Rankiem
Joe poczuł, że coś go przygniatało, ponadto głowa cały czasy
nieprzyjemnie mu pulsowała. Z zamkniętymi oczami starał się przypomnieć sobie
drogę do domu. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Przeciągnął się, choć
wcale nie było to łatwym zadaniem. Dziwne uczucie, że przygniata go co najmniej
tir, nie zniknęło. Moor otworzył powoli oczy i zaspanym wzrokiem popatrzył na
bezwładne ciało, które na nim leżało. Gdy do jego przytłumionego mózgu dotarło,
że nie znajduje się ani w swoim łóżku, ani tym bardziej w swoim domu, ogarnęła
go panika. Wrzasną spanikowany i z całych sił starał się uwolnić spod ciężkiego
ciała. Nic to jednak nie dało, a panika wzrastał coraz bardziej. Moor zaczął
wrzeszczeć tak głośno, że w końcu Benjamin się obudził.
- Zamknij mordę –
powiedział ochrypłym głosem. – Obdzierają cię ze skóry, że się tak wydzierasz?
– Miller dźwignął się na rękach i popatrzył na przestraszonego Joe’ego.
- Co ja tutaj robię? – pisnął chłopak i wyczołgał się
z łóżka na podłogę. Myśl, że został w samej bieliźnie też nie dawała mu
spokoju. Czyżby nie pamiętał czegoś istotnego? Niemożliwe…
- Zasnąłeś na moim
łóżku. Masz szczęście, że nie zrzuciłem cię na podłogę. – Benjamin usiadł i
popatrzył na kulącego się w kącie chłopaka. – Kurwa, nie zachowuj się jak
ofiara gwałtu.
- Rozebrałaś mnie! –
jęknął rozżalony i popatrzył wzrokiem zbitego szczeniaka w kierunku Benjamina.
- Wielkie mi rzeczy! To
co, niby przez całą noc miały wkurwiać mnie twoje ubrania?
- Już chyba wolałbym
spać na podłodze…
- Powinieneś mi teraz
dziękować, a nie wyprowadzać z równowagi!
- Dziękować za co?! –
krzyknął i rzucił w stronę Millera swoim butem. Ten jednak był już na tyle
rozbudzony, że udało mu się uniknąć lecącego przedmiotu.
- Za co? Mogłem wywlec
twoje upite dupsko za drzwi i niczym się nie interesować. Albo jeszcze lepiej! Mogłem
zostawić cię z Eliotem i teraz pewnie obudziłbyś się u niego, z tą jednak
różnicą, że bolałaby cię dupa i nie mógłbyś chodzić. Eliot nie lubuje się w
delikatnym seksie. Zerżnąłby cię na wszystkie możliwe sposoby, po czym
kulturalnie wyprosił z mieszkania.
- Hę? – Joe zrobił
głupią minę próbując sobie uświadomić znaczenie słów wypowiedzianych przez
Benjamina. Od razu zrobił się czerwony jak cegła.
- Ja przynajmniej byłem
na tyle miły, że nie ściągnąłem z ciebie gaci i nic ci nie zrobiłem, a mogłem!
Więc teraz skoro już pojmujesz, że powinieneś dziękować mi na kolanach i
całować mnie po rękach, to może przestaniesz zachowywać się tak, jakbym zabił
ci matkę. – Miller obdarował Moora hardym spojrzeniem i w miarę spokojnie
czekał na jego reakcję. Jednak musiał przyznać, że zawstydzony chłopak wyglądał
nieziemsko słodko.
- Dzięki… - wybąkał
obrażony i zaczął z podłogi zbierać swoje rzeczy. Benjamin pokręcił głową i
wstał kierując się do kuchni.
- Jak skończysz się
ubierać przyjdź na śniadanie – rzucił szybko w kierunku chłopaka i wyszedł z spokoju.
Joe wchodząc do kuchni
dalej był cały czerwony. Miał ochotę stać się niewidzialny i sprawić, by cały
świat o nim zapomniał, jednak nic takiego nie było możliwe. Miał więc nadzieję,
że to ostatni raz w jego życiu, kiedy widzi się z Benjaminem. To, w jaki sposób
podnosił mu ciśnienie tenże człowiek, było po prostu nie do pisania. Jedząc kanapkę przygotowaną przez Millera,
przypomniał sobie, że na tej niezwykle barwnej imprezie znalazł się dzięki
pannie Cooper.
- A co się stało co
Mayą? – spytał niepewnie, nie podnosząc wzroku na wiecznie zdenerwowanego
mężczyznę.
- A czy ja wyglądam jak
niańka nieletnich? – jego głos jak zwykle był szorstki i nieprzyjemny. – Nie
wiem co się stało z tą rudą małolatą, urwała się gdzieś z Lucy i ślad po niej
zaginął. Ale na pewno nic jej nie jest. – Ostatnie zdanie dodał tylko dlatego,
że Joe zrobił się nienaturalnie biały. Jeszcze tylko tego by mu brakowało, żeby
dzieciak zemdlał w jego domu. Gdyby Amelia wpadała do mieszkania i zobaczyła
chłopca jego pokroju leżącego na podłodze, z pewnością nie czekałaby na
wyjaśnienie ze strony Benjamina. Od razu rzuciłaby się do ataku, oskarżając
brata o usypianie i gwałcenie nieletnich. Miller westchną ciężko na myśl o
swojej ukochanej lepszej połówce genów.
- To ja się będę już
zbierał… - Joe dokończył kanapkę i wstał z krzesła. Chciał się jak najszybciej
znaleźć w swoim pokoju. Zamknąć się tam i do nikogo się nie odzywać. Gdyby
tylko umiał się teleportować…
- Spoko, nara – rzucił
na odczepnego i zajął się zmywaniem naczyń. Niedługo miała wrócić Amelia. Jeśli
jeszcze tego nie zrobili, to powinni nazwać jej imieniem jakieś tornado. Kiedy
Benjamin usłyszał dźwięk trzaskających drzwi uśmiechnął się lekko i powiedział
do siebie:
- Co za dzieciak. –
Jednak uśmiech szybko zniknął gdy wybrał się na oględziny mieszkania. Wszędzie
panował burdel, a z walających się butelek i puszek z pewnością mógłby zbudować
coś ciekawego. Może mur obronny przed siostrą? Nawet nie starczyłoby mu na to
czasu. Drzwi od mieszkania otworzyły się ponownie, a po całym mieszkaniu
rozległ się złowrogi krzyk:
- BENJAMIN! - Miller wziął głęboki wdech i wyszedł na
spotkanie ze smoczycą.
- Czego? – wiedział, że
jeżeli okaże jakiekolwiek oznaki strachu, to przepadnie. – Przecież sprzątam.
Poza tym, na wszystkich świętych, jest dopiero dziesiąta rano, czego ty się
spodziewałaś?
- Miałam nadzieję, że
wrócę do mieszkania, a nie do chlewu. – Kochające się rodzeństwo.
- Nie jest tak źle. U
ciebie jest czysto. – Benjamin uśmiechnął się zachęcająco, a siostra spojrzała
na niego krzywo.
- Ta, tylko dlatego, że
zamknęłam drzwi na klucz.
- Mogłaś wrócić
później. Pewnie byłoby już wszystko w jak najlepszym porządku. – Pewnie nie,
ale tego Benjamin nie chciał przyznać. Zawsze udawał, że zaczynał sprzątać, w
momencie, w którym słyszał, że siostra wchodziła do domu.
- Benji, skarbie,
dobrze wiesz jakby to naprawdę wyglądało. – Dziewczyna pokręciła głową i
podniosła puszkę, która właśnie weszła jej w drogę.
- Amelio, skarbie,
przesadzasz. Pomożesz mi?
- Przeginasz. –
Popatrzyła na brata gniewnym spojrzeniem. – Nie ruszę palcem, nie tym razem. –
Wtem, rozmowę rodzeństwa przerwał krótki i nieśmiały dźwięk dzwonka. Jako, że
Amelia stała bliżej drzwi, to ona pierwsza je otworzyła. Popatrzyła na mizernie
wyglądającego chłopaka i za nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zdążyła
już ocenić sytuację.
- Nie dzięki, nie
chcemy porozmawiać o Bogu. – Po tych słowach zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem
chłopaka. Jednak dzwonek zadzwonił po raz kolejny. Zdenerwowana Amelia
otworzyła drzwi z rozmachem i warknęła
nieprzyjaźnie:
- Czego?! – Joe cofnął
się o krok po czym niepewnie wymamrotał:
- Telefon…
- Jaki znowu telefon? –
Amelia myślała chwilę intensywnie, po czym całą swoją uwagę przekierowała na
duszącego się ze śmiechu brata. – Benjamin, tylko mi nie mów, że ten dzieciak
spędził tu noc…
- Coś w tym stylu –
odpowiedział Miller.
- Czyś ty zdurniał do
reszty? Ile on ma lat, trzynaście? – Amelia z niedowierzam patrzyła na swojego
bezmyślnego brata. Doskonale wiedziała, że Benjamin nie należał do ludzi z
anielską reputacją, jednak molestowanie dzieci wychodziło już znacznie nawet
poza jego kwalifikacje.
- Wypraszam sobie! –
krzyknął chłopak i niczym pocisk wszedł do mieszkania, nie reagował na
pokrzykiwania Amelii, po prostu poszedł do pokoju, w poszukiwaniu swojego
telefonu. Gdyby nie to, w życiu by tutaj
nie wrócił i z pewnością już nigdy nie wróci.
- Czego tak właściwie
szukasz? – Joe popatrzył na Benjamina złowrogim spojrzeniem i warknął na
odczepnego:
- Mojego telefonu. –
Miller gwizdnął na Moora, by ten odwrócił się w jego kierunku. Gdy Joe to zrobił, zobaczył, że Benjamin trzymał jego własność w ręce.
- Oddaj.
- Poproś. – Znęcanie
się nad młodszym chłopakiem sprawiało mu wiele przyjemności.
- Nie mam zamiaru
prosić o coś, co jest moje.
- To nie oddam. – Joe
miał ochotę płakać, wrzeszczeć i robić jeszcze wiele innych rzeczy, jednak jakiś
cichy głosik w jego głowie mówił mu, by wytrzymać jeszcze te ostatnie sekundy
znajomości z tym człowiekiem. Aczkolwiek nie należało to do łatwych zadań.
- Nie bądź jeszcze
większym dupkiem niż jesteś. Oddaj mi ten telefon i sobie pójdę, i już nigdy
więcej nie będę musiał cię oglądać.
- Oddaj mu ten telefon
i zabieraj swoje leniwe dupsko za sprzątanie! – wrzasnęła mu tuż nad uchem
Amelia. Benjamin popatrzył na siostrę wzrokiem skarconego szczeniaka i
naburmuszył się lekko. Nic to jednak nie pomogło, a tylko pogorszyło sytuację.
Amelia walnęła go w głowę i wyrwała z jego rąk telefon, po czym rzuciła go jego
właścicielowi.
- Dzięki – powiedział
Joe i wybiegł z mieszkania najszybciej jak się dało. Nie wróci tam nigdy! Już
wolałby umrzeć, niż jeszcze raz narazić swoją delikatną osobę na spotkanie z
takim chamem jak Benjamin.
Amelia natomiast
wodziła niezadowolonym wzrokiem za sylwetką swojego brata. Gdzie wszedł
Benjamin, tak wchodziła i ona. Lekko podirytowany Miller staną w końcu i
najserdeczniej jak tylko potrafił przemówił do swojej siostry, niesamowicie
taktownym głosem:
- Czego, babo, za mną
łazisz?
- Kto to był?
- Mój wspaniale odnaleziony
syn – odpowiedział jej kpiąco. Jednak gdy popatrzył na Amelię i zobaczył jak
jej aura zaczęła się zmieniać, od razu spotulniał. Nienawidził się za to
czasami, jednak ponad wszystko cenił swoje życie i wolał nie doprowadzać
siostry do ostateczności.
- Ja się poważnie
pytam, mało masz problemów? Już za dzieci zaczynasz się zabierać? Zgłupiałeś do
reszty? – Panna Miller usiadła na krześle i splotła ręce na klatce piersiowej.
Zdecydowanie domagała się wyjaśnień.
- Nie takie z niego
dziecko, z tego co mówił lat ma siedemnaści, a że wygląda jakby właśnie wyszedł
z podstawówki, to nie moja wina. Poza tym, to nie ja go zaprosiłem, tylko Lucy.
Jej podziękuj. – Benjamin o dziwo, mówił całkiem spokojnie, co nie przytrafiała
mu się ostatnio zbyt często.
- A co znowu tej
wariatce odbiło? Czemu przyprowadziła tutaj takiego… kogoś?
- Wszystko mam ci
opowiedzieć?
- Tak, bo nie wiem czy
zabić najpierw ciebie czy ją. – Amelia wbiła ponaglające spojrzenie w swojego
brata. Miller westchną głośno i wiedząc, że nie wymiga się od spowiedzi, zaczął
swoją niezwykle barwną opowieść.
- Lucy, twoja ukochana
przyjaciółka, przyprowadziła tutaj dwójkę szczeniaków. Jedno z młodych już
poznałaś. Drugie natomiast było niskie, rude i mało kobiece. Z tego co
zauważyłem, Lucy się ta mała pannica strasznie spodobała. Nawet tak bardzo
wpadała jej w oko, że w połowie imprezy gdzieś się urwały i moje zwiadowcze
oczko nie mogło już ich namierzyć. Joe natomiast, jakimś sposobem przyciągnął
do siebie Eliota. W sumie, trochę mnie to nie dziwi, po paru piwach wyglądał
jakby można z nim było zrobić wszystko. Jamie zapewne to „wszystko” chciał z
nim zrobić. I tutaj łaskawie wkroczyłem ja, ratując jego dziewicze dupsko przed
tym seksoholikiem. Gnojek jednak zasnął na moim łóżku, resztę już znasz.
- I mam ci wierzyć, że
tak po prostu bez niczego, go z tego łóżka wypuściłeś? – Amelia w dalszym ciągu
podejrzliwie patrzyła na Benjamina. Jeszcze się nie zdarzyło, by jego pokój udało
się komuś opuścić bez wcześniejszego świadczenia pewnych usług.
- A widziałaś z jaką
łatwością mu się chodziło? – odpowiedział bezczelnie, po czym uśmiechnął się
ironicznie. Amelia przewróciła bezradnie oczami i odpowiedziała mu
zrezygnowanym głosem:
- Bałwan… - Po tym jakże barwnym określeniu, ruszyła w kierunku swojego pokoju. Miała przeczucie, że Joe’go przyjdzie jej jeszcze bliżej poznać. Za dobrze znała Benjamina jak i Jamie’go.
Witam
OdpowiedzUsuńNawet historię przyjemnie się czyta, po mimo tego, ze leeeeci z fabułą jak błyskawica, jeżeli wiesz o czy mówię.
Na pewno jeszcze tu zajrzę
Pozdrawiam
Iri
Och, rozdział tu stoi a ja dopiero teraz go zauważam?! Ja nieświadoma :(
OdpowiedzUsuńPodobał mi się bardzo, pałam sympatią do takich postaci jak Amelia. Nie chcę nawet tłumaczyć co konkretnie mi się w niej podoba, po prostu. :D A zachowanie Bena względem Joe jest takie urocze, mimo wszystko, mimo traktowania go jak debila.
No i Twoje zajebiste dialogi, które czasami zbijają mnie z nóg. Są świetne :D
Pisz dalej, pisz i nie porzucaj tej historii!
Szkoda że jednak nie ściągnął mu tych gaci;) zawstydził by biedaczka.
OdpowiedzUsuńI cóż tu jeszcze napisać? Że super? Że wspaniale, fenomenalnie, bosko? Tylko czemu tak krótko! Moja droga jak możesz! Chcemy dużo za dużo więcej!
Ojeju, jaki zawstydzony....
OdpowiedzUsuńHeh, Ben pewnie jeszcze nie raz się z Joe spotka~~
Ale ta Amelia to słodka jest, taki chodzący shitstorm....
Uuu, ciekawe, co się z Mayą stało....
Czekam na więcej <3
Witam,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział... ciekawe co się stało z Mayą... och Amelia do taki tajfun.... ona to braciszka umie utemperować..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ponownie pojawiły się małe błędy w tekście. Mogły być one spowodowane zniszczoną klawiaturą; w wyrazach nie ma niektórych liter.
OdpowiedzUsuńA teraz parę słówek o treści:
JA CHCĘ TEN TRÓJKĄT!!!!!
Amelię uwielbiam. Daj mi jej numer ;)
Słoń Benjamin (ach, te bajki z RTL 2 [gimby nie znajoo]), zwany jako Glon Wybawca, jest zarąbisty. Yeti - czy też ,,Eliot" - wzbudza niepokój... i ciekawość :3
Pozdrawiam, rozpływając się nad ,,boskością" Słonia i Yetiego <3
Super się czyta. Zauważyłam kilka błędów w innych rozdziałach ale to nic :-)
OdpowiedzUsuń