poniedziałek, 17 lutego 2014

8. Teoretycznie zwykła historia



- Widocznie zapomniałem zamknąć – odburkną Joe i spojrzał na ojca spod kaskady brązowych włosów. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na sprzeczanie się z wyrodnym ojcem. Przez chwilę poudaje, że się przejmuje bezpieczeństwem syna, po czym znów ewakuuje się do swojej pracy i nieznajomej chłopakowi kochanki.

- Powinieneś bardziej uważać. – Joe prychnął i z ironicznym uśmieszkiem popatrzył na surową, zmęczoną twarz ojca.

- Chcesz mi coś powiedzieć? – Pan Moor nie był dzisiaj w dobrym  nastroju, a prychnięcie jego pierworodnego zdecydowanie mu się nie spodobało.

- Już dawno przestałem czegokolwiek od ciebie chcieć, włączając w to rozmowę. – Chłopak błyskawicznie udał się do swojego pokoju, zostawiając za plecami obraz zdezorientowanego rodzica. Jemu mógł spokojnie odpowiadać, tak jak sobie tego życzył. Jednak inaczej rzecz się miała, gdy przychodziło od starcia z dwoma niewydarzonymi bałwanami, które postanowiły zaśmiecić mu życie.
Oczywiście, tak jak Joe podejrzewał, ojciec nie poszedł za nim, by rozpętać piekło. Pewnie jego słowa nie wyrwały na nim najmniejszego wrażenia. Bo niby czemu miałyby to zrobić? Gdyby pan Moor faktycznie przejmował się synem, z pewnością nie byłby tylko gościem we własnym domu. Jednak chłopak jeszcze chwilę wpatrywał się w drzwi z nadzieją, że kłótnia kiedyś nadejdzie. Pragną jakiejkolwiek oznaki, że ojciec interesuje się jego zachowaniem. Nic z tego, Joe musiałby prawdopodobnie podpalić dom sąsiadom, żeby rodzic się nim zainteresował. Rozczarowany rzucił się na łóżko i spokojnie zasnął, w końcu jutro kolejny dzień szkolnej katorgi.
           
                     Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Eliot zdecydował się molestować Joe’go, Lucy beztrosko gawędziła ze swoją rudą połowicą. Sama do końca nie wiedziała, co takiego urzekło ją w tej małej dziewczynie, która nijak miała się do jej wymagań. Lucy bowiem lubiła kobiety mniej więcej tak samo dorodne, jak ona sama. Nigdy nie schodziła z pewnych standardów, które wyznaczyła. Niemniej jednak, Maya od samego początku wywarła na niej wielkie wrażenie. Malutka i nie pozorna, skrywająca diabła za kołnierzem dziewczyna, której trzeba było tylko pomóc rozwinąć ten tłumiony lekko charakterek. Już Lucy w tym głowa, żeby dziewczyna do końca się rozwinęła. Była także jedna mała rzecz, która cały czas zaprzątała jej głowę. Wiadomo, Wood, jak każda porządną i szanująca się kobieta, uwielbiała bawić się w metamorfozy. Na głowie miała już chyba wszystkie kolory tęczy, ubierała się różnie, z różnym skutkiem. Jednak, tym razem, nie chodziło o nią. Zastanawiała się, jakby wyglądała Maya, gdyby ubrać ją nieco bardziej kobieco. Z pewnością byłby to piękny, a zarazem uroczy obrazek. Na myśl o pełnej metamorfozie Cooper, kobieta uśmiechnęła się nieco podejrzanie, co zarejestrowały bystre oczy rudej dziewczyny.

- Co ci znów wpadło do głowy, że się tak chytrze uśmiechasz? – Maya nie była do końca przekonana, czy ta wiedza jest jej potrzebna. Przez ten krótki, ale intensywny okres znajomości, zdążyła się zorientować, że o niektórych pomysłach Lucy lepiej nie wiedzieć niczego.

- A tam od razu chytrze – odpowiedziała wesoło. – Po prostu wpadałam na genialny pomysł – dumę w jej głosie prawie dało się dotknąć, tak bardzo była wyraźna.

- I dlaczego mam wrażenie, że to ja jestem w centrum tego pomysłu?

- Bo jesteś bardzo bystrą dziewczynką. – Lucy przyjaznym gestem rozczochrała rude włosy swojej małej diablicy, ta natomiast nachmurzyła się lekko. Wiedziała, że czasami zdarza jej się wyglądać jak strach na wróble, jednak to ciągłe czochranie jej włosów tylko to potęgowało. Wood widząc nachmurzoną twarz dziewczyny uśmiechnęła się ciepło i położyła palec na jej zmarszczonym, piegowatym nosku.

- Nie ma się o co złościć – powiedziała ciepło Lucy i musnęła wargami delikatne usta dziewczyny. Złość opuściła Cooper natychmiastowo. Uwielbiała kiedy Wood zaczynała ją tak delikatnie całować. Jednak nie mogła kobiecie teraz pozwolić na zbyt wiele. Niestety, znajdowały się już na jej osiedlu i gdyby jakaś wścibska sąsiadka doniosła o tym jej rodzicom, mogłoby się zrobić nieciekawie. Choć oczywiście, wcale nie musiałoby tak być, niemniej jednak Maya na razie wolała nie ryzykować, dlatego też lekko odsunęła się od tej cudownej kobiety.

- Już prawie jesteśmy… - wymruczała nieśmiało, broniąc się jakby przed tym nagłym odsunięciem.

- Wiem, wiem – dopowiedziała Lucy, doskonale zdając sobie sprawię z tego, że na razie nie może od dziewczyny oczekiwać niczego więcej.

- Wiesz, to nie tak, że się ciebie wstydzę – zaczęła Maya, czując, że jest jej winna jakiekolwiek wyjaśnienia. – Po prostu nie mam pojęcia czy moja matka przywitałabym cię ciastem i herbatą, czy też wyskoczyłaby na ciebie z nożem. Ta kobieta wciąż jest dla mnie zagadką… - Na tę szczerą deklarację dziewczyny, Lucy zareagowała lekko przytłumionym śmiechem. Musiała przyznać, że w takich chwilach Cooper wyglądała jak aniołek, który właśnie tłumaczył się ze swoich małych i niewinnych grzeszków.

- Zabijesz mnie kiedyś tą swoją uroczą stroną. – Cóż, nie takich słów spodziewała się Maya po swojej, jakże szczerej deklaracji, dlatego też jej twarz przybrała bliżej niezidentyfikowany grymas.

- Wiesz co! Ja do ciebie szczerze z całego serca, a ty mi tak odpowiadasz? – odfuknęła nieco niezadowolona, co oczywiście było tylko jej grą, na którą tak często narzekał Joe. Lucy też już zdążyła się przyzwyczaić do tej niewinnej zagrywki.

- No przecież, tak sobie tylko gadam. – Kobieta objęła Cooper i mocno przytuliła. Uwielbiała tego małego złośnika i nic nie mogła na to poradzić.

- Ech… Co ja się z tobą mam – powiedziała lekko zrezygnowana Maya, po czym zawadiacko pokazała swój język.

- Co TY się ze mną masz? – obruszyła się aktorko Lucy i pstryknęła Cooper w nos, tym samym wywołując u niej lekkie i niekontrolowane pośnięcie. Dziewczyny roześmiały się serdecznie. Jednak chwile rozłąki musiała nadjeść. Dziewczyny pożegnały się ze sobą wymieniając lekki, niezobowiązujący pocałunek.

- Wpadnę po ciebie po szkole.

- Dobra! – odkrzyknęła jej wesoło dziewczyna, po czym lekkim i sprężystym krokiem ruszyła w stronę swojego domu.
            
          Poranek przywitał dwójkę naszych bohaterów w zupełnie różny sposób. Joe wstawał niechętnie, wyklinając na czym tylko świat stoi. Obrazy ze wczorajszego dnia były tak wyraźnie, że miał wrażenie, że działo się to zaledwie godzinę temu. Maya natomiast, niesiona duchem miłości, wstała lekko i rześko. Sama była zdziwiona tak łatwym porankiem, jednak było to tak przyjemne uczucie, że mogłoby się powtarzać codziennie. Jej rozpromieniona aura nie umknęła oczywiście bystremu spojrzeniu jej rodzicielki. Matka Cooper cały czas wodziła za nią ciekawskim spojrzeniem i w końcu, kiedy dziewczyna usiadała by zjeść śniadanie, nie wytrzymała i spytała wprost:

- A cóż to za szczęśliwiec zawładnął sercem mojej małej córeczki? – Dziewczyna o mało nie udławiła się pitym właśnie mlekiem.

- Mamo! Proszę cię, przestań… - powiedziała zawstydzona do granic możliwości. Miała nadzieję, że minie trochę więcej czasu, za nim jej matka zacznie się czegokolwiek domyślać.

- Własnej matce nie powiesz? – Kobieta naciskała dalej, mając nadzieję, że jej młoda córeczka nie będzie stawiać zbyt wielkiego oporu.

- Nie mam nikogo, coś ty sobie znów ubzdurała? – Jednak lekki rumieniec na licu dziewczyny zdradzał jej niecny plan okłamania rodzicielki. Poza tym, przecież chciała oszukać kobietę, która też już swoje w życiu przeszła.

- Od razu, że ubzdurała – odburknęła nieco urażona. – Dobra, to będę zgadywać, choć wielkiego pola do manewru nie mam…

- Błagam… - Maya nie miała już siły do matki. Doskonale wiedziała, jakie imię padnie pierwsze i w zasadzie ostatnie. No chyba, że widziała ją z Lucy, ale wtedy rozmowa nie toczyłaby się tak swobodnie. Poza tym, co trzeba zauważyć, kobieta od razu założyła, że jej córka zakochała się w jakimś chłopcu.

- Joe? – Cooper skrzywiła się leciutko. Lubiła Moora, jednak ujadanie się z nim, stanowiłoby zbyt wielkie wyzwanie nawet dla niej. Joe nadawał się na przyjaciele, jednak nie na chłopaka.

- Nie żartuj sobie…

- Uf, całe szczęście. Wiesz to nie tak, że go nie lubię. Po prostu, to ty musiałabyś się nim opiekować, a ja bym jednak wolała żebyś znalazła sobie kogoś… no bardziej męskiego. – Dziewczyna zachichotała słysząc słowa matki, to pewnie przez tę kobiecą subtelność Joe przyciągnął do siebie te dwa rekiny. Jednak o tym swojej rodzicielce nie mogła powiedzieć, bo znając ją, od razu wypaplałaby to ojcu Moora.

- Mamo daj spokój, nie mam żadnego chłopaka – powiedziała zgodnie z prawdę. Bo chyba tylko ktoś ślepy mógłby wziąć Lucy za mężczyznę. Już prędzej Maya podchodziła pod męski wzorzec.

- Ech, takie sekrety przed matką… Sama jeszcze do mnie przyjdziesz.

- Z pewnością – odpowiedziała z przekąsem i ruszyła w kierunku wyjścia. Miała nadzieję, że Joe nie rzuci się na nią z chęcią mordu, kiedy tylko ją zobaczy. Jednak jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy zamiast wściekłego Moora, zobaczyła nadchodzącą depresję.

- Wyglądasz strasznie… - powiedziała niepewnie, nie wiedząc czego może się po takim przyjacielu spodziewać. Ten natomiast podniósł na nią zrozpaczone spojrzenie i powiedział w przestrzeń:

- Muszę się zapisać na karate… - To wyrwane z kontekstu zdanie wprowadzało dziewczynę w niemałe zakłopotanie. Co on sobie znów wymyślił i co gorsza, czemu powiedział to z taką rozpaczą w głosie?

- Ojciec ci kazał? – Maya nie miała pojęcia o co mogło chodzić. A jedyne co jej przychodziło do głowy to to, że pan Moor postanowił w końcu zainteresować się swoim synem.

- A co to za głupi pomysł?

- To ty mi tutaj z karate wyskakujesz, jakby to była jakaś straszna konieczność – powiedziała nieco rozgniewana. Nie była przecież medium, skąd miała wiedzieć, co takiego chodziło mu po głowie.

- Maya – powiedział śmiertelnie poważnie, a dziewczyna aż stanęła. – Oni mnie wykończą, jeśli się nie zacznę bronić. – W tym momencie cała sytuacja nabrała dla dziewczyny jakichś tam kształtów. Oni, to oczywiście Benjamin i Eliot. Tylko co takie się stało, że Joe wyglądał jakby poturbował go tir?

- A co ci zrobili, jeśli mogę wiedzieć? – Joe westchną głośno, po czym rozejrzał się na boki. Nie chciał, by ktoś znajomy ich usłyszał, jeszcze tego by brakowało.
- Najpierw molestował mnie jeden przed domem. A później przylazł drugi i robił dokładnie to samo u mnie w domu. A najgorsze jest to, że nawet nie ruszyłem palcem – powiedział to z takim żalem w głosie, że Cooper miała wrażenie, iż chłopak zaraz się rozpłacze. W sumie, nie było mu do tego daleko.

- Może podświadomie tego chciałeś? – Poza zadaniu tego pytania, zdała sobie sprawę, że raczej nie tego oczekiwał jej przyjaciel.

- Głupia baba – powiedział oburzony i ruszył jak najszybciej przed siebie. Co ona sobie myślała zadając tak głupie pytanie? Kto w ogóle mógłby chcieć, żeby obmacywali go starsi, zboczeni i niewyżyci faceci?
 
- Ja ci dam głupią babę! – wrzasnęła do pleców Moora i pobiegła za nim, wygrażając mu pięścią. Ale faktycznie, coś z tym trzeba było zrobić. Jeśli potrwa to odrobinę dłużej, to jej ukochany Joe zostanie wrakiem emocjonalnym. Może Amelia byłaby w stanie coś wyczarować. Jednak o tym planie musiała jeszcze porozmawiać z Lucy.

5 komentarzy:

  1. 3 raz pod rząd pierwszy... No, no, no... tego jeszcze mi się osiągnąć nie zdarzyło ^.^ Hmm, faktycznie krótko dzisiaj... No, ale nie marudzę! Rozdział jak zwykle milusi :) Co prawda żadnych ostrzejszych akcji nie było, no ale... Joe i karate... Karate i Joe... O.o jakoś tego nie widzę, a jak nawet, to zapewne trafi w klubie na kogoś, kto też go chętnie zmaca. Ach, ja i ten mój optymizm ^.^ Co do spotkania z ojcem... chyba spodziewałem się kłótni, ale to, że nawet się nie zaczęła i sposób jak to Opisałaś... jakoś wydaje mi sie gorsze xD Biedna Maya, Lucy się za nią zabierze... heheee ^^ Tudzież Maya da Lucy popalić, jak o sugestię zmiany stylu chodzi... Czekam z niecierpliwością jak to Rozwiążesz :) A Amelia... czyżby miała być tu "duchem dobrych rad", lub ostatnią "deską ratunku" w stanach zagrożenia życia i dziewictwa przez Joe'go? ^.^ Ok, czekam na nexcika, a Tobie piękna, życzę dużo wena i oby leniwied zniknął gdzieś daleko i na długo ^^ Pozdrawiam, buźka! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tak krótko ?! :D
    No ale jak to mówią lepiej mało, niż wcale. (czy jakoś tak xD)
    Rozdział super. Ojciec Joe'go jest odrobinę dziwny, ale z drugiej strony każdy z bohaterów twojego opowiadania jest dość oryginalną postacią. ;)
    Podobała mi się rozmowa z mamą.. jakbym słyszała swoją własną xD Dosłownie !
    Jestem strasznie ciekawa co wykombinują dziewczyny w sprawie Joe'go.
    Pisz szybciutko ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    bardzo dobry rozdział, podobała mi się rozmowa Maya z mamą, och była rewelacyjna, a zdanie „... to pewnie przez tę kobiecą subtelność Joe przyciągnął do siebie te dwa rekiny....” uśmiałam się do łez.... ojciec Joe jest jakiś dziwny, cóż czasami lepiej aby była jakaś kłótnia, niż taka obojętność, to tak jakby nie interesował się własnym synem... Joe i karate? No nie jakoś tego nie widzę, znając go to zaraz pewnie pojawił by się następny chętny do zmacania go... no chyba, ze ostatecznie na to karate wpadali by Benjamin z Eliotem chronić swą ptaszyne... ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, rozdział szybko przeczytałam już w poniedziałek, ale przez to całe zabieganie komentuję dopiero pod koniec tygodnia :x Ale żeby nie było, że wcale!
    Ten rozdział mnie nie porwał niczym tsunami, bo żadnej hmm "akcji" (O.o) w nim nie było, jednak podobał mi się. Był taki statyczny, przejściowy, ale nie zaśmiecony. Wyszedł Ci świetnie, nie jak innym (nie wskażę palcem, bo nieładnie *ja! ja! to ja!*).
    A się mama Mai (May'i?) zdziwi jak się dowie, że osoba zaprzątająca myśli jej córeczki jest kobietą ^^. Chcę przeczytać jej reakcję!
    Strasznie rozbawiło mnie gdy Joe grobowym głosem powiedział o konieczności zapisania się na karate i "Oni mnie wykończą, jeśli się nie zacznę bronić.". Moja wyobraźnia tak ładnie to odwzorowała, to takie słodziutkie. W ogóle Joe jest typem mojego jednego z ulubionych typów chłopaków-bohaterów z opowiadań :3 To zdanie nie ma sensu, jednak ufam, że wiesz co mam na myśli :3

    Weny i czasu!
    Apocalypse

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, biedny Moore.... Zdołowany przez amantów....
    Słodkie dziewczyny są słodkie, taki aniołek i diabełek, jeju, potrzebuję ich znacznie więcej, so cute x3
    Mam dziwne wrażenie, że mama Mai okaże się raczej tolerancyjną osobą.... Mam przynajmniej taką nadzieję, wolałabym, żeby nie musiały być rozdzielone ;__;
    W ogóle dziękuję za komentarz i przepraszam, że taki Slowpoke ze mnie, ale wyjechałam na ferie ;w;
    Dużo weny życzę~~

    OdpowiedzUsuń