraz instynkt, a nie racjonalne myślenia. Gdyby spytać Benjamina dlaczego tak bardzo się zdenerwował, pewnie sam nie znałby odpowiedzi. Wiedział jednak, że tak należy postąpić. Zawsze słuchał pierwsze impulsu, nie myśląc za bardzo nad konsekwencjami. I pomimo całej energii jaką wkładał w dojście do celu, droga niesamowicie mu się dłużyła. Więc kiedy w końcu stanął przed właściwymi drzwiami, jego pięści uderzyły w nie mocno, by lokator mógł wyjść mu na spotkanie.

***
Joe siedział w swoim pokoju jak na szpilkach. Od telefonu Cooper minęła już prawie godzina czyli mniej więcej tyle, by Benjamin mógł się spokojnie dostać do jego miejsca zamieszkania. Jednak teraz nie było czasu na to by złościć się na przyjaciółkę, która zrobiła to w dobrej wierze. Szkoda tylko, że wyszło tak jak zawsze, czyli źle. Moor nie chciał mieć do czynienia z żadną stroną Millera, a już na pewno nie z tą zdenerwowaną. Dlatego też, kiedy usłyszał stanowcze pukanie do drzwi, o mało nie wypluł serca. Adrenalina podskoczyła mu do maksimum, a  ręce drżały tak mocno, jakby Joe przechodził właśnie ostatnie stadium Parkinsona. Nawet nie było mowy o tym, by się podrapać po swędzącym nosie. Moor postanowił udawać jak najlepiej tylko potrafił, że nie ma go w domu. Ba! Nawet lepiej, że nawet nigdy tutaj nie mieszkał, a jego istnienie było w ogóle kiepskim żartem losu. Jednak natarczywe pukanie do drzwi nie ustępowało, a wręcz przeciwnie, nasilało się coraz bardziej. Joe wiedział, że w końcu to bezcelowe walenie musi się pukającemu znudzić, musiało. Przecież nikt normalny nie pukałby do drzwi przez cały dzień. Jednak żeby tego wszystkiego było mało, postanowił się także rozdzwonić jego telefon. Moor spojrzał na urządzenie jak na narzędzie tortur. I jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy na wyświetlaczu ukazało się tak rzadko widziane słowo tata. Chłopak odebrał bez najmniejszej chwili namysłu, choć w jego głosie było słychać dźwięczną nutę zdziwienia.

- Coś się stało? – Cóż nie był przyzwyczajony do częstych telefonów od swojego staruszka.

- Nie ma cię w domu? – Joe zastanawiał się chwilę na odpowiedzią ale przecież nie mógł skłamać, w zasadzie istniała nadzieja, że do domu próbował dostać się pan Moor, a nie oszalały Benjamin.

- Jestem, a co? – Istniała też szansa, że to jednak Miller się dobija, a ojciec właśnie go chciał poprosić o to, by coś mu przyniósł do pracy. Ta opcja zdecydowanie mnie mu się nie podobała. Na tę myśl jego ciałem znów wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, znając jego szczęścia tak właśnie było. Joe powoli zaczął żegnać się z życiem.
- To mi otwórz. – Po tych słowach  pan Moor się rozłączył, a Joe biegiem ruszył w stronę drzwi. Kiedy zobaczył ojca, na jego twarz wlała się tak błoga ulga, że nie był w stanie nad tym zapanować. Nie umknęło to bystremu spojrzeniu Jonathana, który od razu zauważył, że jego syn był pobudzony bardziej, niż zazwyczaj.

- Coś nie tak? – zaczął ostrożnie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich relacji z pierworodnym, których szczerz mówiąc, nawet nie starał się poprawić. Jak zauważył, taki układ odpowiadał Joe’mu i nawet nie chciało mu się z tym walczyć.

- Nic szczególnego – skłamał. – Nie masz kluczy?

- Zostawiłem w pracy – odpowiedział automatycznie i popatrzył na syna tak, jakby dalsza część rozmowy miała sprawić mu niewyobrażalny ból. Joe od razu wyczuł dziwne zachowanie ojca i bez zbędnych słów ruszył w kierunku swojego pokoju. Jednak prawda była taka, że Jonathan miał mu coś ważnego do powiedzenia, nie wiedział tylko jak się za to zabrać. Cóż, nie znał za dobrze własnego syna, więc nie mógł przewiedzieć jak się zachowa. Pan Moor zebrał w sobie całą swoją odwagę i postanowił, że załatwi to właśnie teraz, w tym momencie. Nie było już odwrotu, jeśli nie zrobi tego teraz, to znów będzie odwlekał to w nieskończoność.

- Stój, musimy porozmawiać – jego głos nie był ani pewny, ani tym bardziej władczy. Joe odziedziczył po nim znacznie więcej, niż wygląd, jednak nigdy by się do tego nie przyznał.

- O czym? – Moor popatrzył pytająco na ojca i już wiedział, że nie chciał znać odpowiedzi. Nie podobało mu się to, że ojciec nagle zebrał w sobie siłę na rozmowę. To nie wróżyło niczego dobrego, przynajmniej dla niego.

- Usiądź. – Jonathan ruszył w kierunku kanapy i czekał aż jego syn znajdzie się obok. Joe wypuścił cicho powietrze z płuc i usiadł przy ojcu, miał nadzieję, że to nie jakieś nowinki, które przewrócą jego dotychczasowe życie. Jak na razie, Benjamin i Jamie doskonale sobie z tym radzili, nie  chciał by pojawiło się coś jeszcze.

-Widzisz… W moim życiu pojawiła się pewna kobieta, spotykamy się już od dłuższego czasu, jednak nigdy nie było okazji, by ci o tym powiedzieć…

- Może dlatego, że nigdy nie było cię w domu – wtrącił nagle Joe, czując, że nie  chce znać dalszej części tej opowieści. Jonathan, jednak puścił tę uwagę mimo uszu i kontynuował.

- Razem postanowiliśmy, że zamieszkamy w jednym domu. Ja, ty, ona i jej córka… - Moor patrzył na swojego ojca tak, jakby ten zaczął mówić w obcym języku, jednak gdy sens wypowiedzianych słów całkowicie do niego dotarł, Joe wybuchł niczym wulkan.

- Razem?! Czyli, że ty i ta twoja kurwa?! Jeśli chcesz ją posuwać, droga wolna, ale mnie w to nie mieszaj. Nie chcę tej twojej nowej, szczęśliwej rodziny. Sam sobie z nimi zamieszkaj, skoro tak bardzo ich kochasz. Nigdy nie było cię w domu, a teraz oczekujesz, że z otwartymi ramionami przywitam twoją dziwkę i jej bachora?! Zapomnij! – Wielkie łzy polały się po policzkach Moora, miał wrażenie, że został zdradzony w najbardziej bolesny i okrutny sposób. Nie zważając na ojca, wybiegł z mieszkania nawet nie zakładając butów. Nie wiedział, co miał robić. Nie mógł iść do Cooper, ojciec pewnie tam będzie go szukał. Nie miał też innych bliższych znajomych, do których mógłby się udać. Jedyny adres, który przychodził mu do głowy, był tym, którego normalnie starałby się najbardziej unikać. Jonathan natomiast siedział na kanapie nie dowierzając w to, co właśnie usłyszał. I kiedy wybiegł na dwór, by złapać Joe’go, było za późno. Jego syna nie było już widać.

***
Eliot popatrzył na drzwi, które wyglądały jakby chciały wyskoczyć z zawiasów. Doskonale wiedział, że tylko jedna osoba mogłaby się tak mocno wpraszać do jego mieszkania. Cóż, czas stawić czoła przeznaczeniu.

- Więc już słyszałeś – powiedział pewnie, patrząc figlarnie na nietęgą twarz Millera.

- Zabiję… - wydyszał ciężko Benjamin, który nie był przyzwyczajony do  tak wielkiego wysiłku fizycznego. Powinien był oszczędzać siły na ostateczną walkę, jednak jedyne co teraz był w stanie zrobić, to lekko się zamachnąć i nawet nie trafić w cel. Jamie widząc tak wielki obraz nędzy, pokręcił tylko głową i wpuścił swojego kolegę do mieszkania.

- Wody? – spytał przesłodko i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku kuchni. Spodziewał się tego, ze Miller dowie się o jego wizycie u Moora, nie wiedział jednak, że będzie to tak szybko. Teraz nawet cieszył się z tego, że mieszkał spory kawałek drogi od Benjamina. Gdyby byli sąsiadami pewnie teraz leżeli by w sąsiednich salach szpitalnych. A tak, istniała możliwość w miarę spokojnej konwersacji.

Miller natomiast udał się do salonu i rozwalił się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Nie  tak to siebie wszystko wyobrażał. Jednak prawda była taka, że przez jakiś czas nie będzie w stanie ruszyć nawet palcem u nogi. Poza tym, już trochę ochłoną i jedyną rzeczą, której pragnął najbardziej na świecie była wcześniej wspomniana woda. Jamie pojawił się przy swoim koledze niczym anioł zbawienia, podając mu upragniony płyn. Benjamin wypił wszystko zachłannie, po czym przeniósł zdenerwowane spojrzenie na Eliota.

- I co teraz? – spytał Jamie od niechcenia i rozsiadł się wygodnie obok nieproszonego gościa.

- Z chęcią skręciłbym ci kark, jednak musisz mi wybaczyć, aktualnie nie mam siły. Musisz mieszkać tak cholernie daleko? – spytał urażony, tak jakby Jamie specjalnie, akurat  w tym momencie, mieszkał taki kawał drogi od niego.

- Gdybym mieszkał bliżej już dawno byśmy się pozabijali.

- Fakt – przytaknął mu bez zastanowienia. Kochali się jak bracia, jednak kłócili jak najbardziej zażarci wrogowie. Nikt tak naprawdę nie był w stanie zrozumieć ich dziwnej i pokręconej znajomości, nawet oni sami. Jednak jak przystało na facetów, nie roztrząsali tego za bardzo.

- I po co tu przylazłeś? Mieliśmy umowę,  robimy co chcemy póki młody sam nie zdecyduje.

- Wyślij mi to zdjęcie. – Miller całkowicie zignorował pytanie. Pamiętał o umowie, jednak nie mógł przeboleć tego, że przyjaciel nie uraczył go tak cudowną zdobyczą.

- Serio? – gdyby Jamie krócej znał Benjamina, z pewnością bardziej by się zdziwił. – Jak wielkim debilem jesteś, co?

- Nie gadaj tylko wysyłaj, bo zaraz faktycznie będę w stanie skręcić ci kark. – Benjamin rzucił swoim telefonem w rozbawionego przyjaciela.

- Co ja się z tobą mam – powiedział pod nosem Eliot, jednak polecenie posłusznie wykonał. Ktoś w tej relacji musiał być bardziej rozgarnięty i ta zaszczytna rola przypadała jemu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, Miller jednak uważał zgoła inaczej. Gdy cały proceder dobiegł końca telefon Benjamina postanowił się wesoło rozdzwonić. Jamie spojrzał na wyświetlacz i krztusząc się ze śmiechu powiedział:

- Wysłannica Szatana do ciebie dzwoni.

- Czego tak wredna baba ode mnie chce? – Z wyraźnym niesmakiem wziął telefon do ręki i łaskawie odebrał. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć głos Amelii prawie przedziurawił mu bębenek w uchu.

- Coś ty mu bałwanie zrobił?!

- Komu? – Miller zauważył, że coraz częściej zaczynał gubić się w rozumowaniu siostry, więc nie było mowy o jakichkolwiek domysłach.

- Już ty dobrze wiesz komu! Przyszedł tutaj cały zasmarkany i w dodatku w skarpetkach, nie miał czasu nawet założyć butów!

- Ale o kim, ty do cholery, mówisz? – Jamie przysłuchiwał się rozmowie z niemałym zainteresowaniem. Amelia krzyczała tak głośno, że był w stanie usłyszeć także ją.

- O biednym, zapłakanym Joe. I nawet nie mówi, że nie masz z tym nic wspólnego!

- Bo nie mam, idiotko. Siedzę u Eliota. Poza tym, gdybym ja mu coś zrobił, to chyba by  tam nie pobiegł. Ale wybacz mogę się mylić, przecież ty tu jesteś najmądrzejsza. – Przez chwilę Benjamin słyszał głuchą ciszę i nawet mu się to podobało. Świadomość tego, że zgasił rozkrzyczaną siostrę była bezcenna.

- To o co mu chodzi? Siedzi w kącie i ani słowa z niego nie wyciągniesz. Myślałam, że tylko ty jesteś w stanie na niego tak cudownie wpłynąć.

- Spoko, zaraz tam wrócę, to mu się język rozwiąże. – Miller rozłączył się i nawet nie patrząc w kierunku Eliota, postanowił opuścić jego mieszkanie. Jamie nie oponował, doskonale znał ten sadystyczny wyraz twarzy przyjaciela. I chociaż był ciekaw, co takiego się stało, to wiedział, że teraz nie było czasu na zadawanie pytań. Benjamin najzwyczajniej w świecie by go zignorował, tak jak miał to w zwyczaju, kiedy już coś sobie zaplanował. Można by rzec, że jego mózg był w stanie myśleć tylko o jednej rzeczy na raz.

Miller wyszedł sprężystym krokiem z mieszkania Eliota i zadzwonił po taryfę, nie miał zamiaru znów iść przez pół miasta na nogach. Tym razem za bardzo mu się spieszyło, poza tym świadomość, że chłopak sam tam przyszedł była niezwykle pobudzająca. Jednak jedyne, co mu nie pasowało, to to, że w mieszkania była Amelia z dziewczynami. Ale już nie w takich warunkach zdarzało mu się pracować. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy w mieszkaniu zastał tylko siostrę bez jej żeńskiej obstawy.

- Gdzie grono wspaniałych niewiast? – spytał z ironią. Amelia zignorowała kpiący ton brata, miała większe zmartwienie na głowie.

- Poszły coś załatwić, nie wnikam co. A on przyszedł chwilę po ich wyjściu. Poza tym, ja też się trochę spieszę, a nie zostawię ciebie z nim. – Tu panna Miler wskazała palcem w stronę siedzącego na podłodze Moora. Wyglądał jakby spotkała go ciężka  i nieopisywalna w słowach katastrofa.

- Obiecuję, że niczego mu nie zrobię, a nawet postaram się go pocieszyć. – Benjamin zamrugał ładnie oczami i uśmiechnął się w kierunku swojej siostry. Amelia pokręciła bezradnie głową i podeszła do Moora.

- Słuchaj, skoro nie chcesz żebym zadzwoniła po Cooper, ani żebym odprowadziła cię do domu, to nie mam wyjścia, jak cię tutaj zostawić z tym zboczeńcem. Przemyśl to sobie dokładnie. – Joe podniósł na nią pochmurne spojrzenie. W tym momencie, było mu to naprawdę obojętne. Za nic w świecie nie chciał wrócić teraz do domu, bał się reakcji ojca jeszcze bardziej, niż głupich docinków Benjamina. Postanowił wybrać mniejsze zło, chociaż nigdy by się nie spodziewał, że ktoś wygra z Millerem. Joe doskonale pamiętał, jak kiedyś  udało mu się zdenerwować ukochanego staruszka. To wspomnienie zdecydowanie należało do tych najgorszych. 

- Idź już sobie, pewnie do tego frajera, a ja zajmę się tą biedną, zrozpaczoną istotą

- Gary nie jest idiotą, kretynie – obruszyła się kobieta. Wiedziała jednak, że czego by nie powiedziała, Benjamin i tak miał już swoje zdanie na jego temat.

- Gadaj sobie co chcesz, ale już za drzwiami. – Miller złapał siostrę za ramiona i zaczął niedelikatnie prowadzić w kierunku wyjścia. Amelia jednak, niczym zwinna kocica, wyswobodziła się z tego uścisku z nieopisaną łatwością i ostrzegawczo pomachała palcem przed nosem brata.

- Jeśli zrobisz mu coś złego, to obiecuję, że cię wykastruję.

- A Eliot z pewnością ci pomoże, więc luz, palcem nie tknę jego dziewictwa, a co dopiero k… - Miller nie skończył swojego wywodu, bowiem Amelia walnęła go z całej siły w brzuch.

- Mam nadzieję – powiedziała ostro po czym wyszła z mieszkania. Takim oto sposobem Benjamin został sam na sam ze swoją ofiarą.