Głośne
kroki Benjamina były słyszalne nawet za drzwiami, toteż Lucy
doskonale zdawała sobie sprawę, że lokator jest jak najbardziej niezadowolony.
A to oczywiście sprawiło, że już całkowicie była pewna miejsca pobytu Joe'go.
Drzwi, jak można się było domyślić, otworzyły się gwałtownie. Jednak Lu nie
drgnęła nawet o milimetr. Jej twarz przyozdobił przebiegły uśmieszek, w
przeciwieństwie do twarzy Millera, która aktualnie wyrażała chęć mordu.
- Czego chcesz? - Przy
okazji, mężczyzna zasłonił wejście ręką, by jego ukochana przyjaciółka nie
mogła się wprosić, jak to miała w zwyczaju.
- Ja do Joe'go –
powiedziała spokojnie i odważnie popatrzyła w jego oczy.
- Nie ma go – skłamał
gładko i odpowiedział jej takim samym spojrzeniem. Przez chwilę stali tak tylko
się na siebie patrząc. Jedno, jak i drugie miało nadzieję, że któreś odpuście.
Na nieszczęście byli tak samo uparci.
- Wiem, że jest.
Inaczej nie zasłaniałbyś tak uparcie wejścia do mieszkania.
- Nie, nie ma. -
Upierał się dalej. - Bierz tę mała, rudą miotłę i zmykaj na swoją górę
czarownic. - Benjamin miał oczywiście na myśli Cooper, która bezpiecznie
ustawiła się za plecami swojej kobiety. Nie chciała, by mężczyzna znów posłużył
się nią jako zakładniczką.
- Jest, jest i lepiej
żeby wylazł, bo Maya była na tyle miła, że zapewniła temu gnojkowi alibi przed
ojcem. - Joe oczywiście słyszał całą rozmowę i nie mógł pojąć dlaczego wszyscy
nagle zaczęli na niego mówić per gnojek. Niemniej jednak, nie to było w tym
momencie jego największym zmartwieniem. Gdy tylko usłyszał, że ojciec tak
pracowicie go poszukuje, wyszedł z pokoju bez najmniejszego namysłu, ukazując
się dziewczyną w samej tylko koszuli. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że
sytuacja wyglądała dosyć dwuznacznie. Poza tym na wspomnienie tego, co robił z
Benjaminem (choć robił niewiele), jego twarz oblała się lekkim rumieńcem.
- Wiedziałam! -
krzyknęła Wood, gdy tylko jej oczom ukazał się lichy chłopak. Miller natomiast
westchnął bezradnie i ponuro popatrzył w kierunku Moora.
- Musiałeś wyleźć? -
syknął do niego nieprzyjaźnie. Lucy natomiast wykorzystując chwilę nieuwagi
mężczyzny wepchała się do mieszkania, ciągnąc za sobą Cooper. Benjaminowi
całkowicie opadły ręce i jakby na znak całkowitej kapitulacji, pokornie zamknął
drzwi za nieproszonymi gośćmi.
Kobieta rozpędziła się
i już po sekundzie targała zdziwionym chłopakiem za ramiona.
- Ty się tutaj dobrze
bawisz, a moja biedna Maya wypłakuje sobie przez ciebie oczęta! Serca nie masz!
- Moor stał jak wryty, bowiem ów oskarżenie padło po raz kolejny tego samego
dania, a on był Bogu ducha winien. Po chwili tak gwałtownego potrząsania, mózg
znów przywrócił jego ciału wszystkie funkcje. Chłopak wyrwał się z niemocnego
uścisku Lucy i popatrzył na nią spojrzeniem pełnym żalu. Naprawdę nie wiedział,
co takiego siedziało w głowach tych kobiet. Chociaż o tyle dobrze, że Wood nie
była tak porywcza jak Amelia.
- Po pierwsze, to wcale
się dobrze nie bawię – mówiąc to, specjalnie spojrzał w stronę Millera, który
zrobił się jeszcze bardziej niezadowolony niż był. - A po drugie, to ja nie mam
bladego pojęcia czemu ona płacze! Może mi wyjaśnisz, bo Amelia podczas swojego
napadu złości jakoś zapomniała.
- I w tym momencie zaczęło się całe gorączkowe
tłumaczenie. Jednak osobą, która mówiła nie była Maya tylko Lucy. Cooper stała
zboku i wszystkiemu się przysłuchiwała, co jakiś czas tylko zerkała w stronę
znudzonego mężczyzny. Nie czuła się przy nim jakoś wybitnie komfortowo,
aczkolwiek miała wrażenie, że Joe, jakimś magicznym sposobem, do niego przywykł. Nie mogła tego
do końca pojąć, jednak dziewczyny już ją zdążyły uprzedzić, że do jego
dziwacznych zachowań trzeba się przyzwyczaić i przede wszystkim, nie można mu
dać wyczuć strachu. Jeśli będzie się trzymała tych wskazówek, to wszystko
powinno pójść już nieco łatwiej. Jednak słowa to jedno, a czyny to drugie.
- Ruda, zacna niewiasto
– zaczął Benjamin, widząc, że rozmowa pozostałej dwójki może jeszcze trochę
potrwać. - Co ci powiedział jego ojciec? - Maya wzdrygnęła się lekko słysząc
głos mężczyzny tak blisko siebie. Jednak, pamiętając rady, postanowiła udawać
niewzruszoną. Odchrząknęła lekko i spokojnie odpowiedziała:
- Nie dzwonił do mnie
bezpośrednio, dzwonił do mojej matki.
- A coś więcej? Czemu z
wami się tak trudno rozmawia? Bez dodatkowych pytań ani rusz – powiedział do
niej lekko oburzonym głosem. Po ujadaniu się z Moorem, nie chciało mu się przez
to samo przechodzić z dziewuchą, do której właściwie nie miał większego
interesu.
- Przypuszczam, że nie
powiedział niczego znaczącego. Jego ojciec lubi się dzielić emocjami tak samo
jak Joe – odburknęła niezadowolona. Nie spodobał jej się ton głosu mężczyzny.
- Bardzo przyjemna
rodzinna cecha – skwitował ironicznie i przeniósł swoją uwagę na dwójkę, która
wyglądała jakby właśnie wstępowała na wojenną ścieżkę.
- Ile razy mam
powtarzać, że to nie moja wina! Skąd miałem wiedzieć, że się poryczy zaraz po
tym, jak odłożę słuchawkę! - Joe zaczynał tracić cierpliwość, co był dosyć
słyszalne. Miller stał i przyglądał się z zaciekawieniem. Gdyby mógł z chęcią
podjadał by teraz popcorn i ze sporym zadowoleniem oglądał przebieg walki.
- Mogłeś odpowiedzieć
cokolwiek, a nie rozłączać się jak ostatni dupek. - Lucy trzymała swoje nerwy
na wodzy, bo nawet nie miała się o co denerwować. Moor natomiast wydawał się w
takiej postaci jeszcze bardziej słodki, niż był normalnie.
- A, to niby miałem jej
podziękować za to, że być może w moją stronę, kierował się ten oto oszalały
glon?! A w ogóle czemu ja się kłócę z tobą? - Ostatnie pytanie zadał bardziej
do siebie. Przerzucił natomiast rozwścieczone spojrzenie na Cooper. - Masz mi
coś do powiedzenia, to mów! - warkną do zdziwionej dziewczyny. Benjamin
natomiast cicho podszedł do Lucy i z wyraźnym rozbawieniem wyszeptał do niej:
- Oho, zapowiada się
walka tytanów. - Wood parsknęła rozbawiona i niczego nie odpowiedziała, nie
chciała stracić ani słowa z tego jakże emocjonującego pojedynku.
- Ja się nie mam z
czego tłumaczyć! To one nadmuchały jakąś sztuczną aferę. - Tutaj bez żadnych
wyrzutów sumienia, Maya wskazała palcem na Lucy. Nie miała zamiaru obrywać za
to, że ona jak i Amelia wyżyły się na Joe. I w taki sposób, kłótnia sprowadził
się na tryb przerzucania winy z jednego na drugiego.
- Wiesz co… – żachnęła
się kobieta na słowa, których nie spodziewała się usłyszeć. - Ja cię bronię, a
ty przerzucasz winę na mnie. Jeśli już koniecznie musimy znaleźć winnego, to
wszystko spada na Benjamina i jego wybuchowość, lekkomyślność i debilizm.
- Właśnie! - krzyknęli
w tym samym czasie Maya oraz Joe. Jakby na to nie spojrzeć, wszystko zaczęło
się od gwałtownej reakcji Millera. Gdyby nie jego narwany charakter, całe
zajście z całą pewnością nigdy nie miałoby miejsca.
- No pewnie – zaczął
bronić się Benjamin. - Skoro idziemy takim tokiem rozumowania, to teraz powinno
nastąpić zrzucenie winy na Eliota, który zaczął obmacywać Joe'go, a później
wszystko zatacza ładne kółeczko i znów jesteśmy przy gnojku, który mu na to
pozwolił. - Joe na te słowa zrobił się czerwony jak cegła, o zajściu w swoim
mieszkaniu chciał zapomnieć najbardziej na świecie, a to zostało znów
wyciągnięte na wierzch. I mogłoby się zdawać, że znów zatryumfował Benjamin,
jednak z pomocną przyszedł nie kto inny, jak Maya.
- Ale to ty stałeś pod
drzwiami i bezczelnie podsłuchiwałeś. - Ruda dziewczyna stanęła w obronie
swojego zawstydzonego przyjaciela. Patrzyła buńczucznie w stronę Benjamina,
który wyglądał jakby na chwilę został zbity z pantałyku.
- Szach-mat! -
krzyknęła rozbawiona Lucy. - Koniec tej bezowocnej gadaniny. Musimy dostarczyć
młodego do domu.
- Trochę niemożliwe,
chyba że chcesz go zabrać w samej koszuli. Ale to może wzbudzić lekkie
podejrzenia u jego ojca. - Benjamin stał lekko nadąsany i uparcie przyglądał
się małej czarownicy, która odważył się mu odpowiedzieć.
- Tak ostro się do
niego dobierałeś, że z jego ciuchów zostały strzępy? - Dobry humor nie
opuszczał Wood, tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak
czuł się teraz Benjamin. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że
rozpierała ją duma. Nigdy w życiu nie podejrzewałaby swojej kruszyny o taki
zryw bohaterstwa.
- Wypraszam sobie! -
krzyknął zażenowany Joe. - Ten diabeł wylał na mnie wiadro lodowatej wody, a
potem torturował psychicznie.
- I jeszcze trochę go
molestowałem, ale sam się do tego w życiu nie przyzna, tym bardziej, że
wszystko co robiłem, bardzo mu się podobało. – W oczach Benjamina można było
dostrzec złowieszczy błysk. Joe natomiast w oczach miła tylko rozpacz i żeby
nie pogarszać swojej beznadziejnej sytuacji, postanowił milczeć i udawać, że
zebrani tutaj ludzie wcale się w niego nie wpatrywali.
- Słodki chłopiec nie
zaprzecza, więc wychodzi na to, że jednak mówisz prawdę. – Lucy także
postanowiła się trochę poznęcać nad tym spłoszonym biedakiem. Jedyną osobą,
która się nad nim teraz litowała było tylko Maya. Nie chciała wbijać swojemu
przyjacielowi przysłowiowego gwoździa do trumny, choć kusiło ją by powiedzieć
parę zdań. Ale to pewnie zrobi innego dnia, gdy Moor będzie w pełni ubrany i
bardziej gadatliwy. Teraz mogła jedynie pogrozić Wood palcem, by przestała aż
tak bardzo wjeżdżać na psychikę nastolatka. Lucy oczywiście od razu zrozumiała
przekaz i cała ochota na śmiechy z osoby chłopaka jakoś się ulotniła.
- Dobra koniec tych
żartów, bo nam się jeszcze biedak rozpłacze – powiedziała jak zwykle wesołym
głosem. – Teraz trzeba tylko poczekać aż wyschną twoje ciuchu i kulturalnie
odstawić cię do domu.
- Nie przypominam
sobie, bym w którymś momencie rozmowy powiedział, że chcę wrócić. – Joe
popatrzył na zebranych spode łba i jeśli to możliwe, zachmurzył się jeszcze
bardziej.
- Wrócisz, bo ja nie
chcę być oskarżony o przetrzymywanie nieletniego, kiedy twój ojciec zgłosi
zaginięcie. Poza tym ta ruda zołza… – Benjamin specjalnie podkreśli słowa
odnoszące się do Cooper. – Była na tyle miła, że sprzedała jakąś bajkę twojemu
starszemu i teraz sam nie będziesz musiał się nad tym zastanawiać. Bo chyba nie
chciałeś mu powiedzieć, że uciekłeś do mnie. Przypuszczam, że nie spodobałby mu
się opis mojej cudownej osoby.
Joe zdał sobie sprawę z
tego, że znajdował się na straconej pozycji i będzie musiał spotkać się ze
swoim, jakże ukochanym, ojcem. I tak właśnie, parę godzin później, kiedy ciuchy
już wyschły a taksówka odwiozła go pod dom, był pchany przez przyjaciółkę w
stronę drzwi. Wiedział też, że ucieczka na nic się zda, bo za rogiem stał
Benjamin i Lucy, którzy byli gotowi rzucić się za nim w szalony pościg. Poza
tym, dokąd miał uciec tym razem? Natura samotnika nie pozwalała mu na wybór z
wielkiej palety przyjaciół, bo takowej nie posiadał. Biedny Moor przekonał się
także, że Maya wcale do najsłabszych nie należała i z nieopisaną łatwością
ciągnęła go w kierunku drzwi. Więc, kiedy nacisnęła dzwonek, a jego oczom
ukazał się ojciec, serce o mało nie wyskoczyło mu przez gardło. Wiedział, że
narozrabiał, jak jeszcze nigdy. I choć nie potrafił wyobrazić sobie krzyczącego
ojca, wiedział, że dostanie porządną burę.
- Dziękuję ci –
powiedział cicho mężczyzna w kierunku Cooper i uśmiechnął się do niej lekko.
Jednak cała sympatia z jego twarzy zeszła, gdy tylko spojrzał na swojego
pierworodnego. Jonathan
złapał syna za ramię i mocno je ściskając, wprowadził go do domu. Joe miał
nadzieję, że nie zostanie mocno ukarany, choć wszystko wskazywało na to, że
będzie całkowicie odwrotnie. Usta jego ojca ścisnęły się tak mocno, że tworzyły
tylko małą wąską linię, jego ręka natomiast miażdżyła mu ramię.
- Możesz wyzywać mnie,
jak ci się tylko podoba. – zaczął poważnie. – Ale nie zgodzę się na to, byś
obrażał kobietę, której nigdy w życiu nie spotkałeś. – Wraz z tymi słowami w
nastolatku znów coś pękło. Nie spodziewał się, że będzie w stanie znów z taką
samą mocją, jak wcześniej, nienawidzić własnego ojca.
- Więc znowu wszystko
sprowadza się do niej. Ja się w ogóle zastanawiam, co za kobieta chciała
takiego bezuczuciowego potwora na swojego partnera. Czym ja dla ciebie w ogóle
jestem? Balastem? Problemem? Wpadasz do domu jak gość, po czym nagle mi
oznajmiasz, tym swoim monotonnym głosem, że zamieszkamy z jakąś kobietą i jej
dzieciakami, i oczekujesz, że ci z aprobatą przyklasnę? A możesz liczysz
jeszcze na to, że beztrosko będę do niej
wołał mamo? Albo wiem! Mam lepszy pomysł, skoro do tej pory byłem tylko kulą u
twojej nogi, to mnie oddaj, daj mi święty spokój, zrób cokolwiek chcesz! Ale
wiedz, że jeśli karzesz mi zamieszkać z tą kobietą, to zrobię wszystko by
zamienić życie twoje, jej i jej bachorów w piekło! – Joe nienawistnie popatrzył
na zdziwioną twarz ojca i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, pobiegł do
swojego pokoju i zamkną drzwi na klucz. Wzburzony wszedł do łazienki i puścił
wodę, by ojciec nie usłyszała jego żałosnego łkania.
- Co ja mu takie
zrobiłem, że woli jakąś obcą kobietę i jej dzieci? – wyjęczał do siebie i nie
powstrzymując się już zupełnie, rozpłakał się całkowicie.
Jonathan zdawał sobie
sprawę z tego, że był okropnym ojcem i że zaniedbywał swojego jedynego syna.
Jednak zawsze kiedy próbował spędzić z nim czas, zauważał, że Joe był do niego
niezwykle chłodno ustosunkowany. Czuł, że jego obecność w domu był dla niego
niezręczna, więc wolał większość czasu spędzać w pracy i delegacjach. Mężczyzna
doskonale wiedział, kiedy zaczęło się między nimi źle układać. Jednak żaden z
nich, nie zrobił odpowiednich kroków, by całą sytuację naprawić. Gdy Jonathan
chciał normalnie porozmawiać z synem, ten burczał coś niezrozumiałego pod nosem
i natychmiastowo szedł do pokoju, zostawiając go samego. Jonathan nie znosił
tej pustki, która zapanowała w domu po stracie żony. Nie potrafił poradzić
sobie z własnymi emocjami, więc jak miał poradzić sobie z rozchwianym
nastolatkiem? Nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie, nie ważne jak długo
szukał. Sytuacja w domu była tak przygnębiająca, że wolał do niej nie wracać.
Kochał swojego syna ponad wszystko, jednak to co robił, zawsze źle się
kończyło. Zdawał sobie sprawę z tego, że Joe źle przyjmie wiadomość o
zamieszkaniu z obcymi ludźmi. Nie spodziewał się jednak, że wybuchnie z taką
mocą. I choć próbował, nie był zły na syna. W tym momencie miał pretensje tylko
do siebie. Więc gdy drzwi od pokoju Joe’go zamknęły się tak gwałtownie, miał
ochotę wyjść z mieszkania i znów zostawić wszystkie problemy. Tak się jednak
nie stało. Dziękował Bogu, że kiedyś zrobił zapasowy klucz do drzwi nastolatka
i schował go w szufladzie. I choć wiedział, że wchodząc tam, zdenerwuje syna
jeszcze bardziej, musiał to zrobić. Jeśli dzisiaj sobie odpuści, to równie
dobrze może się pożegnać z synem. Stawiając wszystko na jedną kartę, wszedł do
jego pokoju.
No i bardzo ciekawe co tam mu ojciec powie ;) nie dziwię sie Joe'emu że tak sie na niego wkurza, jego ma gdzieś a za inną rodziną lata! Ben w tym rozdziale uroczy, nie mam innego przymiotnika, którym mogłabym go określić :D według mnie jednak za mało Jamie'ego! Dawaj mi białowłosego! <3 dziewczyny powoli działają mi na nerwy, wszystkie trzy. Czepiają się i zachowują niemiło i w stosunku do Bena jak i Joe. No w sumie mają trochę racji ale i tak mnie denerwują powoli xd
OdpowiedzUsuńDużo weny i nie rób takich przerw między tymi rozdziałami :(
Apocalypse
Popieram Apocalypse w 100 % co do Joe'go i Bena. Jamie'go jakoś mi nie brakowało, a dziewczyny denerwują mnie od samego początku- wszystkie trzy.
OdpowiedzUsuńDuuużo weny. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział
Hehe, dzień dobry lol XD
OdpowiedzUsuń"była pewna miejsca pobytu Joe" Nie jestem w stu procentach pewna, ale imię chyba powinno być odmienione ;o W sensie w polskim odmieniamy, ale to jest obcojęzyczne imię. Ale w sumie potem je odmieniasz, to chyba tu też powinno być, tak sądzę xD.
"Lucy natomiast wykorzystując chwilę nieuwagi mężczyzny wepchał się do mieszkania, ciągnął za sobą Cooper." Czyżby Lucy stała się mężczyzną? xD
"Nie czuła się przy nim jakoś wybitnie komfortowo, aczkolwiek miała wrażenie, że Joe już się do niego przyzwyczaił. Nie mogła tego do końca pojąć, jednak dziewczyny już ją zdążyły uprzedzić, że do jego dziwacznych zachowań trzeba się przyzwyczaić i przede wszystkim nie można mu dać wyczuć strachu." Tutaj słowo "przyzwyczaił" się powtarza, ale w sumie to sama mam z tym problemy, więc tylko zwracam uwagę xD.
"teraz powinno nastąpić zrzucenie winy na Eliota, który zaczął obmacywać Eliota" chyba znów się zgubiłaś, albo ja jak zwykle czegoś nie ogarnęłam (nie zdziwiłoby mnie to xD)
Więcej błędów (właściwie to są błędziki nie błędy xD) raczej nie wyłapałam. Ogólnie lubię to, że akcja idzie w odpowiednim tempie, nie rozwlekasz jej (jak to ja mam w zwyczaju czasem xD) ani nie pędzisz za bardzo (jak to ma w zwyczaju 80% autorek blogowych opowiadań :c).
"Tak ostro się do niego dobierałeś, że z jego ciuchów zostały strzępy?" Nie wiem czemu, kocham to zdanie <3
Joe zaczyna mnie denerwować, przykładowo tym, że tak bardzo nie chciał wrócić do domu. No serio, nie lubi ojca, woli go unikać, ale to nie jest powód, żeby zwalać się na głowę prawie obcym ludziom xD Do tego chyba za bardzo to przeżywa. Znaczy rozumiem go, ale to chyba nie jest jakaś tragedia, że ojciec chce sobie ułożyć życie? xD Uwielbiam to, że stworzyłaś tak denerwującego bohatera. Dla mnie postacie powinny właśnie wzbudzać jakieś emocje, a Tobie wychodzi to doskonale :D. Zaczynam lubić Mayę. Serio, jakaś wielka zmiana w niej zaszła od ostatniego rozdziału, albo po prostu teraz zaczynam ją lepiej poznawać. W każdym razie oddałam na nią swój głos w ankiecie, bo tak xD. W dalszym ciągu pilnie oczekuję Jamiego! <3
A to przeważnie przez roztrzepanie takie błędy walę, ale dzięki za zwrócenie uwagi. Czytam to raz po napisaniu i nie potrafię sama wszystkiego wyłapać, a więcej razy czytać mi się nie chce (a powinnam) ;p Dobrze, dobrze zwracaj na to uwagę, to będę poprawiać XD
UsuńKomentarze piszę w notatniku w trakcie czytania, więc to nie problem wyłapywać takie rzeczy, polecam się na przyszłość ;3
UsuńPS. Dodałam do linków u siebie ;D
Wspaniale,wspaniale,WSPANIALE!
OdpowiedzUsuńRozdzial bardzo mi sie podobal,ciekawi mnie kogo wybierze Joe.
Pisz szbciej,nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu!
/Nya
Aww, biedny Joe...
OdpowiedzUsuńMaya pokazała, że ma jaja, czego nikt się nie spodziewał xD Lucy pewnie ją potem nagrodzi....
I co mu ten ojciec powie? Już się biorę za następny rozdział~~
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale byłam na wyjeździe w Niemczech ;w;