wtorek, 24 lutego 2015

23. Teoretycznie zwykła historia

Krople deszczu stukały rytmicznie o parapet, nic nie zapowiadało nawet najmniejszej poprawy pogody. Joe westchnął niezadowolony. Obiecał dzisiaj ojcu, że w końcu wpadnie do swojej nowej rodzinki. Z powodu przeprowadzki i ogólnego harmideru nie musiał tego robić w tamtym tygodniu. Tym razem jednak, odwiedziny było koniecznie. W ogóle nie wiedział czego się spodziewać i to napawało go największym niepokojem. Jednak co ma być to będzie. Wyszedł ze szkoły, rozłożył parasol i smętnie popatrzył na pustą przestrzeń obok siebie. Maya znowu nie przyszła na zajęcia...
          Moor, o dziwo, nie miał żadnych problemów z dodarciem pod wskazany adres. Postał chwilę pod drzwiami, poprzeklinał pod nosem, po czym zbierając wszystkie siły zadzwonił do drzwi. Ze zdenerwowania dłonie zaczęły mu drżeć i się pocić, zdecydowanie nie lubił poznawać nowych ludzi. Po krótkiej chwili tajemnicze wrota otworzyły się z impetem i wszechświat na chwilę się zatrzymał. Chłopak poznał „odźwierną”, doskonale wiedział kim była dziewczyna, która właśnie otworzyła mu drzwi. Obraz, który wydawał się być zatarty odżył w jednej chwili. Nie miał pojęcia, jak mogły mu wyskoczyć z pamięci te platynowe włosy z lekko zieloną grzywką, kolczyk w nosie i strasznie niemiłe spojrzenie. Dziewczyna też wyglądała na zbitą z pantałyku, jednak szybko oprzytomniała i prychnęła z kpiną.

- Zdaje mi się, że jesteś tym chuderlawym przyjacielem małej lesby? - Głos miała nieprzyjemny i szorstki. Jednak Moor nie dał się sprowokować, Benjamin zaczął go w tym zakresie szkolić już znacznie wcześniej. Słyszał gorsze zaczepki.

- Wpuścisz mnie do środka czy mam tu tak stać? - odpowiedział jej całkiem spokojnie, choć miał ochotę wbić jej spiczastą cześć parasola prosto w oko.

- Właź.
Nie musiała powtarzać drugi raz. Wpakował się od razu do środka, był zmarznięty i głodny. Nie miał najmniejszej ochoty na potyczki słowne z kimś, na kogo Maya prawdopodobnie szykowała obławę. Oczywiście tego mógł się tylko domyślać, jednak wątpił by nie przychodziła do szkoły ze strachu. Do przedpokoju wkroczył całkiem urodziwa kobieta. Joe przez chwilą zaczął zastanawiać się co poszło nie tak, że córka wyglądała jak potwór z bagien, gdy jej matka była całkiem niczego sobie. No cóż, drogi genów są niezbadane. Kobieta podeszła do niego energicznym krokiem i objęła go tak mocno, że Joe na chwilę stracił kontakt z tlenem.

- W końcu mogę cię poznać! - Zaszczebiotała mu do ucha, po czym ucałowała go lekko w policzek. Tego Moor się nie spodziewał i zaczął nawet żałować słów, które powiedział do ojca, gdy mieli małe starcie.

- Miło mi poznać... - wysapał niepewnie po czym popatrzył w zielone oczy kobiety. Chyba tylko to kobieta podarowała swojej, bagiennej urody, córce.

- Ach, gdzie ja mam głowę! Przedstawić się, oczywiście, że trzeba się przedstawić. Jestem Olivia, a ta mała buntowniczka to Lily.

- Joe...

- Przecież wiem, no szybko do stołu bo obiad stygnie! - Kobieta pociągnęła za sobą chłopaka do jadalni. Moor rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu, próbując zlokalizować postać swoje ojca. Nie mógł go jednak namierzyć. Jego spanikowane, błędne spojrzenie podchwyciła od razu Olivia.

- Twojego ojca zatrzymało coś dłużej w pracy. Ale nie martw się, przyjdzie, tylko trochę później. - Ciekawe skąd on to znał? Ojczulek zostawił go samego, na łaskę bądź niełaskę kobiet. Dziękował wszystkim bogom, że matka nie miała ani trochę zbliżonego charakteru do swojej córki. Gdyby tak było, to przepadłby z kretesem.
          Obiad minął w całkiem miłej atmosferze. Olivia zadawała dużo pytań, buzia w ogóle się jej nie zamykała. Joe nie wiedział, kiedy kobieta zdążył zjeść obiad, bo przecież cały czas wydawała z siebie wesołe dźwięki. Moor zauważył, że była zdeterminowana by wypaść jak najlepiej. Prze to zrobiło mu się jeszcze gorzej... Ojciec zapewne opowiadał jej, jakie miał z nim problemy i jak bardzo Joe nie chciał jej poznać. Wszystkie te wyrzuty sumienia spowodowały, że był skrępowany jak diabli. Starał się odpowiadać kobiecie miło i pełnymi zdaniami, jednak okazało się to zadaniem nad wyraz trudnym. Aczkolwiek nie poddawał się i przynajmniej odwzajemniał każdy uśmiech kobiety. Po posiłku jednak zaczęła się ta gorsza część wizyty. Olivia odprawiła młodzież do pokoju, by czymś się zajęli. Na to Moor nie miał najmniejszej ochoty. Dlaczego, do cholery, to musiała być akurat TA dziewczyna? Na to pytanie nie było jednak stosownej odpowiedzi.

- Ty też kochasz inaczej? - Chłopak wzdrygnął się i odwrócił wzrok od sztyletujących go zielonych oczu.

- Nie twoja sprawa – odpowiedział cicho i rozejrzał się niepewnie po pokoju.

- Ale z ciebie pizda – powiedziała bez ogródek dziewczyna, po czym roześmiała się zimno i gardłowo. Joe wybałuszył na nią oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że może się przesłyszał. Jednak kpiące lico, tej wspaniałej niewiasty, wyprowadziło go z błędu. Gdyby Benjamin to usłyszał, zapewne przyznałby jej rację, co gorsza, zacząłby się śmiać razem z nią. Nie wiedzieć czemu, ta właśnie myśl lekko go rozdrażniła. Nie myśląc ani o konsekwencjach, ani o tym, że miał być miły, spokojny i rozważny, rzucił nagle Lily pełne wyzwania spojrzenie. Podjął rozmowę i zrobił to z czystą przyjemnością. Dość miał już ciągłego gnojenia.

- Ty za to jesteś tak męska, że pewnie masz powodzenie tylko u kobiet. Może stąd ta dziwna nienawiść, co? Pewnie chciałabyś, by ktoś w końcu porządnie cię wyruchał. Tylko jak, skoro pociągasz same waginy? 

- Moor wiedział, że to powinno tą homofobiczną pannicę wyprowadzić z równowagi... i nie mylił się. Dziewczyna podeszła do niego i złapała za bluzkę. Patrząc mu prosto w oczy wysyczała nienawistnie:

- Gdybyśmy nie byli teraz w domu, najpierw rozwaliłabym ci tą delikatną buźkę o ścianę, później wydłubała oczy i zrobił z nich kolczyki. Uważaj...

- Nie, to ty uważaj – przerwał jej Joe. - Ja może wyglądam, jak wyglądam, jednak uwierz mi, nie tylko mięśniami się wygrywa. Już teraz, brzydko mówiąc, masz przejebane.
Dziewczyna prychnęła i puściła cichy Moora. Zmierzyła go jeszcze raz zimnym spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic, usiadła na obrotowym krześle. Założyła nogę na nogę i uniosła wyzywająco podbródek.

- Chcesz mi powiedzieć, że ta ruda kukiełka coś na mnie szykuje? Dobre sobie. Nie była w stanie nic zrobić, kiedy dobrałam się do jej lesbijskiego dupska. Możesz jej przekazać, że gdy już zbierze odwagę by znowu pokazać się w szkole, to nie odpuszczę.

- Możesz być pewna, że gdy już pokaże się w szkole, to z całą pewnością, tym razem ona z ciebie zrobi miazgę. - Joe blefował po całości. Nie miał pojęcia czy Maya byłaby w stanie sobie poradzić. Na ognisku natomiast nie chciała pisnąć nawet półsłówkiem na ten temat, od razu go uciszała. Moor miał wrażenie, że nawet Lucy nic o tym nie wiedziała. Do kogo w takim razie chodziła dziewczyna i gdzie? Niewiedza zżerała go od środka, jednak nie miał czasu teraz o tym myśleć. Bronił honoru przyjaciółki, która aktualnie z niczego mu się nie zwierzała.

- Och, przestań, bo się przestraszę – zironizowała.

- Powinnaś, bo... - Tę ekscytującą rozmowę przerwało skrzypnięcie drzwi i pojawienie się w środku Jonathana.

- Mam nadzieję, że wszystko w porządku – stwierdził raczej niż spytał. Joe wyczuł, że był to ten ton głosu, który zaginął już dawno temu, jednak nie został zapomniany.

- Jak w najlepszym... - uśmiechnął się przymilająco, to samo zrobiła Lily. Mężczyzna natomiast westchnął głośno, atmosfera była tak napięta, że nie w sposób było tego nie zauważyć. Nie chciał jednak psuć nastroju Olivii i na razie postanowił to przemilczeć.
***

Amelia z coraz większą dezaprobatą przyglądała się poczynaniom rudowłosej dziewczyny. Co prawda, zgodziła się na to, by Maya przez jakiś czas nie pokazywała się w szkole, sama tak kiedyś robiła, jednak zaczynał się już kolejny tydzień, a dzierlatka wcale nie wyglądała na łaknącą edukacji. Nie podobało jej się to, że nagle została nianią i to za plecami najlepszej przyjaciółki. W głowie jej się nie mieściło, że zawrze kiedyś bliżą znajomość z tym podlotkiem. Jadnak fakty były jakie było i nic już z tym nie można było zrobić. Początkowo obmyślały plan rewanżu na dziewczynie, która w impulsywny sposób obeszła się z Cooper. Jednak Maya dosyć szybko znudziła się tematem, coś niby odpowiadała, coś tam burczała pod nosem i nic więcej nie robiła. Nawet Lucy zaczęła lekko skarżyć się Amelii, że z jej połowicą coś się dzieje. Miller na początku zbywała przyjaciółkę tłumacząc jej, że pewnie przesadza, w końcu dziewczyna ma szkołę i może czuć się zmęczona, przygnębiona i cholera jeszcze wie jaka. Jednak teraz, Amelia nie do końca wiedziała, co ma z tą sprawą zrobić. Najzwyczajniej w świecie gryzły ją wyrzuty sumienia. Benjamin miał rację, z pomagania rudzielcowi za plecami Lucy wyniknie jeszcze większa kabała. Ale stało się. Amelia, jako starsza stażem koleżanka, musiała rozpocząć rozmowę, ba, nawet potrafiła przewidzieć jej prawdopodobny koniec.

- Więc, co zamierzasz? Chyba nie będziesz tu tak przychodzić do końca życia i się byczyć. Musisz coś zrobić.

- Niby co? - odpowiedziała nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem.

- Wrócić do szkoły chociażby? - Amelia w życiu nie przypuszczałaby, że będzie kiedyś jakiejś smarkuli prawić moralitety.

- Nie spieszy mi się tam aż tak bardzo. - Maya przeciągnęła się leniwie i przelotnie spojrzała no coraz bardziej rozzłoszczone lico kobiety. Nie przejęła się tym w ogóle.

- A myśl, że twój wychowawca może właśnie dzwonić do twoich rodziców i mówić im, że z edukacji stroisz sobie właśnie żarty, też cię nie przeraża? - Miller trzymała się ostatkiem sił, jednak postanowiła nie poddać się emocjom, które kotłowały się w niej w iście diabelskim stylu.

- Ani trochę. Nie muszę tam wracać, nic nie muszę. Nikt nie będzie mnie już prał po gębie, nie będzie na mnie wrzeszczał bez przyczyny. Jeśli będę musiała, poradzę sobie sama. - Dziewczyna z wyzwaniem popatrzyła na przyćmione gniewem oczy Amelii. Zmiana w jej zachowaniu dokonała się sama. Kobieta znała za dużo takich dziewcząt i wiedziała jak kończą, a wszystkie kończyły tak samo. Oczywiście nie omieszkała o tym wspomnieć.

- To znaczy, za kawałek koca i okruszki chleba będziesz dawać dupy w jakimś kurwidołku bez większych perspektyw na przyszłość. Radzę ci dobrze, jako ktoś, kto przeszedł już wiele, zabieraj swoje rozleniwione dupsko do domu, wracaj do szkoły i na oczy mi się po pokazuj póki sobie tego wszystkiego nie poukładasz. Dosyć mam niańczenia bachora, nie mam także najmniejszej ochoty spiskowania za plecami Lucy. Miałam ci pomóc z tą smarkulką, która skopała ci dupsko, ale widzę, żeś tak dorosła i twarda, że żadnej pomocy nie potrzebujesz! - Amelia sapała z nerwów jak lokomotywa, gotowa była nawet dziewczynie przyłożyć, jednak uważała, że tak drastyczne środki nie są jeszcze potrzebne.
          Niczego nieświadome kobietki, nie miały pojęcia, że Benjamin (który wszedł do domu niczym złodziej) przysłuchuje się właśnie z niemałym natężeniem ich rozmowie. A ponieważ człowiek ten uwielbiał dramaturgię i krwawe farsy, nie omieszkał SMS-owo poinformować Lucy o prowadzonej tutaj konwersacji. Wiedział, że Amelia nie będzie miała teraz większego wpływu na rozbisurmanioną dziewczynę. Jego dzieło zniszczenia tak zaprzątnęło mu głowę, że nie usłyszał, jak tupanie Cooper niebezpiecznie zbliżyło się do drzwi. Mężczyzna zarobił prosto w nos.

- Znowu podsłuchiwałeś! - Piskliwy wrzask obił się o uszy Benjamina, wracając go z powrotem na ziemię.

- No popatrz! Wyobraź sobie, że zacząłem także działać. - Miller uśmiechnął się brzydko i zagrodził jej przejście. Cooper pobladła nieznacznie odgadując sens usłyszanych właśnie słów.

- Nie zrobiłeś tego!

- Zrobiłem, z premedytacją, rozkoszą i wszystkimi innymi wspaniałymi uczuciami. Jak już zapewne zauważyłaś, bo mądrą jesteś smarkulą, jestem skurwysynem jakich mało, a widmo nadchodzącej draki cenię sobie ponad wszystko – powiedział z dumną w głosie i w nonszalancki sposób uniósł podbródek.

- Amelia zrób coś, błagam. - Dziewczyna zmieniła front i wbiła swoje błagalne ślepia w skamieniałą twarz kobiety.

- Takaś dorosła, to sobie radź sama – prychnęła niczym rozdrażniona kotka i odwróciła się twarzą do okna. Z zapałem godnym podziwiania, zaczęła sondować wszystkie szare chmury, które nagromadziły się nad miastem. Zdecydowanie zapowiadało się, jeśli nie na drakę, to przynajmniej na burzę.

- Widzisz! - krzykną tryumfalnie Benjamin – Teraz wystarczy tylko grzecznie poczekać na twoją ukochaną diablicę. Więc usiądź sama grzecznie na dupsku, bo jeśli nie, to ja z przyjemnością ci w tym pomogę. Jednego gówniarza już ustawiłem i ty też nie stanowisz wyzwania. - Maya popatrzyła na niego nienawistnym i błędnym spojrzeniem. Jej ciało poruszyło się samo, a pięść z precyzją co do milimetra trafiła w krocze Millera. Amelia z niedowierzaniem popatrzyła na wyczyn dziewczyny i już miała jej zaklaskać, gdy natknęła się na oczy Benjamina. Oj, nie wróżyły one niczego dobrego. W końcu został przypuszczony atak na jego największy skarb, bez którego mężczyzna musiałby chędożyć chyba kijem. Kobieta w ostatniej chwili zdążyła pociągnąć w swoją stronę Cooper, tak by udało uniknąć jej się zderzenia z wściekłością Millera.

- Sprowokowałeś ją, to masz za swoje! Już dawno ktoś powinien wychlastać cię po tych twoich niewyżytych jajcach! - Amelia schowała dziewczynę za swoimi plecami.


- Odsuń się kochana siostro – wysyczał wściekle Benjamin – Skoro potrafi zacząć drakę, potrafi także i ją skończyć! Obiecuję ci, że za pięć minut będzie mnie po tych jajach całować i błagać o wybaczanie. - Maya na samą myśl o całowaniu męskich genitaliów aż się wzdrygnęła. Ów obraz sam wskoczył jej przed oczy i do najprzyjemniejszych nie należał. Jednak, jak to w przewrotnym świecie bywa, Millerowi nie dane było spełnienie swoich gróźb. Drzwi od mieszkania prawie wyleciały z zawiasów pod wściekle łomoczącą pięścią. Maya jednakowo została uratowana i zgubiona. Oj bywa przewrotnie, bywa.