poniedziałek, 10 lutego 2014

7. Teoretycznie zwykła historia



Mniej więcej w tym samym czasie Maya odprowadzana przez dwójkę nowych znajomych, nerwowo patrzyła na swój telefon. Zastanawiała się czy Joe zaraz do niej nie zadzwoni i czy nie zechce wylać na nią swoich wszystkich nagromadzonych nerwów. Szczególnie zaczęła się niepokoić po opowieści Eliota, na temat tego, jak Benjamin potrafi być nieprzyjemny. A biorąc pod uwagę jego sadystyczne zapędy, Moor pewnie ma teraz wielki problem z dojściem do siebie. Oczywiście Cooper denerwowała się z całkowitą słusznością, ponieważ Joe wybrał numer przyjaciółki od razu po wejściu do domu. Maya drgnęła nerwowo słysząc znajomą melodię. Z duszą na ramieniu odebrała telefon i pokornie czekała na salwy krzyku.

- Ostatni raz spotkałem się z tymi ludźmi – wysyczał do telefony najbardziej jadowicie, jak tylko umiał.

- Nie dramatyzuj, nie mogło być aż tak źle… - Cooper starała się wszystko obrócić w żart, chociaż wiedziała, że raczej jej to nie wyjdzie.

- Było tragicznie! Jeśli chcesz się z nimi zadawać, droga wolna. Ale mnie, błagam, już w to nie mieszaj. Chyba, że będziesz miała pewność, że nie będzie z nimi tego niebieskiego, dupkowatego, wrednego i psychopatycznego glona! – wrzasnął z całej siły do słuchawki, po czym błyskawicznie się rozłączył.

Lucy o raz Jamie o mało nie popłakali się ze śmiechu, słysząc wiązankę skierowaną na osobę Benjamina. Nawet Cooper lekko się uśmiechnęła.

- On tak na serio to powiedział, czy tylko dzisiaj ze zdenerwowania? – zagaił wesoło Eliot.

- Sama nie wiem… Jest czasami uparty jak cholera. – Maya nie była do końca pewna, co powinna odpowiedzieć. Joe często się denerwował, nigdy jednak z tak wielką częstotliwością. Miała szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś wyjdą wszyscy razem. Tym bardziej, że Lucy…

- Jamie, jakbyś teraz uderzył, to przypuszczam, że miałbyś całkiem duże szanse na powodzenie. – Lucy popatrzyła diabolicznym spojrzeniem na swojego kolegę. Uwielbiała patrzeć, jak mężczyźni między sobą rywalizowali. I z pewnością będzie wykorzystywać każdą sytuację, do ich podpuszczania. Maya natomiast otworzyła szerzej oczy, nie będąc pewną, co takiego te słowa mogły oznaczać. Chociaż wcale nie znaczyło to, że się nie domyślała.

- Uderzył, czyli co? – spytała mało inteligentnie i wlepiła swoje duże, ciekawskie oczy w twarz Wood.

- Nie interesuj się na razie, moja mała – odpowiedziała ciepło kobieta i pogładziła ją po włosach. Jej aura diablicy ulotniła się natychmiastowo, a na twarz wstąpiło anielskie rozmarzenie. Eliot natomiast, wyczuwając atmosferę, jaka wytworzyła się miedzy dziewczynami i znając Lucy, postanowił kulturalnie się ulotnić. Pożegnał się z paniami i ruszył w całkowicie odwrotnym kierunku. Znając adres Moora, doskonale wiedział, gdzie powinien się teraz udać.

Joe natomiast chodził po całym mieszkaniu i prychał niczym zdenerwowana kotka. Przed oczami dalej miał obraz gęby Benjamina, słyszał jego drwiący głos, a skóra czuła na sobie jego chłodne łapska. Za nic w świecie nie mógł myśleć teraz o niczym, ani o nikim innym. Z chęcią zrobiłby laleczkę voodoo i z nadzieję oraz pasją, zacząłby wbijać w nią szpilki. Wiedział jednak, że nic takiego nie zadziała. Więc chcąc chociaż trochę ukoić swoje zmysły, skierował się do łazienki i puścił na siebie strumień gorącej wody. Po niecałej minucie całe pomieszczenie zaparowało, a Moor na chwilę zapomniał o wcześniejszym upokorzeniu. Po półgodzinie gorącego natrysku, był już praktycznie oazą spokoju. Wyszedł spod prysznica i dłonią przetarł zaparowane lustro. Popatrzył na swoje odbicie i skrzywił się lekko. Nie lubił swoich rysów twarzy, które podobno, tak bardzo przypominały te ojca. W ułamku sekundy Moor poczuł się znów samotny i opuszczony. Takie częste zmiany nastrojów z pewnością nie wpłyną dobrze na jego psychikę.
Wtem, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Czyżby ojciec zapomniał kluczy? Joe szybko narzucił na siebie szlafrok i z dudniącym sercem podszedł do drzwi. Postał chwilę, by uspokoić swoje nerwy i otworzył. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy zamiast ojca, ujrzał uśmiechniętą twarz Eliota.

- Co ty tutaj robisz? – spytał nieprzytomnie i bezwiednie pozwolił nieproszonemu gościowi wejść do środka.

- Nic szczególnego. Sprawdzam jak się czujesz. – Mężczyzna ściągnął buty i wszedł do salonu, jak do swojego własnego.

- Odbiło ci? A co by było, gdyby był tu mój ojciec? Mam siedemnaście lat, więc siłą rzeczy nie mieszkam sam. – Moor nie był pewien, co miał myśleć o tym całym wtargnięciu. Wiedział jednak, że dzięki niemu uczucie całkowitej pustki na chwilę zniknęło.

- Spokojnie, wszystko miałem już zaplanowane. Gdyby otworzył mi twój ojciec, powiedziałbym, że pomyliłem adresy i tyle.

- Genialny plan… - rzucił na odczepnego Joe przypominając sobie, że paraduje w samym szlafroku, pod którym aktualnie znajdowało się jago nagie ciało. Ta myśl uczyniła mu taki dyskomfort, że przez chwilę nie wiedział, w którym kierunku powinien iść. Jamie natomiast wykorzystując chwilowe speszenie chłopaka, zrobił mu zdjęcie. Dopiero flesz komórkowego aparatu ściągnął Moora z powrotem na ziemię.

- Co ty wyprawiasz? – krzyknął nieco skrępowany.

- Uwieczniam tę wspaniałą chwilę. Jestem pewien, że gdybym wysłał to zdjęcie do Benjamina, to przybiegłby tutaj w rekordowym czasie. – Jamie pokazał szereg białych zębów, a Joe pobladł natychmiastowo.

- Błagam, tylko nie to…

- Spokojnie też go tutaj nie chcę. – Eliot rozejrzał się po mieszkaniu i poszedł, jak mniemał, w kierunku pokoju Moora. Chłopak pobiegł za nim. Pomimo tego, że to on był lokatorem, poczuł się całkowicie zdominowany przez Jamie’go.

- Twój pokój, zgadłem? – Szczery uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny.

- Brawo, należy ci się nagroda za rozwikłanie tej niezwykle trudnej zagadki – odpowiedział mu bez entuzjazmu i ruszył w stronę łazienki. Eliot jednak złapał go za rękę i uniemożliwił wykonanie tego planu. Joe popatrzył na niego pytająco i skrzywił się lekko. Czemu ostatnimi czasy wszyscy polubili go tak przetrzymywać?

- Nagroda. – Jamie wbił w chłopaka spojrzenie szczeniaka i spokojnie czekał. Moor nieco zaskoczony takim dziwnym zachowanie mężczyzny, nie wiedząc, co ma zrobić, pogłaskał go po głowie. Eliot roześmiał się serdecznie, po czym rzucił się na wygodne łóżko Joe’go, ciągnąc go za sobą.

- Co ty wyprawisz? – pisnął zawstydzony, próbując się wyswobodzić. Nie było to jednak takie łatwe.

- Oj uspokój się,  chciałem się tylko poprzytulać.

- Nie mam w zwyczaju ściskać się z obcymi facetami. – Joe z uporem maniaka cały czas próbował się oswobodzić, oczywiście bez żadnych, nawet najmniejszych rezultatów.

- Jakimi obcymi? – aktorsko oburzył się Jamie. – Piliśmy razem alkohol,  czyli już się znamy. Poza tym, nie wspomnę, kto przez połowę filmu siedział do mnie przyczepiony jak rzep. – Moor na wspomnienie niekontrolowanego przytulania, zaczerwienił się prawdopodobnie aż po same pięty. Prawie zapomniał o tym incydencie i zaczął żałować, że został mu on z powrotem przypomniany, ponieważ przyczyną tego wszystkiego był oczywiście, nie kto inny, jak wspaniały Benjamin. 

- Dobra, niech ci będzie. – Skapitulował i pozwolił, by mężczyzna chwilę potrzymał go w swoich ramionach. Mimo całej  tej skorupy zobojętnienia, w którą się otoczył, pragnął ciepła drugiego człowieka, jak niczego innego na świecie. Eliot natomiast wyczuwając, że chłopak przestał się już tak spinać, rozluźnił uścisk i położył go na łóżku. Nachylił się nad nim i delikatnie przejechał ręką po gołej szyi Moora. Chłopak czując tak niespodziewaną pieszczotę, oprzytomniał momentalnie i nie wiedząc nawet czemu, krzyknął na całe gardło:

- Nie jestem gejem! – Nastąpiła krótka chwile konsternacji, po której Jamie wybuchł tak gromkim i głośnym śmiechem, że aż pociekły mu łzy rozbawienia. Joe natomiast zrobił się jeszcze bardziej czerwony i pobiegł w kierunku łazienki zamykając za sobą drzwi.

- Co to w ogóle miała być  za deklaracja?! – wyjęczał do siebie i skulił się pod zlewem. Nie miał ochoty w ogóle wychodzić, nigdzie. Mógłby nawet na zawsze zamieszkać w łazience, byleby tylko ktoś podrzucał mu od czasu do czasu jedzenie.

- Wszystko w porządku? – Moor usłyszał przez drzwi lekko przytłumiony głos Eliota. Co miał mu teraz powiedzieć? Zachował się jak szczeniak, którym niewątpliwe był, jednak mimo wszystko było mu tak okropnie wstyd.

- Idź sobie, ja mam jutro szkołę, muszę iść spać – powiedział na jednym oddechu. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź mężczyzny, miał nadzieję, że Jamie będzie na tyle miły, że sobie stąd pójdzie. W końcu Eliot, to nie sadystyczny Benjamin, prawda?

- Ach tak, przez chwilę zapomniałem, że jeszcze się uczysz ku chwale i przyszłości narodu – odpowiedział mu zawadiacko, zdając sobie sprawę z tego, że zawstydzony chłopak chce go najzwyczajniej w świecie spławić.

- Ta… Niech żyje Mateczka Rosja – wybąkał pochmurnie Joe, bynajmniej w Rosji nie zamieszkując.

- Dobra, zrobimy tak… – pewność, z jaką Jamie wypowiadał słowa, dobijała Joe’go jeszcze bardziej, ale co miał robić? Musiał siedzieć i słuchać tej wesołej paplaniny. – Pójdę sobie do domu, jeśli jak na wzorowego gospodarza przystało, odprowadzisz mnie do drzwi.

 - Nie ma mowy! – wrzasnął spanikowany. – Sam trafiłeś do pokoju, to i do wyjścia trafisz.

- To nie, poczekam na drugiego gospodarza… - powiedział leniwie i wrócił na łóżko. Reakcja Moora była błyskawiczna. Drzwi otworzyły się z hukiem. Joe podszedł do Eliota tak szybko, że ten nawet nie zarejestrował momentu, w którym chłopaka złapał go za koszulę i wytargał ze swojego pokoju. Moor miał w planach ani razu nie spojrzeć na twarz Jamie’go oraz nie wdawać się w zbędne pogaduszki. Eliot miał natomiast całkowicie odwrotne zamiary. Nie miał bowiem większego problemu z przystopowaniem chłopaka. W zasadzie wystarczyło, że stanął, a Joe stracił całą swoją moc.

- Spokojnie, gdzie się tak spieszysz, co?

- Spieszę się wywlec twoje bezczelne dupsko za drzwi – skwitował chłopak. Teraz był pewien, że Benjamin i Eliot niewiele się od siebie różnili, ba był nawet przekonany o tym, że zostali zesłani na świat przez tego samego demona. Tylko nie wiedział, który to postanowił tak bardzo uprzykrzyć mu życie, stawiająca na jego drodze te dwa, dorodne dziwadła.

- Niepotrzebnie – odpowiedział nieco urażony. – Powiedziałem, że sam wyjdę jeśli mnie odprowadzisz. – Joe odwrócił się w kierunku mężczyzny wyczuwając zmianę w jego głosie. No cóż, po postawie Jamie’go widać było, że domagał się przeprosin za niemiłe słowa Moora. Joe nadął policzki niezadowolony z tego powodu, że w ogóle musiał się użerać z nieproszonym gościem.

- To cię przecież odprowadzam – wybąkał, próbując pominąć fakt, że mężczyzna był lekko obrażony. Jamie natomiast słysząc te słowa, usiadł na podłodze i zaplótł ręce na klatce piersiowej, jego dziecięca strona znów zaczynała brać górę. Joe natomiast prawie się przewrócił widząc, co wyprawia ten obłąkany mężczyzna. Bezradność zawładnęła nim całkowicie, nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Najlepiej płakać i wyrywać sobie włosy z głowy. Jednak nie to było najgorszym problemem, Moor nie wiedział, kiedy w domu może zjawić się jego ojciec.

- Co ty wyprawiasz? – Joe rzucił nerwowym spojrzeniem w kierunku drzwi, jego wolne życie skończyłoby się w momencie, w którym wszedłby rodzic.

- Siedzę, nie widać? – zironizował.

- To widzę, ja się pytam czemu nie wychodzisz?

- Bo mi się odwidziało. – Szczęka Moora prawie potoczyła się po podłodze.

- Co ty masz pięć lat, żeby tak zmieniać zdanie? Zachowuj się jak mężczyzna, a nie jak rozpuszczone dziecko! – Słowa Joe’go podziałały na Eliota, jak płachta na byka. Mężczyzna zerwał się z podłogi i sprytnie wyliczając odległość, pchnął chłopaka na ścianę. Oparł ręce po obu stronach głowy Moora, po czym złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Joe był w takim szoku, że nawet nie zdążył zaprotestować. Znowu cały poczerwieniał, a jego ciało przeszedł dziwny, nieznany dotąd dreszcz.

- Ostrożnie z życzeniami – wymruczał niskim głosem Eliot prosto do ucha chłopaka, po czym najzwyczajniej w świecie opuścił mieszkanie.
Joe osunął się powoli po ścianie i usiadł na podłodze. Zmysły roztrzaskały się gdzieś po całym mieszkaniu, a mózg zamienił się w roztrzęsioną galaretę. Na próżno starał się przekonać samego siebie, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Nie miał pojęcia ile tak siedział, w zasadzie czas przestał dla nie płynąć. Do świata żywych wrócił go dopiero głos jego ojca, który wcale nie brzmiał przyjacielsko.

- Czemu drzwi są otwarte? – Mężczyzna spojrzał surowo na syna, który wyglądał jakby dopiero wrócił zaświatów.

7 komentarzy:

  1. Muah! Ta cała walka między Eliotem i Benjaminem wcale mi nie przeszkadza :) Jest przynajmniej ciekawie, choć biednemu Joe'mu to nieco współczuję :D Choć oczywiście obstawiam nadal za Ben'em ^.^ Co dzi dzisiejszego parcika, to znów zostawiłniedosyt, ale... to co w nim Ujęłaś, jakoś mi to wynagradza :D Lucy jest udaną aparatką i niejedno jeszcze zapewne napsoci, prowokując i podpuszczając chłopaków... Maya jest zakręconą przyjaciółeczką z piekła rodem, która po matczynemu wie co dla Joe'go lepsze... A ojciec chłopaka... hmmm, ciekaw jestem co też się będzie działo za to, że drzwi były otwarte... Zapowiada się chyba mała burza, ale to już leży w Twojej kwestii ^^ W każdym razie, ja czekam na nexta jak zawsze z niecierpliwością :) Szkoda tylko, że Ci się gotowce skończyły - znam ten ból ^^"" - no, ale i tak wierzę, że sprawnie pójdzie pisanie kolejnych. Pozdrawiam serdecznie, weny życzę i buźka! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki nieporadny Joe jest strasznie słodki. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Uh, Joe stał się zbyt.... Nieporadny -3-
    Rozumiem, jest introwertykiem, nie radzi sobie z emocjami i tak dalej, ale to już lekka przesada -3-
    Poza tym jednak wszystko słodkie, cud, miód <3
    Joe będzie miał nieźle przerąbane z ojczulkiem kochanym, nie ma to jak wsparcie rodziny....
    Yuri takie słodkie, diablica i aniołek <3
    Czekam na więcej~~

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam poniekąd <3 Mój kochany Jamie w końcu był w głównym świetle. Jak ja go uwielbiam! Po tym rozdziale chyba zacznę mu kibicować w wyścigu o serce/tyłek (niepotrzebne skreślić) Joe'ego.
    A wątek Lucy i Mai jest taki... jakby to ująć... Jest za mało rozbudowany według mnie. Wiem, że nie są głównymi bohaterkami, ale jednak jakoś tak miło się o nich czyta. Mogłoby być z nimi więcej scen, nawet nie takich intymnych czy romantycznych. Po prostu :)
    Joe, rzeczywiście, taki nieporadny się wydaje! W poprzednim rozdziale niby nie bronił się przed "atakiem" Bena, ale to można mu wytłumaczyć, bo w końcu to był niebieskowłosy i takie tam... Ale w tym praktycznie to samo było z Eliotem i też dupa co zrobił. Mógłby wykazać się większą inicjatywą! Zobaczymy jak poradzi sobie z tatą, hehe.
    W ogóle, geniusz ja, dopiero teraz zauważyłam, że dodajesz rozdziały w poniedziałki, a ja czatowałam na nie w różnych dniach... No geniusz po prostu.

    Pozdrawiam,
    Apocalypse

    OdpowiedzUsuń
  5. Och taaaak, jak Jamie pocałował Joe <3 Ojacież, jak się jaram :3 Bardzo podoba mi sie Eliot, to mój ulubiony bohater chyba :D Więcej z nim scen, poproszę <3 No normalnie chyba nie zasnę dzisiejszej nocy :o
    ~ Mei

    OdpowiedzUsuń
  6. Super prezent na walentynki :D Mimo, że nie lubie Eliota to rozdział mnie urzekł <3 Biedny Joe xd Najlepszy przyszły moment? Gdy niebieski, dupkowaty, wredny i psychopatyczny glon się dowie o całej sytuacji ^^~ Czekam z niecierpliwością ;3 I dziękuje za nieco dłuższy rozdział ale cóż przymus nauki :) Rozdział świetny, pozdrowienia i wiecej wolnego czasu oraz by nauka lekką ci była xd

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    rewelacja.. ciekawe jakim cudem Eliot znał adres Joe.. no chyba, że Maya podała im go... trzeba było zadzwonić po niebieskiego glona zaraz by ta przyleciał ;] oj tatuś się wkurzy....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń