poniedziałek, 20 stycznia 2014

4. Teoretycznie zwykła historia



Rankiem Joe poczuł, że coś go przygniatało, ponadto głowa cały czasy nieprzyjemnie mu pulsowała. Z zamkniętymi oczami starał się przypomnieć sobie drogę do domu. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Przeciągnął się, choć wcale nie było to łatwym zadaniem. Dziwne uczucie, że przygniata go co najmniej tir, nie zniknęło. Moor otworzył powoli oczy i zaspanym wzrokiem popatrzył na bezwładne ciało, które na nim leżało. Gdy do jego przytłumionego mózgu dotarło, że nie znajduje się ani w swoim łóżku, ani tym bardziej w swoim domu, ogarnęła go panika. Wrzasną spanikowany i z całych sił starał się uwolnić spod ciężkiego ciała. Nic to jednak nie dało, a panika wzrastał coraz bardziej. Moor zaczął wrzeszczeć tak głośno, że w końcu Benjamin się obudził.

- Zamknij mordę – powiedział ochrypłym głosem. – Obdzierają cię ze skóry, że się tak wydzierasz? – Miller dźwignął się na rękach i popatrzył na przestraszonego Joe’ego.

- Co ja  tutaj robię? – pisnął chłopak i wyczołgał się z łóżka na podłogę. Myśl, że został w samej bieliźnie też nie dawała mu spokoju. Czyżby nie pamiętał czegoś istotnego? Niemożliwe…

- Zasnąłeś na moim łóżku. Masz szczęście, że nie zrzuciłem cię na podłogę. – Benjamin usiadł i popatrzył na kulącego się w kącie chłopaka. – Kurwa, nie zachowuj się jak ofiara gwałtu.

- Rozebrałaś mnie! – jęknął rozżalony i popatrzył wzrokiem zbitego szczeniaka w kierunku Benjamina.

- Wielkie mi rzeczy! To co, niby przez całą noc miały wkurwiać mnie twoje ubrania?

- Już chyba wolałbym spać na podłodze…

- Powinieneś mi teraz dziękować, a nie wyprowadzać z równowagi!

- Dziękować za co?! – krzyknął i rzucił w stronę Millera swoim butem. Ten jednak był już na tyle rozbudzony, że udało mu się uniknąć lecącego przedmiotu.

- Za co? Mogłem wywlec twoje upite dupsko za drzwi i niczym się nie interesować. Albo jeszcze lepiej! Mogłem zostawić cię z Eliotem i teraz pewnie obudziłbyś się u niego, z tą jednak różnicą, że bolałaby cię dupa i nie mógłbyś chodzić. Eliot nie lubuje się w delikatnym seksie. Zerżnąłby cię na wszystkie możliwe sposoby, po czym kulturalnie wyprosił z mieszkania. 

- Hę? – Joe zrobił głupią minę próbując sobie uświadomić znaczenie słów wypowiedzianych przez Benjamina. Od razu zrobił się czerwony jak cegła.

- Ja przynajmniej byłem na tyle miły, że nie ściągnąłem z ciebie gaci i nic ci nie zrobiłem, a mogłem! Więc teraz skoro już pojmujesz, że powinieneś dziękować mi na kolanach i całować mnie po rękach, to może przestaniesz zachowywać się tak, jakbym zabił ci matkę. – Miller obdarował Moora hardym spojrzeniem i w miarę spokojnie czekał na jego reakcję. Jednak musiał przyznać, że zawstydzony chłopak wyglądał nieziemsko słodko.

- Dzięki… - wybąkał obrażony i zaczął z podłogi zbierać swoje rzeczy. Benjamin pokręcił głową i wstał kierując się do kuchni.

- Jak skończysz się ubierać przyjdź na śniadanie – rzucił szybko w kierunku chłopaka i wyszedł z spokoju.

Joe wchodząc do kuchni dalej był cały czerwony. Miał ochotę stać się niewidzialny i sprawić, by cały świat o nim zapomniał, jednak nic takiego nie było możliwe. Miał więc nadzieję, że to ostatni raz w jego życiu, kiedy widzi się z Benjaminem. To, w jaki sposób podnosił mu ciśnienie tenże człowiek, było po prostu nie do pisania.  Jedząc kanapkę przygotowaną przez Millera, przypomniał sobie, że na tej niezwykle barwnej imprezie znalazł się dzięki pannie Cooper.

- A co się stało co Mayą? – spytał niepewnie, nie podnosząc wzroku na wiecznie zdenerwowanego mężczyznę.

- A czy ja wyglądam jak niańka nieletnich? – jego głos jak zwykle był szorstki i nieprzyjemny. – Nie wiem co się stało z tą rudą małolatą, urwała się gdzieś z Lucy i ślad po niej zaginął. Ale na pewno nic jej nie jest. – Ostatnie zdanie dodał tylko dlatego, że Joe zrobił się nienaturalnie biały. Jeszcze tylko tego by mu brakowało, żeby dzieciak zemdlał w jego domu. Gdyby Amelia wpadała do mieszkania i zobaczyła chłopca jego pokroju leżącego na podłodze, z pewnością nie czekałaby na wyjaśnienie ze strony Benjamina. Od razu rzuciłaby się do ataku, oskarżając brata o usypianie i gwałcenie nieletnich. Miller westchną ciężko na myśl o swojej ukochanej lepszej połówce genów.

- To ja się będę już zbierał… - Joe dokończył kanapkę i wstał z krzesła. Chciał się jak najszybciej znaleźć w swoim pokoju. Zamknąć się tam i do nikogo się nie odzywać. Gdyby tylko umiał się teleportować…

- Spoko, nara – rzucił na odczepnego i zajął się zmywaniem naczyń. Niedługo miała wrócić Amelia. Jeśli jeszcze tego nie zrobili, to powinni nazwać jej imieniem jakieś tornado. Kiedy Benjamin usłyszał dźwięk trzaskających drzwi uśmiechnął się lekko i powiedział do siebie:

- Co za dzieciak. – Jednak uśmiech szybko zniknął gdy wybrał się na oględziny mieszkania. Wszędzie panował burdel, a z walających się butelek i puszek z pewnością mógłby zbudować coś ciekawego. Może mur obronny przed siostrą? Nawet nie starczyłoby mu na to czasu. Drzwi od mieszkania otworzyły się ponownie, a po całym mieszkaniu rozległ się złowrogi krzyk:

- BENJAMIN!  - Miller wziął głęboki wdech i wyszedł na spotkanie ze smoczycą.

- Czego? – wiedział, że jeżeli okaże jakiekolwiek oznaki strachu, to przepadnie. – Przecież sprzątam. Poza tym, na wszystkich świętych, jest dopiero dziesiąta rano, czego ty się spodziewałaś?

- Miałam nadzieję, że wrócę do mieszkania, a nie do chlewu. – Kochające się rodzeństwo.

- Nie jest tak źle. U ciebie jest czysto. – Benjamin uśmiechnął się zachęcająco, a siostra spojrzała na niego krzywo.

- Ta, tylko dlatego, że zamknęłam drzwi na klucz.

- Mogłaś wrócić później. Pewnie byłoby już wszystko w jak najlepszym porządku. – Pewnie nie, ale tego Benjamin nie chciał przyznać. Zawsze udawał, że zaczynał sprzątać, w momencie, w którym słyszał, że siostra wchodziła do domu.

- Benji, skarbie, dobrze wiesz jakby to naprawdę wyglądało. – Dziewczyna pokręciła głową i podniosła puszkę, która właśnie weszła jej w drogę.

- Amelio, skarbie, przesadzasz. Pomożesz mi?

- Przeginasz. – Popatrzyła na brata gniewnym spojrzeniem. – Nie ruszę palcem, nie tym razem. – Wtem, rozmowę rodzeństwa przerwał krótki i nieśmiały dźwięk dzwonka. Jako, że Amelia stała bliżej drzwi, to ona pierwsza je otworzyła. Popatrzyła na mizernie wyglądającego chłopaka i za nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zdążyła już ocenić sytuację.

- Nie dzięki, nie chcemy porozmawiać o Bogu. – Po tych słowach zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem chłopaka. Jednak dzwonek zadzwonił po raz kolejny. Zdenerwowana Amelia otworzyła drzwi z  rozmachem i warknęła nieprzyjaźnie:

- Czego?! – Joe cofnął się o krok po czym niepewnie wymamrotał:

- Telefon…

- Jaki znowu telefon? – Amelia myślała chwilę intensywnie, po czym całą swoją uwagę przekierowała na duszącego się ze śmiechu brata. – Benjamin, tylko mi nie mów, że ten dzieciak spędził tu noc…

- Coś w tym stylu – odpowiedział Miller.

- Czyś ty zdurniał do reszty? Ile on ma lat, trzynaście? – Amelia z niedowierzam patrzyła na swojego bezmyślnego brata. Doskonale wiedziała, że Benjamin nie należał do ludzi z anielską reputacją, jednak molestowanie dzieci wychodziło już znacznie nawet poza jego kwalifikacje.

- Wypraszam sobie! – krzyknął chłopak i niczym pocisk wszedł do mieszkania, nie reagował na pokrzykiwania Amelii, po prostu poszedł do pokoju, w poszukiwaniu swojego telefonu. Gdyby nie to, w życiu by  tutaj nie wrócił i z pewnością już nigdy nie wróci.

- Czego tak właściwie szukasz? – Joe popatrzył na Benjamina złowrogim spojrzeniem i warknął na odczepnego:

- Mojego telefonu. – Miller gwizdnął na Moora, by ten odwrócił się w jego kierunku. Gdy Joe to zrobił, zobaczył, że Benjamin trzymał jego własność w ręce.

- Oddaj.

- Poproś. – Znęcanie się nad młodszym chłopakiem sprawiało mu wiele przyjemności.

- Nie mam zamiaru prosić o coś, co jest moje.

- To nie oddam. – Joe miał ochotę płakać, wrzeszczeć i robić jeszcze wiele innych rzeczy, jednak jakiś cichy głosik w jego głowie mówił mu, by wytrzymać jeszcze te ostatnie sekundy znajomości z tym człowiekiem. Aczkolwiek nie należało to do łatwych zadań.

- Nie bądź jeszcze większym dupkiem niż jesteś. Oddaj mi ten telefon i sobie pójdę, i już nigdy więcej nie będę musiał cię oglądać.

- Oddaj mu ten telefon i zabieraj swoje leniwe dupsko za sprzątanie! – wrzasnęła mu tuż nad uchem Amelia. Benjamin popatrzył na siostrę wzrokiem skarconego szczeniaka i naburmuszył się lekko. Nic to jednak nie pomogło, a tylko pogorszyło sytuację. Amelia walnęła go w głowę i wyrwała z jego rąk telefon, po czym rzuciła go jego właścicielowi.

- Dzięki – powiedział Joe i wybiegł z mieszkania najszybciej jak się dało. Nie wróci tam nigdy! Już wolałby umrzeć, niż jeszcze raz narazić swoją delikatną osobę na spotkanie z takim chamem jak Benjamin.
Amelia natomiast wodziła niezadowolonym wzrokiem za sylwetką swojego brata. Gdzie wszedł Benjamin, tak wchodziła i ona. Lekko podirytowany Miller staną w końcu i najserdeczniej jak tylko potrafił przemówił do swojej siostry, niesamowicie taktownym głosem:

- Czego, babo, za mną łazisz?

- Kto to był?

- Mój wspaniale odnaleziony syn – odpowiedział jej kpiąco. Jednak gdy popatrzył na Amelię i zobaczył jak jej aura zaczęła się zmieniać, od razu spotulniał. Nienawidził się za to czasami, jednak ponad wszystko cenił swoje życie i wolał nie doprowadzać siostry do ostateczności.

- Ja się poważnie pytam, mało masz problemów? Już za dzieci zaczynasz się zabierać? Zgłupiałeś do reszty? – Panna Miller usiadła na krześle i splotła ręce na klatce piersiowej. Zdecydowanie domagała się wyjaśnień.

- Nie takie z niego dziecko, z tego co mówił lat ma siedemnaści, a że wygląda jakby właśnie wyszedł z podstawówki, to nie moja wina. Poza tym, to nie ja go zaprosiłem, tylko Lucy. Jej podziękuj. – Benjamin o dziwo, mówił całkiem spokojnie, co nie przytrafiała mu się ostatnio zbyt często.

- A co znowu tej wariatce odbiło? Czemu przyprowadziła tutaj takiego… kogoś?

- Wszystko mam ci opowiedzieć?

- Tak, bo nie wiem czy zabić najpierw ciebie czy ją. – Amelia wbiła ponaglające spojrzenie w swojego brata. Miller westchną głośno i wiedząc, że nie wymiga się od spowiedzi, zaczął swoją niezwykle barwną opowieść.

- Lucy, twoja ukochana przyjaciółka, przyprowadziła tutaj dwójkę szczeniaków. Jedno z młodych już poznałaś. Drugie natomiast było niskie, rude i mało kobiece. Z tego co zauważyłem, Lucy się ta mała pannica strasznie spodobała. Nawet tak bardzo wpadała jej w oko, że w połowie imprezy gdzieś się urwały i moje zwiadowcze oczko nie mogło już ich namierzyć. Joe natomiast, jakimś sposobem przyciągnął do siebie Eliota. W sumie, trochę mnie to nie dziwi, po paru piwach wyglądał jakby można z nim było zrobić wszystko. Jamie zapewne to „wszystko” chciał z nim zrobić. I tutaj łaskawie wkroczyłem ja, ratując jego dziewicze dupsko przed tym seksoholikiem. Gnojek jednak zasnął na moim łóżku, resztę już znasz.

- I mam ci wierzyć, że tak po prostu bez niczego, go z tego łóżka wypuściłeś? – Amelia w dalszym ciągu podejrzliwie patrzyła na Benjamina. Jeszcze się nie zdarzyło, by jego pokój udało się komuś opuścić bez wcześniejszego świadczenia pewnych usług.

- A widziałaś z jaką łatwością mu się chodziło? – odpowiedział bezczelnie, po czym uśmiechnął się ironicznie. Amelia przewróciła bezradnie oczami i odpowiedziała mu zrezygnowanym głosem:
 
- Bałwan… - Po tym jakże barwnym określeniu, ruszyła w kierunku swojego pokoju. Miała przeczucie, że Joe’go przyjdzie jej jeszcze bliżej poznać. Za dobrze znała Benjamina jak i Jamie’go.

7 komentarzy:

  1. Witam

    Nawet historię przyjemnie się czyta, po mimo tego, ze leeeeci z fabułą jak błyskawica, jeżeli wiesz o czy mówię.

    Na pewno jeszcze tu zajrzę

    Pozdrawiam
    Iri

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, rozdział tu stoi a ja dopiero teraz go zauważam?! Ja nieświadoma :(
    Podobał mi się bardzo, pałam sympatią do takich postaci jak Amelia. Nie chcę nawet tłumaczyć co konkretnie mi się w niej podoba, po prostu. :D A zachowanie Bena względem Joe jest takie urocze, mimo wszystko, mimo traktowania go jak debila.
    No i Twoje zajebiste dialogi, które czasami zbijają mnie z nóg. Są świetne :D
    Pisz dalej, pisz i nie porzucaj tej historii!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda że jednak nie ściągnął mu tych gaci;) zawstydził by biedaczka.
    I cóż tu jeszcze napisać? Że super? Że wspaniale, fenomenalnie, bosko? Tylko czemu tak krótko! Moja droga jak możesz! Chcemy dużo za dużo więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojeju, jaki zawstydzony....
    Heh, Ben pewnie jeszcze nie raz się z Joe spotka~~
    Ale ta Amelia to słodka jest, taki chodzący shitstorm....
    Uuu, ciekawe, co się z Mayą stało....
    Czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    fantastyczny rozdział... ciekawe co się stało z Mayą... och Amelia do taki tajfun.... ona to braciszka umie utemperować..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Ponownie pojawiły się małe błędy w tekście. Mogły być one spowodowane zniszczoną klawiaturą; w wyrazach nie ma niektórych liter.
    A teraz parę słówek o treści:
    JA CHCĘ TEN TRÓJKĄT!!!!!
    Amelię uwielbiam. Daj mi jej numer ;)
    Słoń Benjamin (ach, te bajki z RTL 2 [gimby nie znajoo]), zwany jako Glon Wybawca, jest zarąbisty. Yeti - czy też ,,Eliot" - wzbudza niepokój... i ciekawość :3
    Pozdrawiam, rozpływając się nad ,,boskością" Słonia i Yetiego <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Super się czyta. Zauważyłam kilka błędów w innych rozdziałach ale to nic :-)

    OdpowiedzUsuń