Benjamin
parł przed siebie niczym lokomotywa. Nie zwracał uwagi na ludzi, którzy się od
niego odbijali, nie reagował także na słowa rzucane w jego kierunku. Jednak
tylko nieliczni zdobywali się na to, by coś mu
powiedzieć. Wyraz twarzy Millera zdecydowanie nie zachęcał do konwersacji. Jego
pięści wciąż były zaciśnięte, a nogi doskonale wiedziały gdzie mają iść. Prawdopodobnie
trafiłby do tego mieszkania nawet z zasłoniętymi oczami, tak bardzo zawładną
nim teraz instynkt, a nie racjonalne myślenia. Gdyby spytać Benjamina dlaczego
tak bardzo się zdenerwował, pewnie sam nie znałby odpowiedzi. Wiedział jednak,
że tak należy postąpić. Zawsze słuchał pierwsze impulsu, nie myśląc za bardzo
nad konsekwencjami. I pomimo całej energii jaką wkładał w dojście do celu,
droga niesamowicie mu się dłużyła. Więc kiedy w końcu stanął przed właściwymi
drzwiami, jego pięści uderzyły w nie mocno, by lokator mógł wyjść mu na
spotkanie.
***
Joe siedział w swoim
pokoju jak na szpilkach. Od telefonu Cooper minęła już prawie godzina czyli
mniej więcej tyle, by Benjamin mógł się spokojnie dostać do jego miejsca
zamieszkania. Jednak teraz nie było czasu na to by złościć się na przyjaciółkę,
która zrobiła to w dobrej wierze. Szkoda tylko, że wyszło tak jak zawsze, czyli
źle. Moor nie chciał mieć do czynienia z żadną stroną Millera, a już na pewno
nie z tą zdenerwowaną. Dlatego też, kiedy usłyszał stanowcze pukanie do drzwi,
o mało nie wypluł serca. Adrenalina podskoczyła mu do maksimum, a ręce drżały tak mocno, jakby Joe przechodził
właśnie ostatnie stadium Parkinsona. Nawet nie było mowy o tym, by się podrapać
po swędzącym nosie. Moor postanowił udawać jak najlepiej tylko potrafił, że nie
ma go w domu. Ba! Nawet lepiej, że nawet nigdy tutaj nie mieszkał, a jego
istnienie było w ogóle kiepskim żartem losu. Jednak natarczywe pukanie do drzwi
nie ustępowało, a wręcz przeciwnie, nasilało się coraz bardziej. Joe wiedział,
że w końcu to bezcelowe walenie musi się pukającemu znudzić, musiało. Przecież
nikt normalny nie pukałby do drzwi przez cały dzień. Jednak żeby tego
wszystkiego było mało, postanowił się także rozdzwonić jego telefon. Moor
spojrzał na urządzenie jak na narzędzie tortur. I jak wielkie było jego
zdziwienie, kiedy na wyświetlaczu ukazało się tak rzadko widziane słowo tata. Chłopak odebrał bez najmniejszej
chwili namysłu, choć w jego głosie było słychać dźwięczną nutę zdziwienia.
- Coś się stało? – Cóż
nie był przyzwyczajony do częstych telefonów od swojego staruszka.
- Nie ma cię w domu? – Joe zastanawiał się chwilę na odpowiedzią ale
przecież nie mógł skłamać, w zasadzie istniała nadzieja, że do domu próbował
dostać się pan Moor, a nie oszalały Benjamin.
- Jestem, a co? –
Istniała też szansa, że to jednak Miller się dobija, a ojciec właśnie go chciał
poprosić o to, by coś mu przyniósł do pracy. Ta opcja zdecydowanie mnie mu się
nie podobała. Na tę myśl jego ciałem znów wstrząsnął niekontrolowany dreszcz,
znając jego szczęścia tak właśnie było. Joe powoli zaczął żegnać się z życiem.
- To mi otwórz. – Po tych słowach
pan Moor się rozłączył, a Joe biegiem ruszył w stronę drzwi. Kiedy zobaczył
ojca, na jego twarz wlała się tak błoga ulga, że nie był w stanie nad tym
zapanować. Nie umknęło to bystremu spojrzeniu Jonathana, który od razu
zauważył, że jego syn był pobudzony bardziej, niż zazwyczaj.
- Coś nie tak? – zaczął
ostrożnie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich relacji z pierworodnym,
których szczerz mówiąc, nawet nie starał się poprawić. Jak zauważył, taki układ
odpowiadał Joe’mu i nawet nie chciało mu się z tym walczyć.
- Nic szczególnego –
skłamał. – Nie masz kluczy?
- Zostawiłem w pracy –
odpowiedział automatycznie i popatrzył na syna tak, jakby dalsza część rozmowy
miała sprawić mu niewyobrażalny ból. Joe od razu wyczuł dziwne zachowanie ojca
i bez zbędnych słów ruszył w kierunku swojego pokoju. Jednak prawda była taka,
że Jonathan miał mu coś ważnego do powiedzenia, nie wiedział tylko jak się za
to zabrać. Cóż, nie znał za dobrze własnego syna, więc nie mógł przewiedzieć
jak się zachowa. Pan Moor zebrał w sobie całą swoją odwagę i postanowił, że
załatwi to właśnie teraz, w tym momencie. Nie było już odwrotu, jeśli nie zrobi
tego teraz, to znów będzie odwlekał to w nieskończoność.
- Stój, musimy
porozmawiać – jego głos nie był ani pewny, ani tym bardziej władczy. Joe
odziedziczył po nim znacznie więcej, niż wygląd, jednak nigdy by się do tego
nie przyznał.
- O czym? – Moor
popatrzył pytająco na ojca i już wiedział, że nie chciał znać odpowiedzi. Nie
podobało mu się to, że ojciec nagle zebrał w sobie siłę na rozmowę. To nie
wróżyło niczego dobrego, przynajmniej dla niego.
- Usiądź. – Jonathan
ruszył w kierunku kanapy i czekał aż jego syn znajdzie się obok. Joe wypuścił
cicho powietrze z płuc i usiadł przy ojcu, miał nadzieję, że to nie jakieś
nowinki, które przewrócą jego dotychczasowe życie. Jak na razie, Benjamin i
Jamie doskonale sobie z tym radzili, nie
chciał by pojawiło się coś jeszcze.
-Widzisz… W moim życiu
pojawiła się pewna kobieta, spotykamy się już od dłuższego czasu, jednak nigdy
nie było okazji, by ci o tym powiedzieć…
- Może dlatego, że
nigdy nie było cię w domu – wtrącił nagle Joe, czując, że nie chce znać dalszej części tej opowieści.
Jonathan, jednak puścił tę uwagę mimo uszu i kontynuował.
- Razem postanowiliśmy,
że zamieszkamy w jednym domu. Ja, ty, ona i jej córka… - Moor patrzył na
swojego ojca tak, jakby ten zaczął mówić w obcym języku, jednak gdy sens
wypowiedzianych słów całkowicie do niego dotarł, Joe wybuchł niczym wulkan.
- Razem?! Czyli, że ty
i ta twoja kurwa?! Jeśli chcesz ją posuwać, droga wolna, ale mnie w to nie
mieszaj. Nie chcę tej twojej nowej, szczęśliwej rodziny. Sam sobie z nimi
zamieszkaj, skoro tak bardzo ich kochasz. Nigdy nie było cię w domu, a teraz
oczekujesz, że z otwartymi ramionami przywitam twoją dziwkę i jej bachora?!
Zapomnij! – Wielkie łzy polały się po policzkach Moora, miał wrażenie, że
został zdradzony w najbardziej bolesny i okrutny sposób. Nie zważając na ojca,
wybiegł z mieszkania nawet nie zakładając butów. Nie wiedział, co miał robić.
Nie mógł iść do Cooper, ojciec pewnie tam będzie go szukał. Nie miał też innych
bliższych znajomych, do których mógłby się udać. Jedyny adres, który
przychodził mu do głowy, był tym, którego normalnie starałby się najbardziej
unikać. Jonathan natomiast siedział na kanapie nie dowierzając w to, co właśnie
usłyszał. I kiedy wybiegł na dwór, by złapać Joe’go, było za późno. Jego syna
nie było już widać.
***
Eliot popatrzył na
drzwi, które wyglądały jakby chciały wyskoczyć z zawiasów. Doskonale wiedział,
że tylko jedna osoba mogłaby się tak mocno wpraszać do jego mieszkania. Cóż,
czas stawić czoła przeznaczeniu.
- Więc już słyszałeś –
powiedział pewnie, patrząc figlarnie na nietęgą twarz Millera.
- Zabiję… - wydyszał
ciężko Benjamin, który nie był przyzwyczajony do tak wielkiego wysiłku fizycznego. Powinien
był oszczędzać siły na ostateczną walkę, jednak jedyne co teraz był w stanie
zrobić, to lekko się zamachnąć i nawet nie trafić w cel. Jamie widząc tak
wielki obraz nędzy, pokręcił tylko głową i wpuścił swojego kolegę do
mieszkania.
- Wody? – spytał
przesłodko i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku kuchni. Spodziewał się
tego, ze Miller dowie się o jego wizycie u Moora, nie wiedział jednak, że
będzie to tak szybko. Teraz nawet cieszył się z tego, że mieszkał spory kawałek
drogi od Benjamina. Gdyby byli sąsiadami pewnie teraz leżeli by w sąsiednich salach
szpitalnych. A tak, istniała możliwość w miarę spokojnej konwersacji.
Miller natomiast udał
się do salonu i rozwalił się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Nie tak to siebie wszystko wyobrażał. Jednak
prawda była taka, że przez jakiś czas nie będzie w stanie ruszyć nawet palcem u
nogi. Poza tym, już trochę ochłoną i jedyną rzeczą, której pragnął najbardziej
na świecie była wcześniej wspomniana woda. Jamie pojawił się przy swoim koledze
niczym anioł zbawienia, podając mu upragniony płyn. Benjamin wypił wszystko
zachłannie, po czym przeniósł zdenerwowane spojrzenie na Eliota.
- I co teraz? – spytał
Jamie od niechcenia i rozsiadł się wygodnie obok nieproszonego gościa.
- Z chęcią skręciłbym
ci kark, jednak musisz mi wybaczyć, aktualnie nie mam siły. Musisz mieszkać tak
cholernie daleko? – spytał urażony, tak jakby Jamie specjalnie, akurat w tym momencie, mieszkał taki kawał drogi od
niego.
- Gdybym mieszkał
bliżej już dawno byśmy się pozabijali.
- Fakt – przytaknął mu
bez zastanowienia. Kochali się jak bracia, jednak kłócili jak najbardziej
zażarci wrogowie. Nikt tak naprawdę nie był w stanie zrozumieć ich dziwnej i
pokręconej znajomości, nawet oni sami. Jednak jak przystało na facetów, nie
roztrząsali tego za bardzo.
- I po co tu przylazłeś?
Mieliśmy umowę, robimy co chcemy póki
młody sam nie zdecyduje.
- Wyślij mi to zdjęcie.
– Miller całkowicie zignorował pytanie. Pamiętał o umowie, jednak nie mógł
przeboleć tego, że przyjaciel nie uraczył go tak cudowną zdobyczą.
- Serio? – gdyby Jamie
krócej znał Benjamina, z pewnością bardziej by się zdziwił. – Jak wielkim
debilem jesteś, co?
- Nie gadaj tylko
wysyłaj, bo zaraz faktycznie będę w stanie skręcić ci kark. – Benjamin rzucił
swoim telefonem w rozbawionego przyjaciela.
- Co ja się z tobą mam
– powiedział pod nosem Eliot, jednak polecenie posłusznie wykonał. Ktoś w tej
relacji musiał być bardziej rozgarnięty i ta zaszczytna rola przypadała jemu.
Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, Miller jednak uważał zgoła inaczej. Gdy
cały proceder dobiegł końca telefon Benjamina postanowił się wesoło rozdzwonić.
Jamie spojrzał na wyświetlacz i krztusząc się ze śmiechu powiedział:
- Wysłannica Szatana do
ciebie dzwoni.
- Czego tak wredna baba
ode mnie chce? – Z wyraźnym niesmakiem wziął telefon do ręki i łaskawie
odebrał. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć głos Amelii prawie przedziurawił mu
bębenek w uchu.
- Coś ty mu bałwanie
zrobił?!
- Komu? – Miller
zauważył, że coraz częściej zaczynał gubić się w rozumowaniu siostry, więc nie
było mowy o jakichkolwiek domysłach.
- Już ty dobrze wiesz
komu! Przyszedł tutaj cały zasmarkany i w dodatku w skarpetkach, nie miał czasu
nawet założyć butów!
- Ale o kim, ty do
cholery, mówisz? – Jamie przysłuchiwał się rozmowie z niemałym
zainteresowaniem. Amelia krzyczała tak głośno, że był w stanie usłyszeć także
ją.
- O biednym, zapłakanym
Joe. I nawet nie mówi, że nie masz z tym nic wspólnego!
- Bo nie mam, idiotko.
Siedzę u Eliota. Poza tym, gdybym ja mu coś zrobił, to chyba by tam nie pobiegł. Ale wybacz mogę się mylić,
przecież ty tu jesteś najmądrzejsza. – Przez chwilę Benjamin słyszał głuchą
ciszę i nawet mu się to podobało. Świadomość tego, że zgasił rozkrzyczaną
siostrę była bezcenna.
- To o co mu chodzi?
Siedzi w kącie i ani słowa z niego nie wyciągniesz. Myślałam, że tylko ty
jesteś w stanie na niego tak cudownie wpłynąć.
- Spoko, zaraz tam
wrócę, to mu się język rozwiąże. – Miller rozłączył się i nawet nie patrząc w
kierunku Eliota, postanowił opuścić jego mieszkanie. Jamie nie oponował,
doskonale znał ten sadystyczny wyraz twarzy przyjaciela. I chociaż był ciekaw,
co takiego się stało, to wiedział, że teraz nie było czasu na zadawanie pytań.
Benjamin najzwyczajniej w świecie by go zignorował, tak jak miał to w zwyczaju,
kiedy już coś sobie zaplanował. Można by rzec, że jego mózg był w stanie myśleć
tylko o jednej rzeczy na raz.
Miller wyszedł
sprężystym krokiem z mieszkania Eliota i zadzwonił po taryfę, nie miał zamiaru
znów iść przez pół miasta na nogach. Tym razem za bardzo mu się spieszyło, poza
tym świadomość, że chłopak sam tam przyszedł była niezwykle pobudzająca. Jednak
jedyne, co mu nie pasowało, to to, że w mieszkania była Amelia z dziewczynami.
Ale już nie w takich warunkach zdarzało mu się pracować. Wielkie było jego
zdziwienie, kiedy w mieszkaniu zastał tylko siostrę bez jej żeńskiej obstawy.
- Gdzie grono
wspaniałych niewiast? – spytał z ironią. Amelia zignorowała kpiący ton brata,
miała większe zmartwienie na głowie.
- Poszły coś załatwić,
nie wnikam co. A on przyszedł chwilę po ich wyjściu. Poza tym, ja też się
trochę spieszę, a nie zostawię ciebie z nim. – Tu panna Miler wskazała palcem w
stronę siedzącego na podłodze Moora. Wyglądał jakby spotkała go ciężka i nieopisywalna w słowach katastrofa.
- Obiecuję, że niczego
mu nie zrobię, a nawet postaram się go pocieszyć. – Benjamin zamrugał ładnie
oczami i uśmiechnął się w kierunku swojej siostry. Amelia pokręciła bezradnie
głową i podeszła do Moora.
- Słuchaj, skoro nie
chcesz żebym zadzwoniła po Cooper, ani żebym odprowadziła cię do domu, to nie
mam wyjścia, jak cię tutaj zostawić z tym zboczeńcem. Przemyśl to sobie
dokładnie. – Joe podniósł na nią pochmurne spojrzenie. W tym momencie, było mu
to naprawdę obojętne. Za nic w świecie nie chciał wrócić teraz do domu, bał się
reakcji ojca jeszcze bardziej, niż głupich docinków Benjamina. Postanowił
wybrać mniejsze zło, chociaż nigdy by się nie spodziewał, że ktoś wygra z
Millerem. Joe doskonale pamiętał, jak kiedyś
udało mu się zdenerwować ukochanego staruszka. To wspomnienie
zdecydowanie należało do tych najgorszych.
- Idź już sobie, pewnie
do tego frajera, a ja zajmę się tą biedną, zrozpaczoną istotą
- Gary nie jest idiotą,
kretynie – obruszyła się kobieta. Wiedziała jednak, że czego by nie
powiedziała, Benjamin i tak miał już swoje zdanie na jego temat.
- Gadaj sobie co
chcesz, ale już za drzwiami. – Miller złapał siostrę za ramiona i zaczął
niedelikatnie prowadzić w kierunku wyjścia. Amelia jednak, niczym zwinna
kocica, wyswobodziła się z tego uścisku z nieopisaną łatwością i ostrzegawczo
pomachała palcem przed nosem brata.
- Jeśli zrobisz mu coś
złego, to obiecuję, że cię wykastruję.
- A Eliot z pewnością
ci pomoże, więc luz, palcem nie tknę jego dziewictwa, a co dopiero k… - Miller
nie skończył swojego wywodu, bowiem Amelia walnęła go z całej siły w brzuch.
- Mam nadzieję –
powiedziała ostro po czym wyszła z mieszkania. Takim oto sposobem Benjamin
został sam na sam ze swoją ofiarą.
No wiesz co! W takim momencie, mi tu przerywasz! To chyba naprawdę zboczenie każdej autorki ;)
OdpowiedzUsuńTeraz będę się zastanawiać jak Miller pocieszy Joe, skoro obiecał że nie ruszy jego dziewictwa.
A ten jego ojciec, to niefajny typ. Syna miał głęboko w poważaniu a teraz myśli że stworzą piękną i cudowną rodzinkę.
Wenusi życzę :*
Nieeeee w takim momencie przerwać, tuż to zbrodnia normalnie :'(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko dodasz następny rozdział (to wcale nie jest próba wymuszenia, żeby nie było :P). Weny życzę :3
No w końcu się wszyscy doczekaliśmy! ^^
OdpowiedzUsuńCzekałam i czekałam, taka ciekawa byłam tego rozdziału i nie zawiodłam się. Warto było trochę poczekać, na prawdę świetny rozdział. Cudowny moment, gdy Joe nie otwierał drzwi, bo myślał, że to Ben a tu nagle suprise i to tata ^^. Relacja między Millerem a Eliotem jest taka urocza, ale pewnie będę w ogromnej mniejszości, gdy powiem, że byłoby cholernie cudownie, gdyby coś między nimi zaszło. Wiem, że traktują się dziwnie, pewnie bardziej jak bracia, ale to i tak byłoby świetne :3 Ale dobra, bo inaczej żadnego dla Joe'ego nie zostanie.
No i teraz jak nie dasz szybko kolejnej części, to zjemy Cię żywcem czekając :x Bo tak przerywać w takim momencie to nieładnie. Ale zgadzam się, że to dobry moment na zakończenie rozdziału XD. Jeżeli Ben ma nie tknąć Joe, to ciekawe jak go pocieszy ;3 Mam nadzieję, że jednak nie dotrzyma obietnicy. Przynajmniej po części.
Weny życzę,
Apocalypse
just-existence.blogspot.com
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest fantastyczny, wspaniale to wszystko przedstawiłaś, tak to wszystko się rewelacyjnie przedstawione zostało, ze przez chwile naprawdę myślałam, że Benjamin poszedł do Joe, a nie do Eliota... może to co powiedział Joe zmusi jego ojca do myślenia.. Benjamin okaż trochę serca... To już wiadomo na jaki temat się umawiali, no ciekawe by było jak by się pojawił ktoś trzeci, i to on by zdobył serce Joe...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Czemu w takim momeeencie, no kurna....
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że Ben Jamiego słusznie zleje, a tu dupa =3=
Joe jak zwykle delikatny, jeju, ja bym się tam cieszyła, jakby mój ojciec znalazł wreszcie laskę, jeszcze z dzieckiem, ale dobra....
Powodzenia w pisaniu następnego rozdziału <3
Cóż książę ma bestialską stronę. Problem polega tylko na tym że ma ją w mojej głowie. Bo jak czytam swoje opowiadania to nie mogę się pozbyć myśli że są one zupełnie cukierkowe. I jak tu stworzyć brutala? To dopiero będzie wyzwanie. Mam tylko nadzieje że mu sprostam.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak bardzo cieszy mnie tak miły komentarz akurat od Ciebie ;) Jestem niesamowicie szczęśliwa, że się podobało ^^. A co do imion... No cóż. Matt i Mike są... jakby to ująć... historią w moim życiu, jak zaczynałam to pisać, to były to takie odzwierciedlenia rzeczywistości :3 A Marcel zawsze mi się podobało. Choć rzeczywiście mogłam sobie darować już Michaela, to musiałam (chciałam) powiązać go z Mikiem, więc tak wyszło xd. Wiem, że strasznie trudno może być ich odróżnić, ale już chyba za późno na zmiany. Obiecuję jednak że już nie będzie ani jednego imienia na M, serio Xd.
OdpowiedzUsuńA co do Twojego 11 rozdziału - błagam, dodaj go przed piątkiem 6-8 rano, bo inaczej przeczytam go dopiero po tygodniu i umrę z niecierpliwości ;( Tak bardzo wyczekuję, co się między Benem a Joe wydarzy. :D I oby to był krótki kryzys w pisaniu, bo jak porzucisz to opowiadanie to będzie bardzo, bardzo smutno, przywiązałam się do tych sadystycznych gnojków (czyt. Ben i Jamie) :(
Od Ciebie, ponieważ świetnie piszesz, Twoje dialogi są po prostu moim ideałem, chciałabym też umieć tak wsunąć sprawnie słowa w usta moich bohaterów :d Nie wiem czy ta wiedza mnie trochę zaspokoiła czy bardziej rozbudziła moją ciekawość. Ale skubany Ben, najpierw zrobić coś takiego, a potem się obrazić ;d Ja to mam nadzieję, że jak już Joe z nim będzie to go jakoś uspokoi, bo się chłopak za szybko wykończy (Chociaż ciągle dopinguję Jamiemu). A może jakoś znajdę czas i darmowe wifi, i przeczytam kolejny rozdział jednak szybciej, a nie po tygodniu ;3 trzymaj za to kciuki! ^^
UsuńJamie denerwuje mnie coraz bardziej. z całego serca życzę mu, żeby przegrał.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Sa-chan.
Kiedy dodasz 11? Nie mogę wytrzymać bez czytania!
OdpowiedzUsuńNooo, to się ojciec popisał ^.^"" To takie typowe, że jak taki uzna, że ma szansę na ułożenie sobie życia od nowa, to zakłada od razu, że synkowi/córeczce będzie to też odpowiadać... Bo czemu niby nie? :S Biedny Joe... Hmm... Jamiego i Benjamina faktycznie łączy nietypowa więź... Taka, jaką ja zawsze z kimś chciałem osiągnąć :D Niestety w moim przypadku, albo się kończyło na mega przyjaźni, albo na laniu po mordach xD Ciekawe kiedy Joe się kapnie, że oni sobie konkurs pod tytułem "kto pierwszy usidli niewinnego prawiczka i zdeprawuje w wiadomy sposób" urządzili. ^^ No i... brawo dla Amelii, na peeeewno przekonała brata..., by się zemścił za ten cios na naszym biednym ukesiu :D Mam nadzieję, że będzie się działo... Wiem, zbok ze mnie ;) Buźka :*
OdpowiedzUsuń