piątek, 3 stycznia 2014

1. Teoretycznie zwykła historia

Joe poruszył się leniwie na krześle i popatrzył na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki nie poruszały się w ogóle, godzina cały czas była ta sama, niezmienna i uparta. Chmury za oknem także przestały się poruszać, świat zwolnił, a on na dobre utkwił w klasie. Matematyka doprowadzała go do obłędu. Nawet nie starał się zrozumieć zagadnień poruszanych przez nauczyciela. Już dawno zapomniał co  to solidna nauka i przykładanie się do zajęć. Teraz nie myślał o niczym, płynął. Wracał do domu i znów robił to samo, co  tutaj w szkole. Siadał na krześle i wpatrywał się w zegar. Jednostajne, proste oraz nudne życie. Gdyby chciał mógłby zrobić tyle wspaniałych rzeczy, ale nie chciał.

- Moor, przestań bujać w obłokach. – Rudowłosa dziewczyna szturchnęła go w ramię. Przeważnie to on wybudzał ją ze snu. Maya była tak samo rozleniwiona jak on i odpowiadało mu to.

- Już koniec? – Joe przeciągnął się i wstał z krzesła. Pozbierał swoje rzeczy i niedbale wrzucił je do plecaka.

- Mhm… - przytaknęła mu dziewczyna. – Masz plany na weekend?

- Te co zawsze – odpowiedział niedbale i ruszył przed siebie. Maya szła obok niego i walczyła z bransoletką, która zaczepiła się o jej ponaciągany, pomarańczowy sweter.

- To wpadnę po obiedzie. – Dalej walczyła z bransoletką, a jej ruchy robiły się  coraz bardziej nerwowe. Joe zerkną na nią i przewrócił oczami. Załapał ją za rękę i zwinnie poradził sobie z problemem koleżanki.
Kiedy wychodzili ze szkoły, na pożegnanie rzucili sobie tylko parę słów i każde poszło w swoją stroną. Joe szedł powoli, nie spieszył się do domu, który pewnie i tak był pusty. Od czasu kiedy zdechł jego pies, nie miał ochoty w ogóle tam wracać. Mieszkał tylko z ojcem, który większość czasu poświęcał swojej ukochanej pracy i nowej sekretarce. Moor mógł robić co tylko chciał, pod warunkiem, że przechodził z klasy do klasy. Nie stanowiło to dla niego najmniejszego problemu. Dawno temu, kiedy się jeszcze uczuł, był w pierwszej trójce najlepszych uczniów w szkole. A teraz? Teraz był tam gdzie większość.

- Wróciłem – powiedział sam do siebie. Ściągnął buty, zrzucił płaszcz i poszedł prosto do swojego pokoju. Włączył muzykę, po czym skierował swoje kroki do kuchni. Siłą rzeczy musiał coś jeść. Ojciec przynajmniej robił zakupy. Kiedy podszedł do lodówki, zauważył liścik od kochającego rodzica:

Nie wracam dzisiaj na noc, w lodówce jest wszystko czego potrzebujesz. Tata

Chłopak westchnął. Już dawno przyzwyczaił się do takich komunikatów. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio jadł wspólny posiłek z ojcem. Jednak nie miało to właściwie żadnego znaczenia. Joe zrobił sobie szybki obiad i wrócił do swojego pokoju. Przy relaksującej muzyce i włączonym komputerze mógł spokojnie wegetować. Wieczór jak każdy inny, nudny i leniwy.
Następnego dnia Joe obudził się dopiero około godziny trzynastej. A raczej obudził go dźwięk dzwoniącego telefonu. Ręką odszukał przyczynę gwałtownej pobudki i z ciężkim sercem odebrał hałasującą rzecz.

- Wstawaj! – usłyszał radosny krzyk. Maya widocznie nudziła się już od dłuższego czasu, skoro zdecydowała się do niego zadzwonić.

- Czemu budzisz mnie tak wcześnie? – wybąkał jeszcze zaspanym głosem i ziewnął prosto do słuchawki.

- Nie przesadzaj. Wstawaj, umyj ładnie ząbki, zjedz śniadanio-obiad i się szykuj, bo wpadnę po ciebie około siedemnastej – zakomunikowała na wpół poważnym tonem, po czym nie czekając na odpowiedź rozłączyła się. Dobrze wiedziała, że raz obudzony Joe już nie zaśnie.

Moor natomiast, zgodnie z poleceniem koleżanki, wykonał wszystkie czynności. I tak, niepostrzeżenie zleciał cały czas, który miał do zagospodarowania samotnie. Równo o siedemnastej rozbrzmiał dzwonek, zwiastujący nadejście panny Cooper.
Joe ubrał się szybko i wyszedł do dziewczyny. Spojrzał na nią, jakby w nadziei, że kiedyś zobaczy ją w czymś innym niż porozciąganym swetrze i kolorowych legginsach. Jednak cuda zbyt często się nie zdarzają.

- Co mnie tak taksujesz? Brudna jestem? – spytała i zaczęła się oglądać z każdej możliwej strony.

- Zastanawiam się czy gdzieś pod warstwą tych szmat jest kobieta. – Po tych słowach, na wszelki wypadek odsunął się na bezpieczną odległość, by przypadkiem nie dostać z pięści. Maya jednak był szybsza i Joe nie uchronił się od ciosu w  ramię, choć był on słabszy niż planowała dziewczyna.

- Jest, ale ty się o tym nie przekonasz – odfuknęła i zmarszczyła nos. Przez całą drogę do sklepu udawała obrażoną, jednak Moor doskonale wiedział, że to tylko krótka gra, w którą chciał nie chciał, on też musiał się bawić. Gdy doszli na miejsce Maya rozejrzała się dookoła i szturchnęła Joe’go w ramię.

- Ta – wyszeptała cicho. Moor popatrzył na dziewczyną w fioletowych włosach, przynajmniej tak mu się wydawało. Nigdy nie był zbyt dobry w odróżnianiu kolorów na odległość.

- Zgłupiałaś? Poczekajmy na jakiegoś żula… - odpowiedział jej tak samo cicho.

- Żadnego czekania. Ostatnim razem czekaliśmy półtorej godziny. – Maya złapała go za rękę i ruszyła prosto w stronę pstrokato pofarbowanej kobiety.

- Ekhm, mamy małą prośbę. – Kobieta spojrzała na dwójką młodych i z pewnością niepełnoletnich dzieciaków.

- Małą tak? – spytała podejrzliwie. – To, o co chcecie mnie poprosić z pewnością jest nielegalne. Ile macie lat?

-  Niewystarczająco… - odburknął Joe chowający się za plecami koleżanki. Maya klepnęła go lekko w brzuch.

- Śmieszne dzieciaki. – Kobieta roześmiała się serdecznie i popatrzyła na rudą dziewczynę. – Nie boicie się, że kiedyś was ktoś przyłapie?

- Nie bardzo, mamy odpowiedni system weryfikacji ludzi – odpowiedziała Maya.

- Hmm, niech zgadnę. Pytacie tylko żuli albo dziwnych ludzi, zgadza się?

- Mniej więcej… - odważna dotąd Maya zaczynała nieco tracić ducha walki.

- Jesteście tacy słodcy, że nie mam siły wam odmówić. Co chcecie i ile? – Joe popatrzył zdziwiony na pstrokatą kobietę. Był bowiem pewien, że będą musieli zaczekać na okolicznego pana żula. A tu taka niespodzianka. Jednak Maya miała nosa do ludzi.

- W sumie to osiem piw, obojętnie jakich – powiedziała wesoło Cooper i dała kobiecie pieniądze. Po niecałych pięciu minutach dziewczyna wróciła z reklamówką wypełnioną alkoholem. Joe spojrzał na nią zaskoczony, z pewnością znajdowało się tam więcej niż osiem piw. Jednak za nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, pstrokata wyprzedziła ich i sama zaczęła mówić.

- Kupiłam jeszcze sobie – roześmiała się widzą zdezorientowane twarze stojącej przed nią dwójki. – Jeśli nie macie pomysłu gdzie możecie to wypić, to chodźcie ze mną. Idę do kumpla, będzie tam jeszcze parę osób. - Kobieta popatrzyła na nich zachęcająco. A Maya i Joe wymienili się spojrzeniami. Moor doskonale wiedział, że trzeba było odmówić i miał nadzieję, że Maya myślała podobnie. Jednak, na swoje nieszczęście, zawiódł się na niej okrutnie. Dziewczyna ścigana przez dotąd nieznajomy mu zew przygody, odpowiedziała wesoło:

- Pewnie, możemy iść. – Joe otworzył usta w niemym proteście, jednak za późno już było na jakąkolwiek polemikę. Klamka zapadła.

- Super. Jestem Lucy Wood. – Wyciągnęła rękę w kierunku rudowłosej dziewczyny, a ta odwzajemniła gest.

- Ja jestem Maya Cooper, a ten tam za moimi plecami to Joe Moor.

- Sam umiem się przedstawić – odburknął, a dziewczyny roześmiały się wesoło. Maya i Lucy szybko znalazły wspólny język. Joe natomiast szedł za nimi naburmuszony i słuchał ich wesołego szczebiotania. Kiedy zatrzymali się przed jedną z kamienic, miał ochotę uciekać ile sił mu bozia w nogach dała. Widok nie spodobał mu się ani trochę. Ale czego mógł się spodziewać, skoro za przewodnika robiła im pstrokata kobieta? Moor wziął głębszy oddech i z wyrazem największego zniesmaczenia poszedł za dziewczynami. Miał cichą nadzieję, że owo mieszkanie kolegi Lucy, nie rozpadało się tak bardzo jak kamienica, w którym się mieściło. Lucy weszła do mieszkania, jak do własnego.

- Już jestem! – krzyknęła wesoło. Z kuchni niczym zmora wyłonił się chłopak i spojrzał na nich sceptycznym wzrokiem.

- Skąd wytrzasnęłaś te dzieci? – spytał oburzony.

- Zaadoptowałam – odpowiedziała wesoło. – To jest Maya a to Joe.

- Wszystko jedno – odpowiedział i znów zniknął w kuchni. Moor miał nadzieję, że pozostali goście przyjmą ich nieco cieplej. Nie miał zamiaru przez następne paręnaście godzin siedzieć jak na szpilkach.

- Ten niedobry dupek to Benjamin Miller – powiedziała w dalszym ciągu wesoła Lucy. Joe nie podzielał jej radości. Maya też wydawała się nieco zmieszana.

- Słyszałem! – odpowiedział dziewczynie głos z kuchni. Wood przewróciła oczami i zaprowadziła swoich nowych znajomych do pokoju.

- Chyba jesteśmy pierwsi – podsumowała  po czym podała Mayi oraz Moorowi po piwie. Resztę alkoholu wyniosła do kuchni. Joe od razy wykorzystał chwilę, w której został sam na sam ze swoją przyjaciółeczką.

- Czyś ty oszalała? – powiedział półgłosem. – W ogóle nie znamy tych ludzi!

- Daj spokój… Będzie fajnie, tylko nie zapomnij uśmiechnąć się od czasu do czasu.

- Czy ty siebie słyszysz? To głupota, totalna i całkowita głupota.

- Nie jęcz i choć raz postaraj się poznać nowych ludzi. Nie będziesz przez całe życie chował się za moimi plecami. – Joe z niedowierzania aż szerzej otworzył oczy. Jak ona mogła to powiedzieć? Wcale nie chował się za jej plecami! Po prostu nie lubił bawić się w niepotrzebne interakcje z innymi, to wszystko. Nie mógł jej jednak odpowiedzieć czymś błyskotliwym, bo w pokoju pojawiła się Lucy i niesamowicie gościnny Benjamin. Właściciel mieszkania  rozsiadł się wygodnie obok niego i zaczął operować pilotem od telewizora. Maya natomiast zaczęła rozmowę z pstrokatą Lucy. Joe popatrzył na swoje piwo, po czym wziął wielki łyk złocistego trunku. Musiał się upić jeśli miał w ogóle dzisiaj funkcjonować. Na Cooper nie miał co liczyć. Co za pech. A chciał dzisiaj spokojnie wypić swój przydział alkoholu, po czym spokojnie pójść spać. Niech szlag trafi tę rudą wiedźmę i jej pomysły. Moor oparł głowę o oparcie kanapy i zaczął wpatrywać się w sufit.

- Jeszcze raz… Jak masz na imię? – do uszu chłopaka dobiegł zimny głos Benjamina. A miał taką nadzieję, że nie będzie musiał z nim rozmawiać.

- Joe Moor – wymamrotał nie patrząc na swojego rozmówcę.

- Więc Joe, ile masz lat? – Moor chciał powiedzieć, że nic mu do tego, jednak nie miał na tyle odwagi. W końcu Benjamin był gospodarzem więc wypadało zachowywać się choć trochę kulturalnie.

- Siedemnaście.
 
- Zajebiście – powiedział z ironią. – Może zamiast piwa zrobić ci herbaty? – Tym razem Joe zwrócił na  niego swoje spojrzenie, a jakaś część jego się zagotowała. Całą chęć stosownego zachowania szlag trafił. 

7 komentarzy:

  1. No,no ciekawie się zaczyna. Ciekawe co w niej praktycznie niezwykłego będzie, skoro teoretycznie zwykła. I ciekawe jak Joe odpyskuje panu Millerowi w 2 rozdziale. I ciekawe jak się rozkręci to ich historyjka. Czekam z (nie)cierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no nareszcie dodałaś nowe opowiadanie! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału i ogólnie tego, jak rozwinie się w nim akcja. Życzę Ci mnóstwo weny w pisaniu i mam nadzieję, że będziesz coraz częściej dodawała kolejne rozdziały :)
    ~ Mei

    OdpowiedzUsuń
  3. Było mi bardzo smutno gdy zakończyłaś Szczególny stan umysłu , ale kiedy zobaczyłam to nowe opowiadanie od razu poprawił mi się humor. Dziękuję. No i oczywiście jak wszyscy nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    An

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe opowiadanie, lubię takie klimaty. Znalazłam jedynie dwa błędy, które były literówkami i parę powtórzeń. Mam nadzieję, że podtrzymasz ten wysoki poziom.
    Z pewnością będę wpadać tu częściej~~

    SC

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    bardfzo ciekawie się zaczyna... och spotkanie Joe i Benjamina ekstra, ciekawe jak Joe mu odpyskuje, no i co dalej się wydarzy....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Ile całość będzie mieć rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej chwili nie mam pojęcia, rozdziały powstają na bieżąco ;)

      Usuń