Krople deszczu stukały rytmicznie o
parapet, nic nie zapowiadało nawet najmniejszej poprawy pogody. Joe westchnął
niezadowolony. Obiecał dzisiaj ojcu, że w końcu wpadnie do swojej nowej
rodzinki. Z powodu przeprowadzki i ogólnego harmideru nie musiał tego robić w
tamtym tygodniu. Tym razem jednak, odwiedziny było koniecznie. W ogóle nie
wiedział czego się spodziewać i to napawało go największym niepokojem. Jednak
co ma być to będzie. Wyszedł ze szkoły, rozłożył parasol i smętnie popatrzył na
pustą przestrzeń obok siebie. Maya znowu nie przyszła na zajęcia...
Moor, o dziwo, nie miał żadnych problemów
z dodarciem pod wskazany adres. Postał chwilę pod drzwiami, poprzeklinał pod
nosem, po czym zbierając wszystkie siły zadzwonił do drzwi. Ze zdenerwowania
dłonie zaczęły mu drżeć i się pocić, zdecydowanie nie lubił poznawać nowych
ludzi. Po krótkiej chwili tajemnicze wrota otworzyły się z impetem i
wszechświat na chwilę się zatrzymał. Chłopak poznał „odźwierną”, doskonale
wiedział kim była dziewczyna, która właśnie otworzyła mu drzwi. Obraz, który
wydawał się być zatarty odżył w jednej chwili. Nie miał pojęcia, jak mogły mu
wyskoczyć z pamięci te platynowe włosy z lekko zieloną grzywką, kolczyk w nosie
i strasznie niemiłe spojrzenie. Dziewczyna też wyglądała na zbitą z pantałyku,
jednak szybko oprzytomniała i prychnęła z kpiną.
- Zdaje mi się, że jesteś tym chuderlawym
przyjacielem małej lesby? - Głos miała nieprzyjemny i szorstki. Jednak Moor nie
dał się sprowokować, Benjamin zaczął go w tym zakresie szkolić już znacznie
wcześniej. Słyszał gorsze zaczepki.
- Wpuścisz mnie do środka czy mam tu tak
stać? - odpowiedział jej całkiem spokojnie, choć miał ochotę wbić jej spiczastą
cześć parasola prosto w oko.
- Właź.
Nie musiała powtarzać drugi raz. Wpakował
się od razu do środka, był zmarznięty i głodny. Nie miał najmniejszej ochoty na
potyczki słowne z kimś, na kogo Maya prawdopodobnie szykowała obławę.
Oczywiście tego mógł się tylko domyślać, jednak wątpił by nie przychodziła do
szkoły ze strachu. Do przedpokoju wkroczył całkiem urodziwa kobieta. Joe przez
chwilą zaczął zastanawiać się co poszło nie tak, że córka wyglądała jak potwór
z bagien, gdy jej matka była całkiem niczego sobie. No cóż, drogi genów są
niezbadane. Kobieta podeszła do niego energicznym krokiem i objęła go tak
mocno, że Joe na chwilę stracił kontakt z tlenem.
- W końcu mogę cię poznać! -
Zaszczebiotała mu do ucha, po czym ucałowała go lekko w policzek. Tego Moor się
nie spodziewał i zaczął nawet żałować słów, które powiedział do ojca, gdy mieli
małe starcie.
- Miło mi poznać... - wysapał niepewnie po
czym popatrzył w zielone oczy kobiety. Chyba tylko to kobieta podarowała
swojej, bagiennej urody, córce.
- Ach, gdzie ja mam głowę! Przedstawić
się, oczywiście, że trzeba się przedstawić. Jestem Olivia, a ta mała
buntowniczka to Lily.
- Joe...
- Przecież wiem, no szybko do stołu bo
obiad stygnie! - Kobieta pociągnęła za sobą chłopaka do jadalni. Moor rozejrzał
się panicznie po pomieszczeniu, próbując zlokalizować postać swoje ojca. Nie
mógł go jednak namierzyć. Jego spanikowane, błędne spojrzenie podchwyciła od
razu Olivia.
- Twojego ojca zatrzymało coś dłużej w
pracy. Ale nie martw się, przyjdzie, tylko trochę później. - Ciekawe skąd on to
znał? Ojczulek zostawił go samego, na łaskę bądź niełaskę kobiet. Dziękował
wszystkim bogom, że matka nie miała ani trochę zbliżonego charakteru do swojej
córki. Gdyby tak było, to przepadłby z kretesem.
Obiad minął w całkiem miłej atmosferze.
Olivia zadawała dużo pytań, buzia w ogóle się jej nie zamykała. Joe nie
wiedział, kiedy kobieta zdążył zjeść obiad, bo przecież cały czas wydawała z
siebie wesołe dźwięki. Moor zauważył, że była zdeterminowana by wypaść jak
najlepiej. Prze to zrobiło mu się jeszcze gorzej... Ojciec zapewne opowiadał jej,
jakie miał z nim problemy i jak bardzo Joe nie chciał jej poznać. Wszystkie te
wyrzuty sumienia spowodowały, że był skrępowany jak diabli. Starał się
odpowiadać kobiecie miło i pełnymi zdaniami, jednak okazało się to zadaniem nad
wyraz trudnym. Aczkolwiek nie poddawał się i przynajmniej odwzajemniał każdy
uśmiech kobiety. Po posiłku jednak zaczęła się ta gorsza część wizyty. Olivia
odprawiła młodzież do pokoju, by czymś się zajęli. Na to Moor nie miał
najmniejszej ochoty. Dlaczego, do cholery, to musiała być akurat TA dziewczyna?
Na to pytanie nie było jednak stosownej odpowiedzi.
- Ty też
kochasz inaczej? - Chłopak wzdrygnął się i odwrócił wzrok od sztyletujących go
zielonych oczu.
- Nie
twoja sprawa – odpowiedział cicho i rozejrzał się niepewnie po pokoju.
- Ale z
ciebie pizda – powiedziała bez ogródek dziewczyna, po czym roześmiała się zimno
i gardłowo. Joe wybałuszył na nią oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że może się
przesłyszał. Jednak kpiące lico, tej wspaniałej niewiasty, wyprowadziło go z błędu.
Gdyby Benjamin to usłyszał, zapewne przyznałby jej rację, co gorsza, zacząłby
się śmiać razem z nią. Nie wiedzieć czemu, ta właśnie myśl lekko go
rozdrażniła. Nie myśląc ani o konsekwencjach, ani o tym, że miał być miły,
spokojny i rozważny, rzucił nagle Lily pełne wyzwania spojrzenie. Podjął
rozmowę i zrobił to z czystą przyjemnością. Dość miał już ciągłego gnojenia.
- Ty za
to jesteś tak męska, że pewnie masz powodzenie tylko u kobiet. Może stąd ta
dziwna nienawiść, co? Pewnie chciałabyś, by ktoś w końcu porządnie cię
wyruchał. Tylko jak, skoro pociągasz same waginy?
- Moor wiedział, że to
powinno tą homofobiczną pannicę wyprowadzić z równowagi... i nie mylił się.
Dziewczyna podeszła do niego i złapała za bluzkę. Patrząc mu prosto w oczy
wysyczała nienawistnie:
-
Gdybyśmy nie byli teraz w domu, najpierw rozwaliłabym ci tą delikatną buźkę o
ścianę, później wydłubała oczy i zrobił z nich kolczyki. Uważaj...
- Nie, to
ty uważaj – przerwał jej Joe. - Ja może wyglądam, jak wyglądam, jednak uwierz
mi, nie tylko mięśniami się wygrywa. Już teraz, brzydko mówiąc, masz
przejebane.
Dziewczyna
prychnęła i puściła cichy Moora. Zmierzyła go jeszcze raz zimnym spojrzeniem,
po czym jak gdyby nigdy nic, usiadła na obrotowym krześle. Założyła nogę na
nogę i uniosła wyzywająco podbródek.
- Chcesz
mi powiedzieć, że ta ruda kukiełka coś na mnie szykuje? Dobre sobie. Nie była w
stanie nic zrobić, kiedy dobrałam się do jej lesbijskiego dupska. Możesz jej
przekazać, że gdy już zbierze odwagę by znowu pokazać się w szkole, to nie
odpuszczę.
- Możesz
być pewna, że gdy już pokaże się w szkole, to z całą pewnością, tym razem ona z
ciebie zrobi miazgę. - Joe blefował po całości. Nie miał pojęcia czy Maya
byłaby w stanie sobie poradzić. Na ognisku natomiast nie chciała pisnąć nawet
półsłówkiem na ten temat, od razu go uciszała. Moor miał wrażenie, że nawet
Lucy nic o tym nie wiedziała. Do kogo w takim razie chodziła dziewczyna i
gdzie? Niewiedza zżerała go od środka, jednak nie miał czasu teraz o tym
myśleć. Bronił honoru przyjaciółki, która aktualnie z niczego mu się nie
zwierzała.
- Och,
przestań, bo się przestraszę – zironizowała.
-
Powinnaś, bo... - Tę ekscytującą rozmowę przerwało skrzypnięcie drzwi i
pojawienie się w środku Jonathana.
- Mam
nadzieję, że wszystko w porządku – stwierdził raczej niż spytał. Joe wyczuł, że
był to ten ton głosu, który zaginął już dawno temu, jednak nie został
zapomniany.
- Jak w
najlepszym... - uśmiechnął się przymilająco, to samo zrobiła Lily. Mężczyzna
natomiast westchnął głośno, atmosfera była tak napięta, że nie w sposób było
tego nie zauważyć. Nie chciał jednak psuć nastroju Olivii i na razie postanowił
to przemilczeć.
***
Amelia z
coraz większą dezaprobatą przyglądała się poczynaniom rudowłosej dziewczyny. Co
prawda, zgodziła się na to, by Maya przez jakiś czas nie pokazywała się w
szkole, sama tak kiedyś robiła, jednak zaczynał się już kolejny tydzień, a
dzierlatka wcale nie wyglądała na łaknącą edukacji. Nie podobało jej się to, że
nagle została nianią i to za plecami najlepszej przyjaciółki. W głowie jej się
nie mieściło, że zawrze kiedyś bliżą znajomość z tym podlotkiem. Jadnak fakty
były jakie było i nic już z tym nie można było zrobić. Początkowo obmyślały
plan rewanżu na dziewczynie, która w impulsywny sposób obeszła się z Cooper.
Jednak Maya dosyć szybko znudziła się tematem, coś niby odpowiadała, coś tam
burczała pod nosem i nic więcej nie robiła. Nawet Lucy zaczęła lekko skarżyć
się Amelii, że z jej połowicą coś się dzieje. Miller na początku zbywała
przyjaciółkę tłumacząc jej, że pewnie przesadza, w końcu dziewczyna ma szkołę i
może czuć się zmęczona, przygnębiona i cholera jeszcze wie jaka. Jednak teraz,
Amelia nie do końca wiedziała, co ma z tą sprawą zrobić. Najzwyczajniej w
świecie gryzły ją wyrzuty sumienia. Benjamin miał rację, z pomagania
rudzielcowi za plecami Lucy wyniknie jeszcze większa kabała. Ale stało się.
Amelia, jako starsza stażem koleżanka, musiała rozpocząć rozmowę, ba, nawet
potrafiła przewidzieć jej prawdopodobny koniec.
- Więc,
co zamierzasz? Chyba nie będziesz tu tak przychodzić do końca życia i się
byczyć. Musisz coś zrobić.
- Niby
co? - odpowiedziała nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem.
- Wrócić
do szkoły chociażby? - Amelia w życiu nie przypuszczałaby, że będzie kiedyś
jakiejś smarkuli prawić moralitety.
- Nie
spieszy mi się tam aż tak bardzo. - Maya przeciągnęła się leniwie i przelotnie
spojrzała no coraz bardziej rozzłoszczone lico kobiety. Nie przejęła się tym w
ogóle.
- A myśl,
że twój wychowawca może właśnie dzwonić do twoich rodziców i mówić im, że z
edukacji stroisz sobie właśnie żarty, też cię nie przeraża? - Miller trzymała
się ostatkiem sił, jednak postanowiła nie poddać się emocjom, które kotłowały
się w niej w iście diabelskim stylu.
- Ani
trochę. Nie muszę tam wracać, nic nie muszę. Nikt nie będzie mnie już prał po
gębie, nie będzie na mnie wrzeszczał bez przyczyny. Jeśli będę musiała, poradzę
sobie sama. - Dziewczyna z wyzwaniem popatrzyła na przyćmione gniewem oczy
Amelii. Zmiana w jej zachowaniu dokonała się sama. Kobieta znała za dużo takich
dziewcząt i wiedziała jak kończą, a wszystkie kończyły tak samo. Oczywiście nie
omieszkała o tym wspomnieć.
- To
znaczy, za kawałek koca i okruszki chleba będziesz dawać dupy w jakimś
kurwidołku bez większych perspektyw na przyszłość. Radzę ci dobrze, jako ktoś,
kto przeszedł już wiele, zabieraj swoje rozleniwione dupsko do domu, wracaj do
szkoły i na oczy mi się po pokazuj póki sobie tego wszystkiego nie poukładasz.
Dosyć mam niańczenia bachora, nie mam także najmniejszej ochoty spiskowania za
plecami Lucy. Miałam ci pomóc z tą smarkulką, która skopała ci dupsko, ale
widzę, żeś tak dorosła i twarda, że żadnej pomocy nie potrzebujesz! - Amelia
sapała z nerwów jak lokomotywa, gotowa była nawet dziewczynie przyłożyć, jednak
uważała, że tak drastyczne środki nie są jeszcze potrzebne.
Niczego
nieświadome kobietki, nie miały pojęcia, że Benjamin (który wszedł do domu
niczym złodziej) przysłuchuje się właśnie z niemałym natężeniem ich rozmowie. A
ponieważ człowiek ten uwielbiał dramaturgię i krwawe farsy, nie omieszkał
SMS-owo poinformować Lucy o prowadzonej tutaj konwersacji. Wiedział, że Amelia
nie będzie miała teraz większego wpływu na rozbisurmanioną dziewczynę. Jego
dzieło zniszczenia tak zaprzątnęło mu głowę, że nie usłyszał, jak tupanie
Cooper niebezpiecznie zbliżyło się do drzwi. Mężczyzna zarobił prosto w nos.
- Znowu
podsłuchiwałeś! - Piskliwy wrzask obił się o uszy Benjamina, wracając go z
powrotem na ziemię.
- No
popatrz! Wyobraź sobie, że zacząłem także działać. - Miller uśmiechnął się
brzydko i zagrodził jej przejście. Cooper pobladła nieznacznie odgadując sens
usłyszanych właśnie słów.
- Nie
zrobiłeś tego!
-
Zrobiłem, z premedytacją, rozkoszą i wszystkimi innymi wspaniałymi uczuciami.
Jak już zapewne zauważyłaś, bo mądrą jesteś smarkulą, jestem skurwysynem jakich
mało, a widmo nadchodzącej draki cenię sobie ponad wszystko – powiedział z
dumną w głosie i w nonszalancki sposób uniósł podbródek.
- Amelia
zrób coś, błagam. - Dziewczyna zmieniła front i wbiła swoje błagalne ślepia w
skamieniałą twarz kobiety.
- Takaś dorosła, to sobie radź sama –
prychnęła niczym rozdrażniona kotka i odwróciła się twarzą do okna. Z zapałem
godnym podziwiania, zaczęła sondować wszystkie szare chmury, które nagromadziły
się nad miastem. Zdecydowanie zapowiadało się, jeśli nie na drakę, to
przynajmniej na burzę.
- Widzisz! - krzykną tryumfalnie Benjamin
– Teraz wystarczy tylko grzecznie poczekać na twoją ukochaną diablicę. Więc
usiądź sama grzecznie na dupsku, bo jeśli nie, to ja z przyjemnością ci w tym
pomogę. Jednego gówniarza już ustawiłem i ty też nie stanowisz wyzwania. - Maya
popatrzyła na niego nienawistnym i błędnym spojrzeniem. Jej ciało poruszyło się
samo, a pięść z precyzją co do milimetra trafiła w krocze Millera. Amelia z
niedowierzaniem popatrzyła na wyczyn dziewczyny i już miała jej zaklaskać, gdy
natknęła się na oczy Benjamina. Oj, nie wróżyły one niczego dobrego. W końcu
został przypuszczony atak na jego największy skarb, bez którego mężczyzna
musiałby chędożyć chyba kijem. Kobieta w ostatniej chwili zdążyła pociągnąć w
swoją stronę Cooper, tak by udało uniknąć jej się zderzenia z wściekłością
Millera.
- Sprowokowałeś ją, to masz za swoje! Już
dawno ktoś powinien wychlastać cię po tych twoich niewyżytych jajcach! - Amelia
schowała dziewczynę za swoimi plecami.
- Odsuń się kochana siostro – wysyczał
wściekle Benjamin – Skoro potrafi zacząć drakę, potrafi także i ją skończyć!
Obiecuję ci, że za pięć minut będzie mnie po tych jajach całować i błagać o
wybaczanie. - Maya na samą myśl o całowaniu męskich genitaliów aż się
wzdrygnęła. Ów obraz sam wskoczył jej przed oczy i do najprzyjemniejszych nie
należał. Jednak, jak to w przewrotnym świecie bywa, Millerowi nie dane było
spełnienie swoich gróźb. Drzwi od mieszkania prawie wyleciały z zawiasów pod
wściekle łomoczącą pięścią. Maya jednakowo została uratowana i zgubiona. Oj
bywa przewrotnie, bywa.