-
Widocznie zapomniałem zamknąć – odburkną Joe i spojrzał na ojca spod kaskady
brązowych włosów. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na
sprzeczanie się z wyrodnym ojcem. Przez chwilę poudaje, że się przejmuje
bezpieczeństwem syna, po czym znów ewakuuje się do swojej pracy i nieznajomej
chłopakowi kochanki.
- Powinieneś bardziej
uważać. – Joe prychnął i z ironicznym uśmieszkiem popatrzył na surową, zmęczoną
twarz ojca.
- Chcesz mi coś
powiedzieć? – Pan Moor nie był dzisiaj w dobrym
nastroju, a prychnięcie jego pierworodnego zdecydowanie mu się nie
spodobało.
- Już dawno przestałem
czegokolwiek od ciebie chcieć, włączając w to rozmowę. – Chłopak błyskawicznie
udał się do swojego pokoju, zostawiając za plecami obraz zdezorientowanego
rodzica. Jemu mógł spokojnie odpowiadać, tak jak sobie tego życzył. Jednak
inaczej rzecz się miała, gdy przychodziło od starcia z dwoma niewydarzonymi
bałwanami, które postanowiły zaśmiecić mu życie.
Oczywiście, tak jak Joe
podejrzewał, ojciec nie poszedł za nim, by rozpętać piekło. Pewnie jego słowa
nie wyrwały na nim najmniejszego wrażenia. Bo niby czemu miałyby to zrobić?
Gdyby pan Moor faktycznie przejmował się synem, z pewnością nie byłby tylko
gościem we własnym domu. Jednak chłopak jeszcze chwilę wpatrywał się w drzwi z
nadzieją, że kłótnia kiedyś nadejdzie. Pragną jakiejkolwiek oznaki, że ojciec
interesuje się jego zachowaniem. Nic z tego, Joe musiałby prawdopodobnie
podpalić dom sąsiadom, żeby rodzic się nim zainteresował. Rozczarowany rzucił
się na łóżko i spokojnie zasnął, w końcu jutro kolejny dzień szkolnej katorgi.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Eliot zdecydował
się molestować Joe’go, Lucy beztrosko gawędziła ze swoją rudą połowicą. Sama do
końca nie wiedziała, co takiego urzekło ją w tej małej dziewczynie, która nijak
miała się do jej wymagań. Lucy bowiem lubiła kobiety mniej więcej tak samo
dorodne, jak ona sama. Nigdy nie schodziła z pewnych standardów, które
wyznaczyła. Niemniej jednak, Maya od samego początku wywarła na niej wielkie
wrażenie. Malutka i nie pozorna, skrywająca diabła za kołnierzem dziewczyna,
której trzeba było tylko pomóc rozwinąć ten tłumiony lekko charakterek. Już
Lucy w tym głowa, żeby dziewczyna do końca się rozwinęła. Była także jedna mała
rzecz, która cały czas zaprzątała jej głowę. Wiadomo, Wood, jak każda porządną
i szanująca się kobieta, uwielbiała bawić się w metamorfozy. Na głowie miała
już chyba wszystkie kolory tęczy, ubierała się różnie, z różnym skutkiem.
Jednak, tym razem, nie chodziło o nią. Zastanawiała się, jakby wyglądała Maya,
gdyby ubrać ją nieco bardziej kobieco. Z pewnością byłby to piękny, a zarazem
uroczy obrazek. Na myśl o pełnej metamorfozie Cooper, kobieta uśmiechnęła się
nieco podejrzanie, co zarejestrowały bystre oczy rudej dziewczyny.
- Co ci znów wpadło do
głowy, że się tak chytrze uśmiechasz? – Maya nie była do końca przekonana, czy
ta wiedza jest jej potrzebna. Przez ten krótki, ale intensywny okres
znajomości, zdążyła się zorientować, że o niektórych pomysłach Lucy lepiej nie
wiedzieć niczego.
- A tam od razu chytrze
– odpowiedziała wesoło. – Po prostu wpadałam na genialny pomysł – dumę w jej
głosie prawie dało się dotknąć, tak bardzo była wyraźna.
- I dlaczego mam
wrażenie, że to ja jestem w centrum tego pomysłu?
- Bo jesteś bardzo
bystrą dziewczynką. – Lucy przyjaznym gestem rozczochrała rude włosy swojej
małej diablicy, ta natomiast nachmurzyła się lekko. Wiedziała, że czasami
zdarza jej się wyglądać jak strach na wróble, jednak to ciągłe czochranie jej
włosów tylko to potęgowało. Wood widząc nachmurzoną twarz dziewczyny
uśmiechnęła się ciepło i położyła palec na jej zmarszczonym, piegowatym nosku.
- Nie ma się o co
złościć – powiedziała ciepło Lucy i musnęła wargami delikatne usta dziewczyny.
Złość opuściła Cooper natychmiastowo. Uwielbiała kiedy Wood zaczynała ją tak
delikatnie całować. Jednak nie mogła kobiecie teraz pozwolić na zbyt wiele.
Niestety, znajdowały się już na jej osiedlu i gdyby jakaś wścibska sąsiadka
doniosła o tym jej rodzicom, mogłoby się zrobić nieciekawie. Choć oczywiście,
wcale nie musiałoby tak być, niemniej jednak Maya na razie wolała nie
ryzykować, dlatego też lekko odsunęła się od tej cudownej kobiety.
- Już prawie jesteśmy…
- wymruczała nieśmiało, broniąc się jakby przed tym nagłym odsunięciem.
- Wiem, wiem –
dopowiedziała Lucy, doskonale zdając sobie sprawię z tego, że na razie nie może
od dziewczyny oczekiwać niczego więcej.
- Wiesz, to nie tak, że
się ciebie wstydzę – zaczęła Maya, czując, że jest jej winna jakiekolwiek
wyjaśnienia. – Po prostu nie mam pojęcia czy moja matka przywitałabym cię
ciastem i herbatą, czy też wyskoczyłaby na ciebie z nożem. Ta kobieta wciąż
jest dla mnie zagadką… - Na tę szczerą deklarację dziewczyny, Lucy zareagowała
lekko przytłumionym śmiechem. Musiała przyznać, że w takich chwilach Cooper
wyglądała jak aniołek, który właśnie tłumaczył się ze swoich małych i
niewinnych grzeszków.
- Zabijesz mnie kiedyś
tą swoją uroczą stroną. – Cóż, nie takich słów spodziewała się Maya po swojej,
jakże szczerej deklaracji, dlatego też jej twarz przybrała bliżej
niezidentyfikowany grymas.
- Wiesz co! Ja do
ciebie szczerze z całego serca, a ty mi tak odpowiadasz? – odfuknęła nieco
niezadowolona, co oczywiście było tylko jej grą, na którą tak często narzekał
Joe. Lucy też już zdążyła się przyzwyczaić do tej niewinnej zagrywki.
- No przecież, tak
sobie tylko gadam. – Kobieta objęła Cooper i mocno przytuliła. Uwielbiała tego
małego złośnika i nic nie mogła na to poradzić.
- Ech… Co ja się z tobą
mam – powiedziała lekko zrezygnowana Maya, po czym zawadiacko pokazała swój
język.
- Co TY się ze mną
masz? – obruszyła się aktorko Lucy i pstryknęła Cooper w nos, tym samym
wywołując u niej lekkie i niekontrolowane pośnięcie. Dziewczyny roześmiały się
serdecznie. Jednak chwile rozłąki musiała nadjeść. Dziewczyny pożegnały się ze
sobą wymieniając lekki, niezobowiązujący pocałunek.
- Wpadnę po ciebie po
szkole.
- Dobra! – odkrzyknęła
jej wesoło dziewczyna, po czym lekkim i sprężystym krokiem ruszyła w stronę
swojego domu.
Poranek przywitał dwójkę naszych bohaterów w zupełnie
różny sposób. Joe wstawał niechętnie, wyklinając na czym tylko świat stoi.
Obrazy ze wczorajszego dnia były tak wyraźnie, że miał wrażenie, że działo się
to zaledwie godzinę temu. Maya natomiast, niesiona duchem miłości, wstała lekko
i rześko. Sama była zdziwiona tak łatwym porankiem, jednak było to tak przyjemne
uczucie, że mogłoby się powtarzać codziennie. Jej rozpromieniona aura nie
umknęła oczywiście bystremu spojrzeniu jej rodzicielki. Matka Cooper cały czas
wodziła za nią ciekawskim spojrzeniem i w końcu, kiedy dziewczyna usiadała by
zjeść śniadanie, nie wytrzymała i spytała wprost:
- A cóż to za
szczęśliwiec zawładnął sercem mojej małej córeczki? – Dziewczyna o mało nie
udławiła się pitym właśnie mlekiem.
- Mamo! Proszę cię,
przestań… - powiedziała zawstydzona do granic możliwości. Miała nadzieję, że
minie trochę więcej czasu, za nim jej matka zacznie się czegokolwiek domyślać.
- Własnej matce nie
powiesz? – Kobieta naciskała dalej, mając nadzieję, że jej młoda córeczka nie
będzie stawiać zbyt wielkiego oporu.
- Nie mam nikogo, coś
ty sobie znów ubzdurała? – Jednak lekki rumieniec na licu dziewczyny zdradzał
jej niecny plan okłamania rodzicielki. Poza tym, przecież chciała oszukać
kobietę, która też już swoje w życiu przeszła.
- Od razu, że ubzdurała
– odburknęła nieco urażona. – Dobra, to będę zgadywać, choć wielkiego pola do
manewru nie mam…
- Błagam… - Maya nie
miała już siły do matki. Doskonale wiedziała, jakie imię padnie pierwsze i w
zasadzie ostatnie. No chyba, że widziała ją z Lucy, ale wtedy rozmowa nie
toczyłaby się tak swobodnie. Poza tym, co trzeba zauważyć, kobieta od razu
założyła, że jej córka zakochała się w jakimś chłopcu.
- Joe? – Cooper
skrzywiła się leciutko. Lubiła Moora, jednak ujadanie się z nim, stanowiłoby
zbyt wielkie wyzwanie nawet dla niej. Joe nadawał się na przyjaciele, jednak
nie na chłopaka.
- Nie żartuj sobie…
- Uf, całe szczęście.
Wiesz to nie tak, że go nie lubię. Po prostu, to ty musiałabyś się nim
opiekować, a ja bym jednak wolała żebyś znalazła sobie kogoś… no bardziej
męskiego. – Dziewczyna zachichotała słysząc słowa matki, to pewnie przez tę
kobiecą subtelność Joe przyciągnął do siebie te dwa rekiny. Jednak o tym swojej
rodzicielce nie mogła powiedzieć, bo znając ją, od razu wypaplałaby to ojcu
Moora.
- Mamo daj spokój, nie
mam żadnego chłopaka – powiedziała zgodnie z prawdę. Bo chyba tylko ktoś ślepy
mógłby wziąć Lucy za mężczyznę. Już prędzej Maya podchodziła pod męski wzorzec.
- Ech, takie sekrety
przed matką… Sama jeszcze do mnie przyjdziesz.
- Z pewnością –
odpowiedziała z przekąsem i ruszyła w kierunku wyjścia. Miała nadzieję, że Joe
nie rzuci się na nią z chęcią mordu, kiedy tylko ją zobaczy. Jednak jak wielkie
było jej zdziwienie, kiedy zamiast wściekłego Moora, zobaczyła nadchodzącą
depresję.
- Wyglądasz strasznie…
- powiedziała niepewnie, nie wiedząc czego może się po takim przyjacielu
spodziewać. Ten natomiast podniósł na nią zrozpaczone spojrzenie i powiedział w
przestrzeń:
- Muszę się zapisać na
karate… - To wyrwane z kontekstu zdanie wprowadzało dziewczynę w niemałe
zakłopotanie. Co on sobie znów wymyślił i co gorsza, czemu powiedział to z taką
rozpaczą w głosie?
- Ojciec ci kazał? –
Maya nie miała pojęcia o co mogło chodzić. A jedyne co jej przychodziło do
głowy to to, że pan Moor postanowił w końcu zainteresować się swoim synem.
- A co to za głupi pomysł?
- To ty mi tutaj z
karate wyskakujesz, jakby to była jakaś straszna konieczność – powiedziała
nieco rozgniewana. Nie była przecież medium, skąd miała wiedzieć, co takiego
chodziło mu po głowie.
- Maya – powiedział
śmiertelnie poważnie, a dziewczyna aż stanęła. – Oni mnie wykończą, jeśli się
nie zacznę bronić. – W tym momencie cała sytuacja nabrała dla dziewczyny
jakichś tam kształtów. Oni, to oczywiście Benjamin i Eliot. Tylko co takie się
stało, że Joe wyglądał jakby poturbował go tir?
- A co ci zrobili,
jeśli mogę wiedzieć? – Joe westchną głośno, po czym rozejrzał się na boki. Nie
chciał, by ktoś znajomy ich usłyszał, jeszcze tego by brakowało.
- Najpierw molestował
mnie jeden przed domem. A później przylazł drugi i robił dokładnie to samo u
mnie w domu. A najgorsze jest to, że nawet nie ruszyłem palcem – powiedział to
z takim żalem w głosie, że Cooper miała wrażenie, iż chłopak zaraz się
rozpłacze. W sumie, nie było mu do tego daleko.
- Może podświadomie
tego chciałeś? – Poza zadaniu tego pytania, zdała sobie sprawę, że raczej nie
tego oczekiwał jej przyjaciel.
- Głupia baba –
powiedział oburzony i ruszył jak najszybciej przed siebie. Co ona sobie myślała
zadając tak głupie pytanie? Kto w ogóle mógłby chcieć, żeby obmacywali go
starsi, zboczeni i niewyżyci faceci?
- Ja ci dam głupią babę! – wrzasnęła do pleców Moora i pobiegła za nim, wygrażając mu pięścią. Ale faktycznie, coś z tym trzeba było zrobić. Jeśli potrwa to odrobinę dłużej, to jej ukochany Joe zostanie wrakiem emocjonalnym. Może Amelia byłaby w stanie coś wyczarować. Jednak o tym planie musiała jeszcze porozmawiać z Lucy.
3 raz pod rząd pierwszy... No, no, no... tego jeszcze mi się osiągnąć nie zdarzyło ^.^ Hmm, faktycznie krótko dzisiaj... No, ale nie marudzę! Rozdział jak zwykle milusi :) Co prawda żadnych ostrzejszych akcji nie było, no ale... Joe i karate... Karate i Joe... O.o jakoś tego nie widzę, a jak nawet, to zapewne trafi w klubie na kogoś, kto też go chętnie zmaca. Ach, ja i ten mój optymizm ^.^ Co do spotkania z ojcem... chyba spodziewałem się kłótni, ale to, że nawet się nie zaczęła i sposób jak to Opisałaś... jakoś wydaje mi sie gorsze xD Biedna Maya, Lucy się za nią zabierze... heheee ^^ Tudzież Maya da Lucy popalić, jak o sugestię zmiany stylu chodzi... Czekam z niecierpliwością jak to Rozwiążesz :) A Amelia... czyżby miała być tu "duchem dobrych rad", lub ostatnią "deską ratunku" w stanach zagrożenia życia i dziewictwa przez Joe'go? ^.^ Ok, czekam na nexcika, a Tobie piękna, życzę dużo wena i oby leniwied zniknął gdzieś daleko i na długo ^^ Pozdrawiam, buźka! :*
OdpowiedzUsuńCo tak krótko ?! :D
OdpowiedzUsuńNo ale jak to mówią lepiej mało, niż wcale. (czy jakoś tak xD)
Rozdział super. Ojciec Joe'go jest odrobinę dziwny, ale z drugiej strony każdy z bohaterów twojego opowiadania jest dość oryginalną postacią. ;)
Podobała mi się rozmowa z mamą.. jakbym słyszała swoją własną xD Dosłownie !
Jestem strasznie ciekawa co wykombinują dziewczyny w sprawie Joe'go.
Pisz szybciutko ! ;*
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry rozdział, podobała mi się rozmowa Maya z mamą, och była rewelacyjna, a zdanie „... to pewnie przez tę kobiecą subtelność Joe przyciągnął do siebie te dwa rekiny....” uśmiałam się do łez.... ojciec Joe jest jakiś dziwny, cóż czasami lepiej aby była jakaś kłótnia, niż taka obojętność, to tak jakby nie interesował się własnym synem... Joe i karate? No nie jakoś tego nie widzę, znając go to zaraz pewnie pojawił by się następny chętny do zmacania go... no chyba, ze ostatecznie na to karate wpadali by Benjamin z Eliotem chronić swą ptaszyne... ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Kurczę, rozdział szybko przeczytałam już w poniedziałek, ale przez to całe zabieganie komentuję dopiero pod koniec tygodnia :x Ale żeby nie było, że wcale!
OdpowiedzUsuńTen rozdział mnie nie porwał niczym tsunami, bo żadnej hmm "akcji" (O.o) w nim nie było, jednak podobał mi się. Był taki statyczny, przejściowy, ale nie zaśmiecony. Wyszedł Ci świetnie, nie jak innym (nie wskażę palcem, bo nieładnie *ja! ja! to ja!*).
A się mama Mai (May'i?) zdziwi jak się dowie, że osoba zaprzątająca myśli jej córeczki jest kobietą ^^. Chcę przeczytać jej reakcję!
Strasznie rozbawiło mnie gdy Joe grobowym głosem powiedział o konieczności zapisania się na karate i "Oni mnie wykończą, jeśli się nie zacznę bronić.". Moja wyobraźnia tak ładnie to odwzorowała, to takie słodziutkie. W ogóle Joe jest typem mojego jednego z ulubionych typów chłopaków-bohaterów z opowiadań :3 To zdanie nie ma sensu, jednak ufam, że wiesz co mam na myśli :3
Weny i czasu!
Apocalypse
Ojej, biedny Moore.... Zdołowany przez amantów....
OdpowiedzUsuńSłodkie dziewczyny są słodkie, taki aniołek i diabełek, jeju, potrzebuję ich znacznie więcej, so cute x3
Mam dziwne wrażenie, że mama Mai okaże się raczej tolerancyjną osobą.... Mam przynajmniej taką nadzieję, wolałabym, żeby nie musiały być rozdzielone ;__;
W ogóle dziękuję za komentarz i przepraszam, że taki Slowpoke ze mnie, ale wyjechałam na ferie ;w;
Dużo weny życzę~~