Pan
Moor po tak nagłym wybuchu syna, nie była do końca
przekonany, co do kroków które powinien przedsięwziąć. Teoretycznie, powinien
wybiec za nim, jednak wiedział, że szukanie zdenerwowanego syna na oślep, nie
przyniosłoby żadnych skutków. Dlatego też usiadł na kanapie i zaczął spokojnie
analizować zaistniałą sytuację. Mężczyzna nie miał zbyt wiele opcji do wyboru i
mimo tego, iż nie znał zbyt dobrze własnego syna, wiedział, iż nie posiadał on
zbyt wielu przyjaciół. Cóż była nawet przekonany co do tego, że jego jedyną
przyjaciółką była Maya. Zastanawiał się przez chwilę, czy gnany rozpaczą Joe
mógł pobiec właśnie do niej. Nic innego bowiem, nie przychodziło mu do głowy. Jonathan
bez przekonania popatrzyła na telefon, znał numer do matki dziewczyny, jednak
to był pierwszy raz kiedy musiał z niego skorzystać. Przeważnie nie miewał aż
tak wielkich problemów z nieco wycofanym i zamkniętym w sobie synem. Nie miał
pojęcia, co takiego powinien ujawnić przed kobietą, a co zachować dla siebie.
Nie mógł jej przecież wszystkiego powiedzieć, to nawet nie była jej sprawa. Po
prostu spyta, czy jego syna nie ma w jej domu i tyle. Nie pomyślał jednak nad
tym, co zrobi, gdy okaże się, że to nie tam udał się Joe.
Po paru dłuższych
sygnałach, zdziwiona kobieta odebrała telefon.
- Dzień dobry panie Moor, czy coś się stało? – Po jej głosie można
było wywnioskować, że nieznacznie się zaniepokoiła, telefony od tego mężczyzny
nie były raczej codziennością.
- Dzień dobry. Chciałem
się spytać… – zaczął niepewnie. – To znaczy chciałem się dowiedzieć, czy nie ma
u pani w domu mojego syna? – Gdy chodziło o ujawnianie czegokolwiek, co tyczyło
się rodziny, Jonathana tracił całą pewność siebie.
- Nie, ale córki też nie ma, więc może są razem – odpowiedziała bez
namysłu, oczywiście zgodnie z prawdą.
- Rozumiem – powiedział
poważnie i już zamierzał się pożegnać, gdy kobieta nagle wtrącił pewną propozycję.
- Cóż, słyszę po pana głosie, że coś się stało. Jednak nie mam zamiaru
się wtrącać – dodała pospiesznie, słysząc odchrząknięcie mężczyzny. – Zadzwonię do córki i spytam, czy Joe jest z nią,
jeśli tak, to dam panu znać.
- Jestem wdzięczny za
pani pomoc, także… Do usłyszenia – powiedział szybko i nie czekając na
odpowiedź kobiety, rozłączył się. Przez chwilę zastanawiał się, co takiego mogła sobie o nim teraz myśleć,
jednak nie zaprzątało to jego głowy jakoś szczególnie długo. Miał bowiem
szczerą nadzieję, że Joe był z tą koleżanką.
***
Dziewczyny siedziały w
parku jeszcze sporo czasu. Maya już prawie zapomniała o zaistniałej sytuacji i
wesoło świergotała do swojej ukochanej kobiety. Starał się mówić cokolwiek,
ponieważ jej nagły zryw uczuć cały czas przywoływał na jej twarz czerwone
rumieńce. Lucy natomiast świadoma tego, co działo się w niewinnej główce Cooper,
specjalnie ucinała rozmowy, choć w bardzo delikatny sposób, by dziewczyny nie
urazić. Nie mogła sobie odmówić patrzenia na jej zawstydzoną twarzyczkę.
Niestety, cudowny nastrój zepsuł dźwięk telefonu. Maya pospiesznie wyciągnęła
go z kieszeni, a niewidzialna gula znów pojawiła się w jej gardle. Co zrobi
jeśli dzwonił do niej Joe z pretensjami? Jednak jej obawy szybko okazały się
niesłuszne. Do dziewczyny starała się dodzwonić matka.
- Jest z tobą Joe? – wypaliła od razu kobieta, nawet nie witając się
z córką. Zdezorientowana Cooper nie odpowiedziała od razu. Jej kobieca intuicja
podpowiadała jej, że coś musiało się stać, skoro matka o niego pytała. Idąc tym
tropem, Maya wynalazła sobie ścieżkę odkupienia w stosunku do przyjaciela.
- A co to za pytanie,
oczywiście, że jest. – Pewność w jej głosie przekonała niczego nie
podejrzewającą matkę.
- Całe szczęście! – krzyknęła. – Powiedz
mu, że jego ojciec się o niego martwi, nie wiem, co tam między nimi zaszło, ale
wydaje mi się, że to całkiem poważna sprawa. Wiesz, podpytaj go trochę… -
zaczęła, jednak Maya szybko jej przerwała.
- Dobra, dobra. Pa! –
Skończyła szybko rozmowę i popatrzyła prosto w pytające oczy Lucy. Znowu będzie
musiała poprosić ją o pomoc. Tylko niby jak miała ona znaleźć Joe’go, w tak
wielkim mieście. Wiedziała, że Wood miała dużo znajomych, jednak każdy miał
swoje granice. Niemniej jednak, nie miała innego wyjścia.
- Wiem, że sprawiam ci
cały czas kłopoty… – zaczęła ostrożnie, nie odrywająca swojego bystrego
spojrzenia ani na sekundę od twarzy kobiety. – Ale za wszelką cenę muszę
znaleźć Moora! Jego ojciec go szuka, a ja oczywiście powiedziałam, że jest ze
mną…
- Po pierwsze, to nie
ty sprawiasz problemy, tylko Joe, a po drugie, skoro uciekł z domu, jak mniemam
i nie poszedł do ciebie, to jest chyba tylko jedno miejsce, do którego mógł się
udać. – Lucy popatrzyła wymownie na dziewczynę. Przez chwilę widać było, że
intensywnie myślała nad tą kwestią. Jednak, nie zajęło jej to za wiele czasu.
Domniemane miejsce pobytu Moora nasunęło się samo.
- Niemożliwe! –
krzyknęła lekko podniecona, w jej oczach pojawiły się małe iskierki. Jeśli
bowiem Joe sam poszedł do TEGO mieszkania, to Maya miała już przygotowaną
całkiem porządną linię obrony. Trzeba jej wybaczyć to drobne, samolubne
myślenie o sobie, jednak Joe, któremu nie przytoczyło się porządnych argumentów,
potrafił być naprawdę uparty.
- Nie ma w tym niczego
niemożliwego, zdziwiłoby mnie raczej gdyby tam nie polazł. Joe cały czas
podświadomie szuka osób, które mogą go ochronić. – Lucy puściło oczko w stronę
rudej dziewczyny i łapiąc jej rękę,
pociągnęła w ją stronę mieszkania Millerów.
***
Nim Benjamin wymyślił
jakikolwiek plan działania, o dziwo, Joe zdążył się już ocknąć. Co prawda,
dalej był lekko spłoszony, jednak wiedźmy nie było już w pomieszczeniu. I jak
każdy wie, złość przenosi się z człowieka na człowieka. Moor nienawistnie
spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę i najchłodniej jak tylko umiał
powiedział:
- Idę stąd. – Miller
natomiast bezradnie pokręcił głowa i bez zbędnych nerwów, tak jak to miał w
zwyczaju, spytał lekko kpiąco:
- W takim stroju?
- W tym momencie mógłby
nawet paradować nago po mieście. Jesteście tacy sami! Jedno rąbnięte bardziej
od drugiego! – Cóż, z tym zdaniem Benjamin nie miał zamiaru polemizować,
doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Niemniej jednak, nie widziało mu się
wypuszczenie Joe’go z mieszkania w takim stanie. Poniekąd czuł się trochę tak, jakby był odpowiedzialny za małe,
strachliwe zwierzątko i to uczucie bardzo mu się podobało.
- Dobrze wiesz, że cię
nie wypuszczę.
- Dobrze wiesz, że cię
nie posłucham – odciął się i naprawdę zaczął iść w kierunki drzwi, bez
jakiegokolwiek planu, dokąd się udać.
- Dobrze wiesz, że nie
masz ze mną szans – powiedział już do pleców chłopaka. Jednak nie zajęło mu to
nawet dwóch sekund, by się znaleźć tuż przy nim. Złapał go w pasie i ze
stoickim pokojem, przeniósł go i jego wierzgające kończyny, do swojego pokoju.
Następnie posadził naburmuszonego chłopaka na swoim łóżku i wygodnie rozsiadł
się obok niego. Przełożył swoje ramię za plecami Moora i stanowczym głosem
powiedział:
- A teraz czas na
spowiedź. – Joe doskonale zrozumiał sens tych słów, wiedział także, co powinien
odpowiedzieć.
- Nie chcę o tym
rozmawiać. – Po tych słowach uciekł wzrokiem na ścianę i wpatrywał się w nią z
niesamowitym zainteresowaniem.
- Nie kłam gnojku, nie
przytargałbyś tu swoim czterech liter, gdybyś chciał posiedzieć w samotności i
kontemplować swoją, jakże rozpaczliwą, sytuację.
- A dlaczego niby tak
bardzo zależy ci na tym, żeby wiedzieć, co takiego się stało?
- Tak jakoś, bez
powodu. Poza tym jestem starszy, może będę w stanie ci pomóc. – Benjamin
obdarzył chłopaka pięknym, promienistym uśmiechem i popatrzył na niego
zachęcająco. Joe tylko westchną bezradnie.
- Starszy nie znaczy,
że mądrzejsze. – Upierał się dalej przy swoim, choć w głębi duszy czuł, że i
tak podzieli się swoim problemem.
- Od ciebie mądrzejszy
na pewno. – Chłopak postanowił sobie podarować odpowiedź na tą wypowiedź i po
prostu na chwilę zamilkł, zbierając w sobie siły na spowiedź. Musiał zebrać ich
całkiem sporo, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Miller na sam
koniec może go wyśmiać. Niemniej jednak, ten dziwny spokój mężczyzny wpłynął na
niego kojąco i z małymi oporami, wyśpiewał wszystko mężczyźnie. Co jakiś czas
zerkał na jego twarz, by dostrzec na niej wyraz jakiejś wielkiej kpiny, nic
takiego jednak nie zobaczył. Benjamin natomiast ze stoickim spokojem słuchał
tego, co mówił mu chłopak. I chociaż momentami chciało mu się śmiać, to
mimo wszystko, opanował ten odruch.
Wyrzucanie z siebie żali Joe’go potraktował jako następny krok w zgłębianiu ich
związku, który jeszcze nie istniał. Aczkolwiek, według Millera, chłopak i tak w
końcu mu ulegnie. Toteż siedział i z poważnym, rozumnym wyrazem twarzy,
wszystkiemu się przysłuchiwał. Jednak nie byłby sobą, gdyby po wysłuchaniu
całej historii nie skomentował tego po swojemu. Dlatego, jak zwykle, wyszło mu
to dosyć nieuprzejmie.
- Zdurniałeś? To chyba
naturalne, że twój ojciec znalazł sobie kobietę. – Joe wyglądał właśnie jakby
dostał czymś ciężkim w głowę. Przez chwilę nie mógł uwierzyć to co usłyszał, po czym, po chwili, uwierzył
w to całkowicie. Bo przecież czego on się spodziewał po Benjaminie?
Współczucia? Jednak rozczarowanie jakiego doznał, wyraźnie odmalowało się na
jego twarzy.
- Czy ty mnie w ogóle
słuchałeś? Mnie, własnego syna miał w dupie, a sam chodził do jakiejś kurwy i
jej bachora! – Millera na sekundę zszokowało słownictwo młodszego chłopaka.
Pojęcie rodziny, jak widać, było dla niego tematem niezwykle delikatnym. Miller
poniekąd go rozumiał, jednak problemy Moora w porównaniu z jego rodzinnymi
przeżyciami, wydawał mu się dosyć błahe.
- Uspokój się. – Zaczął
nadzwyczaj delikatnie. – Chodził do niej. Jej bachora, jak to się wyraziłeś,
najprawdopodobniej też miał gdzieś. No
ja bym miał, a patrząc na rodzinne zapędy twojego ojca, to on pewnie też.
- No ale on chce, żebym
nagle zamieszkał z całkowicie obcymi ludźmi. Cały czas będę na kogoś wpadał,
cały czas ktoś będzie coś ode mnie chciał. – Joe nie dawał za wygraną i naprawdę
nie mógł zrozumieć czemu, że Miller nie patrzył na to tak, jak on.
- Problemy
introwertyków. Nie wiem czy nie zauważyłeś, ale od kontaktów z ludźmi się nie
umiera.
- To zależy od tego, na
co chorują – odpowiedział bez namysłu, całkowicie swobodnie. Czego on
oczywiście nie zarejestrował, jednakże zrobił to Benjamin. Niczego mu nie
odpowiedział, po prostu zaczął się w niego bardzo intensywnie wpatrywać. I
kiedy myślał, że ponownie będzie mu dane pocałować te różowe, lekko drżące
usta, znów coś mu przeszkodziło. Po mieszkaniu rozszedł się dźwięk dzwonka do
drzwi. Miller westchnął, nie kryjąc rozczarowania i ze złością w głosie
warknął:
- Kogo tym razem diabli niosą?! – Jednak, jak przystało na porządnego gospodarza, poszedł otworzyć drzwi. W głowie natomiast, już układał plan egzekucji przybyłych osób. Niech Bóg trzyma je w swojej opiece.
Ojej, Joe poczuł się swobodnie przy Millerze, jest coraz lepiej....
OdpowiedzUsuńBłaaaagam, jeśli to będzie Jamie, to niech się wypcha, psuć taki piękny moment ;w;
Lucy i Maya to taka słodka parka x3
Aww, ojciec się martwi, miejmy nadzieję, że Maya nie będzie miała przerąbane przez drobne kłamstewko....
No i jak ma między nimi do czegoś dojść jak wiecznie im ktoś przerywa! Ja się zastanawiam jak doprowadzisz do momentu na który czekają chyba wszyscy twoi czytelnicy. Kiedy Joe i Benjamin zbliżą się do siebie, ale nie na zasadzie uciszę cię, albo uspokój się. Ale tak no. . . normalnie :)
OdpowiedzUsuńTo może jeszcze trochę potrwać ;) Poza tym, nie zapominajmy, że jest jeszcze Jamie ;p
UsuńJestem! Odrobinę spóźniona, ale jestem.
OdpowiedzUsuńPrzyłapałam się na tym, że cały czas zagryzam policzek, taka jestem zniecierpliwiona rozwinięcia się "związku" pomiędzy Joe a... Benjaminem? Eliotem? W sumie sama nie wiem, chociaż osobiście faworyzuję pierwszą opcję. Jamie to taki umiejętny "przeszkadzacz" w akcji.
Z problemem Joe to dla mnie zagmatwana sprawa, bo nie wiem, czy powinnam się śmiać z tego, jaką jest ciotą, czy może mu współczuć. No, trzeba dać spokój, przecież w tym nie ma nic dziwnego. Wrażliwy typ bardzo, chyba przywiązuje do słowa "rodzina" naprawdę duże znaczenie. Choć, jakby nie było, to na pewno niezręczna sytuacja. Już i tak ma dużo na głowie, stres niezły i żyje pod presją.
Maya jest taką pocieszną osóbką <3 Lubię ją razem z Lucy.
Klasycznie życzę weny i czekam na następne :D
"Wyrzucanie z siebie żali Joe’go potraktował jako następny krok w zgłębianiu ich związku, który jeszcze nie istniał. Aczkolwiek, według Miller, chłopak i tak w końcu mu ulegnie." - no nie mogę, tak bardzo podjarały mnie te dwa zdania, sama nie wiem czemu :D Początkowo kibicowałam bardziej paringowi JoexJamie, no ale od tego rozdziału to już sama nie wiem - bardzo podobają mi sie sytuacje zachodzące i między JoexJamie i JoexBenjamin! Ja chcę już szybko kolejny rozdział! Nie chcę naciskać, ale w tym przypadku muszę być egoistką, bo bardzo spodobało mi się opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mei.
Doobrze ;3 Jako, że czytałam wszystkie inne opowiadania, za to zabrałam się jak tylko się dowiedziałam, że piszesz :D. Uwielbiam Twój styl, jest taki lekki, aż chce się czytać <3. Pewnie nie zdziwi Cię jak powiem, że najbardziej przypadła mi do gustu para dziewczyn, nie? xD Są takie urocze, że aż chce się o nich czytać jak najwięcej. Niby Maya mnie trochę denerwuje, sama nie wiem czemu, ale Lucy nadrabia za wszystko <3 Definitywnie umiesz tworzyć bohaterów, każdy jest inny i każdego chce się tak mocno poznać <3
OdpowiedzUsuńCo do Joe'go, to czekam na więcej wątków z Jamiem :D No i tego, czekam na nowy :D
Witam,
OdpowiedzUsuńBenjamin już sobie wyobraża, ze razem z Joe stworzą jakiś związek... chociaż przy wysłuchiwaniu go starał się jakoś zachowywać..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia