czwartek, 17 kwietnia 2014

13. Teoretycznie zwykła historia



Pan Moor po tak nagłym wybuchu syna, nie była do końca przekonany, co do kroków które powinien przedsięwziąć. Teoretycznie, powinien wybiec za nim, jednak wiedział, że szukanie zdenerwowanego syna na oślep, nie przyniosłoby żadnych skutków. Dlatego też usiadł na kanapie i zaczął spokojnie analizować zaistniałą sytuację. Mężczyzna nie miał zbyt wiele opcji do wyboru i mimo tego, iż nie znał zbyt dobrze własnego syna, wiedział, iż nie posiadał on zbyt wielu przyjaciół. Cóż była nawet przekonany co do tego, że jego jedyną przyjaciółką była Maya. Zastanawiał się przez chwilę, czy gnany rozpaczą Joe mógł pobiec właśnie do niej. Nic innego bowiem, nie przychodziło mu do głowy. Jonathan bez przekonania popatrzyła na telefon, znał numer do matki dziewczyny, jednak to był pierwszy raz kiedy musiał z niego skorzystać. Przeważnie nie miewał aż tak wielkich problemów z nieco wycofanym i zamkniętym w sobie synem. Nie miał pojęcia, co takiego powinien ujawnić przed kobietą, a co zachować dla siebie. Nie mógł jej przecież wszystkiego powiedzieć, to nawet nie była jej sprawa. Po prostu spyta, czy jego syna nie ma w jej domu i tyle. Nie pomyślał jednak nad tym, co zrobi, gdy okaże się, że to nie tam udał się Joe.
Po paru dłuższych sygnałach, zdziwiona kobieta odebrała telefon.

- Dzień dobry panie Moor, czy coś się stało? – Po jej głosie można było wywnioskować, że nieznacznie się zaniepokoiła, telefony od tego mężczyzny nie były raczej codziennością.

- Dzień dobry. Chciałem się spytać… – zaczął niepewnie. – To znaczy chciałem się dowiedzieć, czy nie ma u pani w domu mojego syna? – Gdy chodziło o ujawnianie czegokolwiek, co tyczyło się rodziny, Jonathana tracił całą pewność siebie.

- Nie, ale córki też nie ma, więc może są razem – odpowiedziała bez namysłu, oczywiście zgodnie z prawdą.

- Rozumiem – powiedział poważnie i już zamierzał się pożegnać, gdy kobieta nagle wtrącił pewną propozycję.

- Cóż, słyszę po pana głosie, że coś się stało. Jednak nie mam zamiaru się wtrącać – dodała pospiesznie, słysząc odchrząknięcie mężczyzny. – Zadzwonię do córki i spytam, czy Joe jest z nią, jeśli tak, to dam panu znać.

- Jestem wdzięczny za pani pomoc, także… Do usłyszenia – powiedział szybko i nie czekając na odpowiedź kobiety, rozłączył się. Przez chwilę zastanawiał się, co  takiego mogła sobie o nim teraz myśleć, jednak nie zaprzątało to jego głowy jakoś szczególnie długo. Miał bowiem szczerą nadzieję, że Joe był z tą koleżanką.

***
Dziewczyny siedziały w parku jeszcze sporo czasu. Maya już prawie zapomniała o zaistniałej sytuacji i wesoło świergotała do swojej ukochanej kobiety. Starał się mówić cokolwiek, ponieważ jej nagły zryw uczuć cały czas przywoływał na jej twarz czerwone rumieńce. Lucy natomiast świadoma tego, co działo się w niewinnej główce Cooper, specjalnie ucinała rozmowy, choć w bardzo delikatny sposób, by dziewczyny nie urazić. Nie mogła sobie odmówić patrzenia na jej zawstydzoną twarzyczkę. Niestety, cudowny nastrój zepsuł dźwięk telefonu. Maya pospiesznie wyciągnęła go z kieszeni, a niewidzialna gula znów pojawiła się w jej gardle. Co zrobi jeśli dzwonił do niej Joe z pretensjami? Jednak jej obawy szybko okazały się niesłuszne. Do dziewczyny starała się dodzwonić matka.

- Jest z tobą Joe? – wypaliła od razu kobieta, nawet nie witając się z córką. Zdezorientowana Cooper nie odpowiedziała od razu. Jej kobieca intuicja podpowiadała jej, że coś musiało się stać, skoro matka o niego pytała. Idąc tym tropem, Maya wynalazła sobie ścieżkę odkupienia w stosunku do przyjaciela.

- A co to za pytanie, oczywiście, że jest. – Pewność w jej głosie przekonała niczego nie podejrzewającą matkę.

- Całe szczęście! – krzyknęła. – Powiedz mu, że jego ojciec się o niego martwi, nie wiem, co tam między nimi zaszło, ale wydaje mi się, że to całkiem poważna sprawa. Wiesz, podpytaj go trochę… - zaczęła, jednak Maya szybko jej przerwała.

- Dobra, dobra. Pa! – Skończyła szybko rozmowę i popatrzyła prosto w pytające oczy Lucy. Znowu będzie musiała poprosić ją o pomoc. Tylko niby jak miała ona znaleźć Joe’go, w tak wielkim mieście. Wiedziała, że Wood miała dużo znajomych, jednak każdy miał swoje granice. Niemniej jednak, nie miała innego wyjścia.

- Wiem, że sprawiam ci cały czas kłopoty… – zaczęła ostrożnie, nie odrywająca swojego bystrego spojrzenia ani na sekundę od twarzy kobiety. – Ale za wszelką cenę muszę znaleźć Moora! Jego ojciec go szuka, a ja oczywiście powiedziałam, że jest ze mną…

- Po pierwsze, to nie ty sprawiasz problemy, tylko Joe, a po drugie, skoro uciekł z domu, jak mniemam i nie poszedł do ciebie, to jest chyba tylko jedno miejsce, do którego mógł się udać. – Lucy popatrzyła wymownie na dziewczynę. Przez chwilę widać było, że intensywnie myślała nad tą kwestią. Jednak, nie zajęło jej to za wiele czasu. Domniemane miejsce pobytu Moora nasunęło się samo.

- Niemożliwe! – krzyknęła lekko podniecona, w jej oczach pojawiły się małe iskierki. Jeśli bowiem Joe sam poszedł do TEGO mieszkania, to Maya miała już przygotowaną całkiem porządną linię obrony. Trzeba jej wybaczyć to drobne, samolubne myślenie o sobie, jednak Joe, któremu nie przytoczyło się porządnych argumentów, potrafił być naprawdę uparty.

- Nie ma w tym niczego niemożliwego, zdziwiłoby mnie raczej gdyby tam nie polazł. Joe cały czas podświadomie szuka osób, które mogą go ochronić. – Lucy puściło oczko w stronę rudej dziewczyny i łapiąc jej  rękę, pociągnęła w ją stronę mieszkania Millerów.

***
Nim Benjamin wymyślił jakikolwiek plan działania, o dziwo, Joe zdążył się już ocknąć. Co prawda, dalej był lekko spłoszony, jednak wiedźmy nie było już w pomieszczeniu. I jak każdy wie, złość przenosi się z człowieka na człowieka. Moor nienawistnie spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę i najchłodniej jak tylko umiał powiedział:

- Idę stąd. – Miller natomiast bezradnie pokręcił głowa i bez zbędnych nerwów, tak jak to miał w zwyczaju, spytał lekko kpiąco:

- W takim stroju?

- W tym momencie mógłby nawet paradować nago po mieście. Jesteście tacy sami! Jedno rąbnięte bardziej od drugiego! – Cóż, z tym zdaniem Benjamin nie miał zamiaru polemizować, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Niemniej jednak, nie widziało mu się wypuszczenie Joe’go z mieszkania w takim stanie. Poniekąd czuł się  trochę tak, jakby był odpowiedzialny za małe, strachliwe zwierzątko i to uczucie bardzo mu się podobało.

- Dobrze wiesz, że cię nie wypuszczę.

- Dobrze wiesz, że cię nie posłucham – odciął się i naprawdę zaczął iść w kierunki drzwi, bez jakiegokolwiek planu, dokąd się udać.

- Dobrze wiesz, że nie masz ze mną szans – powiedział już do pleców chłopaka. Jednak nie zajęło mu to nawet dwóch sekund, by się znaleźć tuż przy nim. Złapał go w pasie i ze stoickim pokojem, przeniósł go i jego wierzgające kończyny, do swojego pokoju. Następnie posadził naburmuszonego chłopaka na swoim łóżku i wygodnie rozsiadł się obok niego. Przełożył swoje ramię za plecami Moora i stanowczym głosem powiedział:

- A teraz czas na spowiedź. – Joe doskonale zrozumiał sens tych słów, wiedział także, co powinien odpowiedzieć. 

- Nie chcę o tym rozmawiać. – Po tych słowach uciekł wzrokiem na ścianę i wpatrywał się w nią z niesamowitym zainteresowaniem.
- Nie kłam gnojku, nie przytargałbyś tu swoim czterech liter, gdybyś chciał posiedzieć w samotności i kontemplować swoją, jakże rozpaczliwą, sytuację.

- A dlaczego niby tak bardzo zależy ci na tym, żeby wiedzieć, co takiego się stało?

- Tak jakoś, bez powodu. Poza tym jestem starszy, może będę w stanie ci pomóc. – Benjamin obdarzył chłopaka pięknym, promienistym uśmiechem i popatrzył na niego zachęcająco. Joe tylko westchną bezradnie.

- Starszy nie znaczy, że mądrzejsze. – Upierał się dalej przy swoim, choć w głębi duszy czuł, że i tak podzieli się swoim problemem.

- Od ciebie mądrzejszy na pewno. – Chłopak postanowił sobie podarować odpowiedź na tą wypowiedź i po prostu na chwilę zamilkł, zbierając w sobie siły na spowiedź. Musiał zebrać ich całkiem sporo, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Miller na sam koniec może go wyśmiać. Niemniej jednak, ten dziwny spokój mężczyzny wpłynął na niego kojąco i z małymi oporami, wyśpiewał wszystko mężczyźnie. Co jakiś czas zerkał na jego twarz, by dostrzec na niej wyraz jakiejś wielkiej kpiny, nic takiego jednak nie zobaczył. Benjamin natomiast ze stoickim spokojem słuchał tego, co mówił mu chłopak. I chociaż momentami chciało mu się śmiać, to mimo  wszystko, opanował ten odruch. Wyrzucanie z siebie żali Joe’go potraktował jako następny krok w zgłębianiu ich związku, który jeszcze nie istniał. Aczkolwiek, według Millera, chłopak i tak w końcu mu ulegnie. Toteż siedział i z poważnym, rozumnym wyrazem twarzy, wszystkiemu się przysłuchiwał. Jednak nie byłby sobą, gdyby po wysłuchaniu całej historii nie skomentował tego po swojemu. Dlatego, jak zwykle, wyszło mu to dosyć nieuprzejmie.

- Zdurniałeś? To chyba naturalne, że twój ojciec znalazł sobie kobietę. – Joe wyglądał właśnie jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Przez chwilę nie mógł uwierzyć  to co usłyszał, po czym, po chwili, uwierzył w to całkowicie. Bo przecież czego on się spodziewał po Benjaminie? Współczucia? Jednak rozczarowanie jakiego doznał, wyraźnie odmalowało się na jego twarzy.

- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? Mnie, własnego syna miał w dupie, a sam chodził do jakiejś kurwy i jej bachora! – Millera na sekundę zszokowało słownictwo młodszego chłopaka. Pojęcie rodziny, jak widać, było dla niego tematem niezwykle delikatnym. Miller poniekąd go rozumiał, jednak problemy Moora w porównaniu z jego rodzinnymi przeżyciami, wydawał mu się dosyć błahe.  

- Uspokój się. – Zaczął nadzwyczaj delikatnie. – Chodził do niej. Jej bachora, jak to się wyraziłeś, najprawdopodobniej  też miał gdzieś. No ja bym miał, a patrząc na rodzinne zapędy twojego ojca, to on pewnie też.

- No ale on chce, żebym nagle zamieszkał z całkowicie obcymi ludźmi. Cały czas będę na kogoś wpadał, cały czas ktoś będzie coś ode mnie chciał. – Joe nie dawał za wygraną i naprawdę nie mógł zrozumieć czemu, że Miller nie patrzył na to tak, jak on.

- Problemy introwertyków. Nie wiem czy nie zauważyłeś, ale od kontaktów z ludźmi się nie umiera.

- To zależy od tego, na co chorują – odpowiedział bez namysłu, całkowicie swobodnie. Czego on oczywiście nie zarejestrował, jednakże zrobił to Benjamin. Niczego mu nie odpowiedział, po prostu zaczął się w niego bardzo intensywnie wpatrywać. I kiedy myślał, że ponownie będzie mu dane pocałować te różowe, lekko drżące usta, znów coś mu przeszkodziło. Po mieszkaniu rozszedł się dźwięk dzwonka do drzwi. Miller westchnął, nie kryjąc rozczarowania i ze złością w głosie warknął:

- Kogo tym razem diabli niosą?! – Jednak, jak przystało na porządnego gospodarza, poszedł otworzyć drzwi. W głowie natomiast, już układał plan egzekucji przybyłych osób. Niech Bóg trzyma je w swojej opiece.

7 komentarzy:

  1. Ojej, Joe poczuł się swobodnie przy Millerze, jest coraz lepiej....
    Błaaaagam, jeśli to będzie Jamie, to niech się wypcha, psuć taki piękny moment ;w;
    Lucy i Maya to taka słodka parka x3
    Aww, ojciec się martwi, miejmy nadzieję, że Maya nie będzie miała przerąbane przez drobne kłamstewko....

    OdpowiedzUsuń
  2. No i jak ma między nimi do czegoś dojść jak wiecznie im ktoś przerywa! Ja się zastanawiam jak doprowadzisz do momentu na który czekają chyba wszyscy twoi czytelnicy. Kiedy Joe i Benjamin zbliżą się do siebie, ale nie na zasadzie uciszę cię, albo uspokój się. Ale tak no. . . normalnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może jeszcze trochę potrwać ;) Poza tym, nie zapominajmy, że jest jeszcze Jamie ;p

      Usuń
  3. Jestem! Odrobinę spóźniona, ale jestem.
    Przyłapałam się na tym, że cały czas zagryzam policzek, taka jestem zniecierpliwiona rozwinięcia się "związku" pomiędzy Joe a... Benjaminem? Eliotem? W sumie sama nie wiem, chociaż osobiście faworyzuję pierwszą opcję. Jamie to taki umiejętny "przeszkadzacz" w akcji.
    Z problemem Joe to dla mnie zagmatwana sprawa, bo nie wiem, czy powinnam się śmiać z tego, jaką jest ciotą, czy może mu współczuć. No, trzeba dać spokój, przecież w tym nie ma nic dziwnego. Wrażliwy typ bardzo, chyba przywiązuje do słowa "rodzina" naprawdę duże znaczenie. Choć, jakby nie było, to na pewno niezręczna sytuacja. Już i tak ma dużo na głowie, stres niezły i żyje pod presją.
    Maya jest taką pocieszną osóbką <3 Lubię ją razem z Lucy.
    Klasycznie życzę weny i czekam na następne :D

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wyrzucanie z siebie żali Joe’go potraktował jako następny krok w zgłębianiu ich związku, który jeszcze nie istniał. Aczkolwiek, według Miller, chłopak i tak w końcu mu ulegnie." - no nie mogę, tak bardzo podjarały mnie te dwa zdania, sama nie wiem czemu :D Początkowo kibicowałam bardziej paringowi JoexJamie, no ale od tego rozdziału to już sama nie wiem - bardzo podobają mi sie sytuacje zachodzące i między JoexJamie i JoexBenjamin! Ja chcę już szybko kolejny rozdział! Nie chcę naciskać, ale w tym przypadku muszę być egoistką, bo bardzo spodobało mi się opowiadanie :)
    Pozdrawiam, Mei.

    OdpowiedzUsuń
  5. Doobrze ;3 Jako, że czytałam wszystkie inne opowiadania, za to zabrałam się jak tylko się dowiedziałam, że piszesz :D. Uwielbiam Twój styl, jest taki lekki, aż chce się czytać <3. Pewnie nie zdziwi Cię jak powiem, że najbardziej przypadła mi do gustu para dziewczyn, nie? xD Są takie urocze, że aż chce się o nich czytać jak najwięcej. Niby Maya mnie trochę denerwuje, sama nie wiem czemu, ale Lucy nadrabia za wszystko <3 Definitywnie umiesz tworzyć bohaterów, każdy jest inny i każdego chce się tak mocno poznać <3
    Co do Joe'go, to czekam na więcej wątków z Jamiem :D No i tego, czekam na nowy :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    Benjamin już sobie wyobraża, ze razem z Joe stworzą jakiś związek... chociaż przy wysłuchiwaniu go starał się jakoś zachowywać..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń