czwartek, 31 lipca 2014

19. Teoretycznie zwykła historia

Natężanie głosu, które tak gwałtownie potrąciło struny intymności, o mało nie zabiło biednego Joe’go. Prawdopodobnie gdyby nasz bohater stał, nogi by się pod nim ugięła, a ziemia rozstąpiła i pochłonęła go w całości. Niestety leżał na łóżku, które dopuściło się haniebnej komitywy z Benjaminem i za nic w świecie nie chciało go przede nim ochronić. Moor nie wiedział co robić, więc postanowił wstrzymać oddech w nadziei, że zemdleje. Miller natomiast bawił się w najlepsze, bo przecież nie mogło być inaczej. Nawet nie musiał obezwładniać chłopaka, ponieważ ten leżał jak sparaliżowany. O łatwiejszą ofiarę nie mógłby prosić. Dlatego też mając do dyspozycji dwie ręce, postanowił zrobić z nich użytek. Benjamin ściągnął swoją koszulkę by dumnie zaprezentować swój tors, co wbiło leżącego pod nim chłopaka w jeszcze większe osłupienie. Joe na ten widok wypuścił gwałtownie powietrze, które trzymał z taką starannością i dbałością. Idąc za jakimś dziwnym przebłyskiem w  głowie, który podpowiadała, że jego bluzka może być następna, złapał za je końce i trzymał tak mocno, iż biedna prawie się rozdarła. Miller jednak miał całkiem odmienny plan. Wpatrując się prosto w oczy Moora zaczął najpierw powoli rozpinać pasek, po czym to samo uczynił z zamkiem od spodni. Joe natomiast nie bardzo pojmując, co wyprawia Benjamin, przekręcił się na brzuch i próbował się w taki sposób wczołgać nawet na ścianę, a w razie konieczności nawet i na sufit. Nic mu się teraz nie wydawało niemożliwe. Niestety wykonując ten desperacki ruch uczynił najgorszy błąd jaki tylko mógł. Odwrócił się plecami do swojego wroga. Miller natomiast, mający duszę sadysty pozwolił Moorowi wywinąć się prawie na podłogę. Jednak w chwili, w której Joe prawie wyślizgnął mu się z rąk, złapał go za koszulkę i z powrotem umieścił w odpowiednim miejscu. Jedną dłonią dociskał go do materaca, drugą natomiast skierował do jego rozporka. Jednak, jak na złość, w tym momencie zadzwonił telefon Benjamina. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz i z wyraźnym oburzeniem w głośnie powiedział do dzwoniącej dziewczyny:

- Tylko szybko, bo jestem nieco zajęty. – Miller jedną ręką musiał radzić sobie z coraz bardziej wiercącym się chłopakiem. I nie było to aż tak łatwe, jak mu się na początku wydawało.

- Ognicho skarbie. Dzisiaj o 20, tam gdzie zawsze – powiedziała wesoło Lucy, nie podejrzewając nawet, jak sadystycznie zabawiał się teraz jej rozmówca.

- Zobaczę co da się zrobić.

- Masz przyjść i już. Zostało mi jeszcze tylko zadzwonić do Joe’go… Pewnie nie będzie chciał przyjść, jak usłyszy, że ty też będziesz… - Benjamin słysząc jej słowa prychnął do telefonu i z tryumfem odpowiedział:

- Możesz być pewna, że wszystko mu zaraz przekażę, więc się nie wysilaj. – Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki rozłączył się i powrócił do czynności, które dawały mu zdecydowanie więcej przyjemności.

- Co ty wyrabiasz?! – wrzasnął w końcu spanikowany chłopak, jednak nie wyrywał się już tak mocno. Siły zaczęło opuszczać jego biedne, chude ciało.

- Dobrze się bawię, nie widać? – Mężczyzna złapał za biodra Moora i uniósł je lekko do góry. W taki oto sposób pośladki chłopaka stykały się z przyrodzeniem Benjamina i choć cały czas dzielił ich materiał, to Joe doskonale mógł wyczuć, to czego zdecydowanie nie chciał czuć.

- O, o, o! Przestań natychmiast! To się nie godzi! Ja… Ja nie jestem gotowy!

- Powiedz na co nie jesteś gotowy, to może przestanę. – Miller rozpiął rozporek chłopaka i tak własnie sprawił, że Joe zapomniał jak się mówi. Co prawda jakiś dźwięk wydobył się z jego gardła, jednak nie był on podobny do żadnego znanego człowiekowi słowa. Benjamin natomiast korzystając z tego, że Moor przestał się wiercić i mówić, włożył swoją dłoń do majtek chłopaka. Jednak nim mężczyzna zdążył pobawić się w jakikolwiek sposób przyrodzeniem Moora, ten dosłownie po paru sekundach doszedł. Benjamin nie wytrzymał i roześmiał się tak głośno, że z pewnością usłyszeli go wszyscy sąsiedzi. Joe natomiast schował swoją twarz w poduszce i modlił się o to, by Miller zostawił go w spokoju i pozwolił rozpaczać nad swoją beznadziejnością. Chłopak był pewien, że Benjamin będzie mu to teraz wypominał na każdym kroku. Ale co mógł biedny na to poradzić? Zdecydowanie za dużo musiało znieść teraz jego biedne ciało. Chłopak poczuł, jak jego psychopatyczny gość zszedł z łóżka i poszedł, z tego co usłyszał, do łazienki. Jednak, za Benjaminem wciąż ciągnął się ten okropny śmiech, którego Moor zdecydowanie nie  chciał słyszeć. Błagał by pozwolili mu teraz umrzeć ze wstydu w tym małym pokoju.

- Myślałem, że pobawię się trochę dłużej. – Do uszu Joe’go dobiegł kpiący głos mężczyzny. Chłopak w odpowiedzi wybełkotał coś niezrozumiałego do poduszki, w której dalej chował swoją twarz.

- Ale nie masz się czym martwić. Niektóre walki bokserskie trwają krócej, niż…

- Dobra, dobra! Weź idź gdzieś i poznęcaj się nad kim innym – miauknął zażenowany, po czym znów schował twarz. Nie miał zamiaru patrzeć teraz na rozbawionego Benjamina. Jednak Joe nie usłyszał żadnej niemiłej oraz sarkastycznej odpowiedzi, w zasadzie nie usłyszał niczego. Chłopak poleżał jeszcze parę sekund z twarzą w poduszce, po czym niepewnie odwrócił ją ku światu. Właśnie w tym momencie o mało nie udławił się własną śliną. Twarz Millera była tak strasznie blisko, że wielki, bezczelny uśmiech wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Joe w panice chciał jakoś się wyślizgnąć spod mężczyzny, który właśnie wygodnie się na nim ulokował.
-
 Ty jesteś stworzony do tego, by się nad tobą znęcać. – Zdanie to w ogóle nie spodobało się Moorowi. Jednak najgorsze było to, że Benjamin przyssał się do jego szyi niczym wampir. Joe jęknął przeciągle i zdał sobie sprawę z tego, że ręka, która właśnie wylądowała na jego pośladkach, sprawiała mu przyjemność. Uczucie dziwnego ciepła rozlało się po całym jego ciele i gdy usta Millera znów zaczęły go całować, nie miał już właściwie żadnych oporów. Benjamin ściągnął koszulkę z chłopaka i rzucił ją gdzieś w kąt. Miller przyglądał się chwilę chłopcu, po czym schylił się i ledwie wyczuwalnym muśnięciem, przejechał językiem po sutku Joe’go. Mężczyzny także szybko pozbył się dolnej, zawadzającej garderoby i w tym momencie Moor zdał sobie sprawę z tego, że leży golusieńki pod napalonym Benjaminem… Na początku nie była to myśl zbyt przyjemna, jednak zaprawiony w boju mężczyzna od razu wyczuł, że Joe zaczyna się nerwowo wiercić. Tak więc by zgasić ostatnie resztki zdrowego rozsądku w chłopaku, Miller rozchylił nogi chłopaka i wziął jego przyrodzenie do ust.  Jednak teraz wytrzymał nieco dłużej, niż za pierwszym razem. 

- Dobra, skończyły się charytatywne orgazmy – powiedział Benjamin zaraz po tym, jak chłopak doszedł. Joe nie zarejestrował momentu, w którym mężczyzna się rozebrał. Jego mózg zdecydowanie za wolno dochodził do siebie i w momencie, w którym pojął, co się dzieje było już za późno. Miller oparł nogi chłopaka, na swoich ramionach, po czym wsunął na swojego członka prezerwatywę i nie bawiąc się w żadne uprzejmości wszedł w Joe’go. Moor krzyknął i szybkim niekontrolowanym ruchem zarzucił swoje dłonie na ramiona mężczyzny, po czym boleśnie wbił w nie paznokcie. Benjamin syknął, jednak nie przestawał się poruszać. Jego ruchy były mocne i agresywne, a głośne jęki Joe’go jeszcze bardziej go nakręcały. Dlatego też stosunek nie trwał tak długo, jak to sobie zaplanował. Niemniej jednak doznanie było tak intensywne, że po spełnieniu Miller leżał bezwładnie na chłopaku ciężko oddychając.

- Złaź ze mnie… - usłyszał nagle cichy głos Moora i spojrzał w jego zaszklone oczy.

- Nie podobało ci się gówniarzu? – spytał jak zwykle kpiąco, po czym dźwignął się na rękach, jednak jego penis wciąż znajdował się we wnętrzu chłopaka.

- Bolało jak cholera! – wrzasnął z wyraźnym wyrzutem w głosie, jednak nie miał na tyle odwagi by spojrzeć Benjaminowi w oczy. Jego wzrok uciekł gdzieś w bok, a wargi zaczęły lekko drżeć.

- Bo miało boleć. Gdybyś nie pozwolił Eliotowi na tak wiele, przysięgam, że dałbym ci tak słodki pierwszy raz, że byś się rozpłynął. Jednak cóż… Jestem kurewsko zazdrosnym skurwysynem i jeśli jeszcze raz dowiem się, że przebywałeś z nim sam na sam, to tak cię zerżnę, że to co teraz przeżyłeś wyda ci się miłą pieszczotą. – Po tych słowach Benjamin wstał i wyszedł na chwilę z pokoju zostawiając zdezorientowanego chłopaka. Joe przez dłuższą chwilę trawił to co usłyszał, po czym zdał sobie sprawę z tego, że Miller był jeszcze bardziej niebezpieczny, niż mu się zdawało. Więc kiedy zobaczył, że mężczyzna znów wszedł do pokoju, wszystkie jego mięśnie nagle się spięły, a adrenalina podskoczyła mu do niewyobrażalnie wysokiego poziomu.

- Ale jeśli będziesz grzeczny, słodki i wierny to obiecuję, że szybko zapomnisz o tym bólu – powiedział już mniej przerażająco, po czym zaczął się ubierać. Trzeba było przyznać, że wystraszona  twarz chłopaka sprawiał mu wiele przyjemność, jednak nie chciał, żeby zszedł mu tutaj ze strachu. Dlatego też przed wyjściem podszedł do zesztywniałego Joe’go i pocałował go lekko w policzek, a ręką poczochrał mu włosy.

- Wpadnę po ciebie o 19 i pójdziemy na to cholerne ognisko. – Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyszedł z małego mieszkanka Moora. Joe natomiast rozpłakał się jak małe dziecko. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

18. Teoretycznie zwykła historia

Wszystkie procesy myślowe Joe’go spadły prawie do zera, a ciało uległo już całkowicie Eliotowi. Wszak wydarzył się mały incydent, w rezultacie którego Moor oprzytomniał całkowicie. Mianowicie pozostawiony sam sobie Zeno, nudził się tak mocno, iż z pełną premedytacją zapukał do drzwi pokoju, w którym znajdowała się nasza ukochana parka. Blake nienawidził, gdy uwaga z jego osoby przechodziła na inną, tak więc chciał by spojrzenie Eliota znów wróciło na niego, nawet jeśli byłoby pełne złości. Tak więc, Joe ocknął się z dziwnego transu, w którym się znajdował i gdy tylko doszło do niego, co właściwie się stało, prawie zemdlał. Odepchnął od siebie mężczyzną z taką siłą, iż tamten o mało nie upadł. Po czym, nie wypowiadając nawet słowa, złapał swoje rzeczy i wybiegł z mieszkania, po drodze tratując również Zeno. Dopiero po dziesięciu minutach biegu przystanął pod murem jakiegoś budynku i oglądną się za siebie. Wielkie było jego szczęście, gdy zorientował się, że nikt go jednak nie gonił. Aczkolwiek spojrzenia ludzi ukradkowo rzucane w stronę chłopca, były dosyć dziwne. Dopiero po paru sekundach mały geniusz zauważył, że stał z odsłoniętą klatką piersiową, ciężko przy tym dysząc. W jeden ręce natomiast trzymał biedną, pogiętą bluzkę, w drugiej zaś szkolny plecak. Jak widać, łańcuszek upokorzeń się nie skończył, brakowało tylko jakiegoś znajomego, który nie wiadomo skąd by się przy nim pojawił. Jednak los dzisiaj nie był dla niego aż tak okrutny. Joe ubrał na siebie bluzkę i poprawił zmierzwioną fryzurę. Wziął głęboki wdech, po czym ruszył w kierunku swojego domu.

- Co to do cholery miało być? – zaburczał pod nosem, a na wspomnienie ostatnich wydarzeń znów zrobił się czerwony. Maya natomiast całkowicie wyleciała mu z głowy.
            
          W tym czasie lekko niezadowolony Jamie spojrzał na Zeno, który na twarz miał wymalowany tryumf.

- Ojej czyżbym wam w czymś przeszkodził? – spytał niewinnie Blake, jednak w jego słowach doskonale dało wyczuć się słodką ironię.

- Jesteś wredną łajzą. Czemu to zrobiłeś? – spytał beznamiętnych głosem, choć domyślał się już odpowiedzi.

- Przecież wiesz. Jeśli chcesz się zbawiać z małoletnią kurewką, to zaproś ją do siebie. Ja nie chcę być znów wmieszany w coś nieciekawego.

- Fascynując… – zironizował Jamie i ruszył w kierunku lekko zdezorientowanego Zeno. Eliot pchnął go i z całej siły przycisnął jego ciało do ściany.  

- Może po prostu jesteś o mnie zazdrosny, co? – Jamie zakpił, jednak nie oderwał wzroku od twarzy mężczyzny. Z uwagą śledził każde, nawet najmniejsze drgnięcie, które pojawiło się na obliczu Blake’a.

- Chciałbyś – odpowiedział butnie i szarpnął się mocno, prawie wyrywając się z uścisku mężczyzny. Jednak zręczny Jamie szybko wrócił niesfornego mężczyznę na miejsce.

- Kto wie… - odpowiedział beznamiętnie, po czym wpił się w usta protestującego Zeno. Jednak Blake szybko uległ naciskom Jamie’go i jak można się domyślić nie protestował już w ogóle. Znów pozwolił porwać się temu szalonemu mężczyźnie.

***

Zaczął się słoneczny weekend. Maya nie pokazała się już w szkole, choć codziennie rano udawała, że się do nie wybierała. Jej kroki kierowały się do Amelii, z którą teraz bardzo się zbliżyła. Po trzeciej takiej wizycie Benjamin zaczął podejrzliwe patrzeć na swoją siostrę i odwiedzającą ją dziewczynę. Jednak w weekend, gdy Cooper znów przyszła w odwiedziny, nie wytrzymał i nim dziewczyna zdążył wślizgnąć się do pokoju Amelii, złapał ja za ramię i wciągną do swojego pokoju. Nie siląc się na żadne wyjaśnienia, po prostu wypalił?

- Co to odwalasz?

- Nie twoja sprawa – odpowiedziała mu dosyć niepewnie i cofnęła się nieznacznie. Przebywanie z nim sam na sam, był dla niej zbyt dużym wyzwaniem.

- Ależ nie, oczywiście, że nie moja – prychnął niezadowolony. – Najpierw Carter zrobił sobie worek treningowy z twarzy Amelii, a teraz ty chcesz chyba żeby Lucy wydrapała jej oczy.

- Wcale nie! Ale to i tak nie twoja sprawa i niczego ci nie powiem – odpowiedziała mu już trochę pewniej, jednak dalej starała się zachować bezpieczną odległość.

- Skoro tak twierdzisz, to dzwonię do Lu. Z chęcią zobaczę, jak to ona wyciąga od ciebie informacje. – Szelmowski uśmiech pojawił się na twarzy Benjamina, gdy tylko zobaczył, jak bardzo zbladła stojąca przed nim dziewczyna.

- Sama jej o wszystkim powiem, jednak nie mam zamiaru zwierzać się przed takim dupkiem jak ty! – krzyknęła, a oczy lekko jej się zaszkliły. Naprawdę chciała o wszystkim opowiedzieć Wood, jednak jeszcze nie teraz. Nie póki plan nie był gotowy.  

- Dupkiem?! – Benjamin widoczni zapomniał, że nie stał przed nim Joe, który uwielbiał chować się w swojej skorupce. Na domiar złego, krzyk Cooper usłyszała jego ukochana siostra.

- Ty debilu, wypuść dziewczynę i przestań być wścibski jak baba! – Miller nadął niezadowolony policzki, jednak posłusznie wypuścił zakładniczkę z pokoju.

- Przestańcie mnie wyzywać od dupków i debili, to po pierwsze. A po drugie, co wy znowu knujecie?

- Możesz nawet zdechnąć z ciekawości, a i  tak ci nie powiemy – odpowiedziała „troskliwie” Amelia po czym, zadzierając nos do góry, poszła do swojego pokoju. Maya oczywiście podążyła za nią, a Benjamin został sam ze swoją ciekawością. Bezradnie machnął na nie ręką i wrócił do siebie. Nie za bardzo wiedział, co powinien teraz ze sobą zrobić. Miał prawie stuprocentową pewność, ze Jamie zabawiał się teraz z Zeno, Amelia był zajęta knuciem jakiejś intrygi z młodą, natomiast Lucy odpadała tak po prostu. Gdyby spytała go co porabia teraz jego siostrzyczka, nie umiałby jej skłamać. Kobieta ta posiadła bowiem jakiś dziwny dar odszyfrowania jego zachowań. Miał jeszcze innych znajomych, za którymi nie przepadał, jednak nie był aż tak zdesperowany. Doskonale wiedział, kto mógłby wspaniale zapełnić lukę w czasie, tylko problemem było sprowokowanie Joe’go do wyjścia gdziekolwiek. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdy tylko chłopak słyszał jego imię, miał ochotę uciekać na koniec świata i jeszcze trochę dalej. Niemniej jednak Benjamin był tak znudzony, że postanowił spróbować szczęścia.
           
          Moor natomiast siedział na swoim łóżku, z ciekawością badając wzrokiem powierzchnię nowego sufitu. Ojciec pomógł mu z przeprowadzką w piątek i teraz chłopak mógł spokojnie cieszyć się upragnioną samotnością. Jednak wciąż było coś, co nie dawało mu spokoju. Na wspomnienie o sytuacji z Eliotem robiło mu się gorąco, a puls niebezpiecznie przyspieszał. Jak można się domyślić, gdy na wyświetlaczu telefonu zobaczył Glon, jego serce o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Moor był pewien, że Benjamin już o wszystkim wiedział i właśnie dzwonił by zapowiedzieć mu bolesną śmierć. Jednak chłopak, by złagodzić trochę gniew Millera, odebrał telefon takimi oto słowami:

- Bardzo przepraszam! Ja naprawdę nie chciałem żeby to tak wyszło, błagam nie zabij mnie, chociaż i tak nie masz pojęcia gdzie teraz mieszkam, a ja nawet nie wiem czemu ci się tłumaczę. Jednak mimo wszystko, biorąc pod uwagę, że jesteś impulsywnym dupkiem a ja chcę żyć, wybacz! – Po tym nagłym słowotoku Moora, zapadła krótka cisza. Benjamin trawił przez parę sekund słowa chłopaka i oczywiście każdy idiota zwęszyłby, że musiało stać się cos podejrzanego. Dlatego też, nie w ciemię bity Miller, postanowił kontynuować tę jakże ciekawą rozmowę. Ponadto był przekonany, że na końcu kłębka pojawi się imię Eliota.

- Oczywiście, że o wszystkim wiem gówniarzu. Jednak z chęcią usłyszę jak opowiadasz mi o tym własnymi słowami i oczywiście nie przez telefon.

- Hę? – Joe jak zwykle nie popisał się elokwencją, jednak zdradzenie mu aktualnego adresu zamieszkania było bardzo ryzykownym posunięciem. Aczkolwiek Moor był pewien, że Benjamin i tak dowiedziałby się tego na własną rękę, co prawdopodobnie spowodowałoby u niego jeszcze większą złość.

- Proszę mi tu nie „hękać” jak jakiś niedorozwój, tylko dawaj adres. Chyba nie muszę ci przypominać jak słabą granicę ma moja cierpliwość? – Ciekawość zżerała Millera od środka, jednak postanowił wykorzystać tę sytuację, jak najbardziej na swoją korzyść. Pewien już był, że dzieciak coś wykombinował. Jednak skoro miał możliwość poznęcania się nad nim na żywo, to dlaczego miałby to robić przez telefon? Joe był na tyle mało domyślny, że Miller wygraną miał już w kieszeni. Takim oto sposobem, po krótkiej wymianie argumentów, Benjamin zmierzał pod adres podany mu przez Moora. Oczywiście nie był jeszcze zły, bo nie miał pojęcia co takiego znów zrobił chłopak. Bardziej niż wszystko fascynowała go teraz perspektywa spędzenia czasu z Moorem. Miller zaczął nawet dochodzić do wniosku, że dzieciak musi być masochistą, skoro zawsze kończył w jego towarzystwie.
Po około czterdziestu minutach mężczyzna pukał do drzwi nowego mieszkanka Joe’go. Gdy tylko chłopak mu otworzył wszedł do środka energicznym krokiem, by przypadkiem Moor się nie rozmyślił. Choć nie oszukujmy się, nie miałby najmniejszych szans na to, by wypchnąć Millera na korytarz. Benjamin rozejrzał się zaciekawiony i spostrzegłszy, że w nowym gniazdku Moora jest tylko jeden pokój i wypalił bez namysłu:

- To teraz w ramach przeprosin śpisz z tatusiem w jednym pokoju? – Joe zmieszał się tak bardzo, że Benjamin miał przez chwilę wrażenie, że chłopak wyjdzie z własnego mieszkania i już nigdy do niego nie wróci. Jednak po chwili udało mu się usłyszeć cichą odpowiedź zawstydzonego Moora.

- Nie mieszkam z nim w ogóle. Mam tylko cztery razy w tygodniu przychodzić na obiady do niego i jego nowej rodziny…

- Mniejsza o to. Opowiadaj to, co powinieneś gówniarzu.

- To tak dla bezpieczeństwa ja się zamknę w łazience i stamtąd będę mówił. – Chłopak wiedział, że nawet opowiadanie z księżyca nie przyniosłoby mu stuprocentowego bezpieczeństwa, jednak zawsze trzeba próbować. Prawda?

- Zdurniałeś do reszty. – Benjamin pociągnął chłopaka do pokoju, po czym sam wygodnie rozwalił się na jego łóżku.

- To słucham – powiedział zawadiacko i wbił bystre spojrzenie w zawstydzonego Moora. Joe natomiast stał na środku swojego pokoju, jak ostatnia sierota i nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Nie rozumiał czemu musiał to wszystko powtarzać i to w dodatku przed tym impulsywnym draniem. Jednak spojrzenie Benjamina świdrowało go tak mocno, że w końcu się poddał. Prawie ze łzami w oczach opowiedział całą tę zawstydzającą historię.
Miller natomiast słuchał i tylko od czasu do czasu poruszał się nerwowo. Miał ochotę sprać chłopaka za lekkomyślność, jednak biedak nieostrożnie zaprosił do siebie także jego. Benjamin już dawno pojął, że chłopak to beznadziejny przypadek, jednak nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo. Chociaż początkowo wymyślił bardzo okrutną karę, to postanowił trochę odpuścić widząc tak urocze zażenowanie na twarzy chłopaka. Poza tym, jeśli teraz wykonałby jakiś zły ruch, Joe znów podchodziłby do niego, jak do jeża, a tego właśnie chciał uniknąć. Dlatego postanowił chociaż trochę zapanować nad swoimi morderczyni odruchami i zostawić je dla Eliota, który ewidentnie chciał pożegnać się z życiem.

- Twoja głupota i naiwność przekraczają wszelkie możliwe granice. Coś ty sobie gówniarzu myślał, idąc za Eliotem do domu nieznajomego typa? Jak cię na ulicy zaczepi starszy pan z wąsem to też za nim poleziesz? – zakpił Benjamin i powoli zaczął podnosić się z łóżka.

- To całkiem inna sytuacja! – Zaczął bronić się chłopak, jednak Millera nie miał szans przegadać.

- No oczywiście, przecież Jamie nie ma wąsa. – Mężczyzna bawił się doskonale tym bardziej, że w głowie już miła ułożony cały plan i jak na razie, wszystko szło zgodnie z nim.

- To przecież nie o wąsa chodzi!

- Pewnie, że nie. Chodzi tylko i wyłącznie o twoją głupotę. Powiedz mi, dlaczego mnie tutaj wpuściłeś, skoro doskonale wiesz czego od ciebie chcę? – Benjamin uśmiechnął się przebiegle i spokojnie podszedł do Joe’go. Złapała go delikatnie za podbródek i skierował na siebie jego spojrzenie.

- Ja… - zaczął niepewnie chłopak, jednak nie powiedział nic więcej, ponieważ przeszkodził mu Miller.

- Ty chcesz tego samego, tylko aktualnie skaczesz między mną i Eliotem zastanawiają się, z którym by ci było lepiej.

- Wcale nie! - krzykną energicznie, jednak nie udało mu się odsunąć od mężczyzny, ponieważ ten zdążył złapać go w pasie i przyciągnąć do siebie.

- Oszukuj się dalej, jeśli chcesz – powiedział z wyraźną kpiną. – Jednak posłuchaj mnie teraz uważnie  gówniarzu, bo nie będę powtarzał, a już na pewno nie tak spokojnie. Tak więc… Łaskawie zdecydowałem, że zajmę się tym twoim upośledzonym dupskiem.

- Czyli, że co? – Moor popatrzył na Benjamina jak na coś w rodzaju obcego przybysza z innej galaktyki.

- Wszystko ci trzeba tłumaczyć jak dziecku. Jesteś mój, kumasz? Ujmując to jeszcze inaczej, tylko ja mam do ciebie prawo.

- Chyba sobie żartujesz! – Moor zaczął wyrywać się uścisku mężczyzny, jak zwierzak, który właśnie wpadł w sidła. Miller natomiast pokręcił bezradnie głową i z łatwością rzucił chłopaka na łóżko, po czym wygodnie się na nim usadowił.

- Mogę ci to udowodnić, jak tak bardzo chcesz. Jednak wtedy weekend będziesz musiał grzecznie przeleżeć w łóżeczku, żeby w poniedziałek być w stanie pójść o własnych siłach do szkoły. – Benjamin uśmiechnął się lubieżnie i pochylił na chłopakiem, który na moment zapomniał jak się oddycha, widocznie pojmując sens wypowiedzianych słów.

- Dobra, dobra, dobra! Wierzę ci! Ale to znaczy, że chcesz mi przez to powiedzieć, że my jakby…

- Żadne „jakby” gówniarzu. Od teraz jesteśmy ze sobą, jak na przykład Maya z Lucy, skoro potrzebujesz aż tak obrazkowych objaśnień.

- Ale jeśli ja wcale nie chcę z tobą być?! – Joe bronił się jak mógł, jednak leżenie pod Millerem wcale mu tego nie ułatwiało.

- Twoje zdanie na ten temat w ogóle mnie nie obchodzi, bo ja chcę być z tobą.

- Jak moje zdanie może cię nie obchodzić? Przecież w tym wszystkim chodzi o mnie! A ja nie chcę żeby bawił się mną dupek ze skłonnościami sadystycznymi!

- Chyba zapomniałeś o jednym, małym szczególiku. Właśnie leżysz pod tym dupkiem ze skłonnościami sadystycznymi, więc bezpieczniej dla ciebie będzie się po prostu poddać.

- Nigdy! – Benjamin zmrużył oczy i przybliżając swoje usta do ucha Joe’go powiedział niskim głosem:


- Chyba rzeczywiście chcesz spędzić weekend w łóżeczku.