-
Uspokoiłaś się już trochę?
– Lucy nie mogła znieść widoku swojej zapłakanej lepszej połówki. I właśnie
przez to, że tak bardzo zależało jej na tej rudej pannicy, nie wiedziała, co
powinna powiedzieć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każde źle
wypowiedziane słowo, mogło spowodować u dziewczyny kolejne łzy.
Maya natomiast
wyglądała jakby już miała witać się z
tamtym światem. Jej wzrok był nieobecny, a myślami była w całkowicie
innej przestrzeni. Dlatego też, nawet nie usłyszała zadanego jej przez Lucy
pytania. Szła z posępną miną, co jakiś czas przecierając zaczerwienione i opuchnięte
oczy. Była wdzięczna Wood za to, że zabrała ją do parku, by mogła w spokoju
uporządkować swoje myśli. Niemniej jednak, wszystko w tej chwili wydawało jej
się nazbyt skomplikowane. Po raz kolejny przez własną naiwność i głupotę
wystawiła zaufanie Moora na próbę. Ale skąd miała wiedzieć, że Benjamin zaczai
się pod drzwiami i wszystko usłyszy? Miła nikłą nadzieję, że Miller pobiegnie
do Eliota, by sobie z nim wszystko wyjaśnić. Błagała niebiosa o jakikolwiek
znak, że Joe jednak nie gniewa się tak bardzo i że jeszcze nie postradał
zmysłów z tego ciągłego napięcia.
- Halo, Maya! Słyszysz
mnie? – Lucy złapała dziewczynę za ramiona i obróciła w swoim kierunku.
- Mówiłaś coś? –
spytała na wpół przytomnym głosem.
- No w końcu udało mi
się nawiązać z tobą kontakt!
- Przepraszam, ja po
prostu nie wiem, co mam zrobić. – Usta
dziewczyny znów zaczęły niebezpiecznie drgać. Jeszcze trochę, a znów
wstrząsnąłby nią niekontrolowany szloch.
- Oj, daj spokój. Nie
rób niczego, samo się ułoży, zobaczysz. – I jakby na potwierdzenie swoich słów
przytuliła ją mocniej do siebie.
- A jak on się już do
mnie nigdy nie odezwie?! – krzyknęła nagle tak głośno, że przechodząca obok
starsza para, mimowolnie odwróciła się w ich stronę. Lucy widząc, że Maya zachowuje
się jak tykająca bomba, zabrała ją w najspokojniejszy rejon parku i posadziła
na zielonej, nieco podstarzałej ławeczce. Kobieta kucnęła przed smutną
dziewczyną i złapała ją za zimne ręce.
- Kochanie – zaczęła
bardzo spokojnie. – Nie wyobrażam sobie tego, by Joe mógł się na ciebie aż tak
bardzo obrazić, z tego co wiem, to do tej pory byłaś jego jedyną przyjaciółką.
Na pewno był w szoku, kiedy mu o wszystkim powiedziałaś. Cóż, ma prawo się na
ciebie boczyć, jednak na pewno ci to
wybaczy. – Maya popatrzyła w oczy Lucy, sprawdzając czy aby na pewno kobieta
wierzy w to, co mówi. Jednak nie znalazła w nich ani odrobiny fałszywych intencji
i przytaknęła jej lekkim skinieniem głowy. Wood natomiast wypuściła cichutko
powietrze z płuc, widząc, że dziewczyna zaczęła powoli wracać do siebie.
Usiadała obok niej i musnęła leciutko jej usta swoimi. Cooper pod wpływem
impulsu złapała Lucy za twarz i przyciągnęła do siebie pogłębiając pocałunek. W
tej chwili było to czymś, czego
dziewczyna najbardziej potrzebowała. Bliskość z tą kobietą była dla niej czymś
niewytłumaczalnym i niepojętnym, wiedziała jednak, że bez tego nie mogłaby znów
normalnie żyć. W tej intymnej chwili, która była tylko ich, wszystkie złe
emocje roztrzaskały się błyskawicznie. Przez ten jeden cudownym moment czuła,
że reszta świata przestała istnieć.
***
Amelia wyszła z
mieszkania z ogromnymi wyrzutami sumienia. Nie wiedziała czy Benjamin nie
posunie się za daleko i czy nie zrobi krzywdy temu biednemu chłopakowi.
Przystanęła już któryś raz z kolei i zastanawiała się czy nie powinna zawrócić.
Oczywiście była lekko podirytowana tym, że akurat dzisiaj Joe przybiegł w takim
stanie. Dodatkowo nie chciał wydusić z siebie ani jednego słowa. Miller miała w
swojej głowie tak wielki mętlik, że nawet nie zauważyła, iż jest już spóźniona
na pewne, bardzo ważne dla niej, spotkanie. Dopiero dźwięk telefonu i imię na
wyświetlaczu przywróciły ją do rzeczywistości. Kobieta z roztargnieniem
odebrała telefon, nie wiedziała, czy mężczyzna się już na nią zdenerwował, czy
może jeszcze trochę brakuje mu do tego stanu.
- Gdzie jesteś?- usłyszała ten niski i lekko ochrypły głos, który od
razu rozbudził całe jej ciało.
- Gary słuchaj, nie
wiem czy dzisiaj…
- Gdzie jesteś? – Przerwał jej mężczyzna ignorują w ogóle to, że
Amelia starał się mu coś powiedzieć. Kobieta natomiast westchnęła i
odpowiedziała bez zbędnych emocji.
- Jakieś sześćset
metrów od mojego domu… - Jeśli znów pokłóci się z Garym to tym razem, zabije
Joe’go jak i Benjamina. Nie będzie miała dla nich ani odrobiny litości.
- Amelia! – krzyknął do słuchawki, jednak nim zdążył cokolwiek
jeszcze dodać, kobieta mu przerwała.
- Przecież to nie moja
wina! To wszystko przez Benjamina i tego małolata…
- Znowu on, jak zawsze. Stój gdzie
stoisz, zaraz do ciebie przyjadę. – I nie czekając na odpowiedź panny
Miller, po prostu się rozłączył.
- Niech to wszystko
cholera weźmie! – wrzasnęła na całe gardło i momentalnie przeniosła wściekłe
spojrzenie na nastolatka, który przyglądał jej się z niemałym zaciekawieniem.
Oczywiście, jak to miała w zwyczaju, zgromiła go spojrzeniem i bez namysłu
warknęła:
- Na co cię gapisz
gnojku?! – Była tak zła, że mogłaby nawet ubić tego biednego i przypadkowego
chłopca. Jednak, jak się okazało, młodemu odwagi nie brakowało. Pokazał jej
swój długi język i odbiegając krzyknął w jej kierunku:
- Stara jędza! – Gdyby
nie buty jakie założyła specjalnie na spotkanie z Garym, z pewnością pobiegłaby
za nim. Jednak zapamiętała sobie jego twarz i w duchu przysięgła, że gówniarza
jeszcze nauczy dobrych manier. Gdy ona chodziła zdenerwowana i w wydeptywała
dziurę w chodniku, Gary już prawie był na miejscu. Z daleka rozpoznał sylwetkę
Miller i musiał przyznać, że jak zwykle, kobieta zrobiła na nim ogromne
wrażenie. Nie było ani jednego niedoskonałego centymetra w jej sylwetce.
Czerwone obcisłe spodnie od razu rozpaliły jego pożądanie, jednak w tym
momencie nie mógł nic na to poradzić. A wszystko oczywiście przez Benjamina.
Mężczyzna zatrzymał swojego czarnego jeepa tu obok zdenerwowanej Amelii i
otworzył okno.
- Wsiadaj – powiedział
do niej zimnym i mrożącym krew w żyłach głosem. Jednak na niej nie zrobiło to
specjalnego wrażenie. Za dobrze go znała.
- Gdybyś raczył mnie
wysłuchać, to wiedziałbyś, że muszę wrócić do domu chociaż na chwilę i
sprawdzić czy ten biedny małolat jeszcze żyje – odburknęła niezadowolona i
powoli podeszła do auta.
- Przestaniesz się
kiedyś bawić w matkę Teresę? – Spojrzał na nią z dezaprobatą i pokręcił głową.
– Wsiadaj, zaparkuję pod twoim domem. - Bez dalszej dyskusji kobieta wykonała
polecenie i weszła do auta. Nie tak wyobrażała sobie spotkanie z Garym. Ktoś
dzisiaj za to odpowie, już nawet wiedziała kto taki.
Po paru minutach, nieco
rozzłoszczona para stała już przed drzwiami mieszkania. Amelia trzęsącymi się
dłońmi szukała kluczy w torebce, która teraz postanowiła nie mieć dna. Jednak
kiedy pożądany przedmiot znalazł się w jej dłoniach, zamek przestał stanowić jakiekolwiek
wyzwanie. Weszła do mieszkania i pierwszym co ją uderzyło, była przerażająco
cisza. Czyżby się nawzajem pozabijali? Jednak szmery dochodzące z jej pokoju
wskazywały na to, że ktoś ostał się wśród żywych. Gary podążył za coraz
bardziej zdenerwowaną kobietą i na widok, który ukazał się jego oczom, nie mógł
odmówić sobie małego komentarza.
- Jak dla mnie, to
dogadują się całkiem nieźle – powiedział z wyraźną kpiną. A Benjamin gdy tylko
usłyszał jego głos, od razu oderwał się od zszokowanego Moora i w ogóle się nie
zastanawiając wypalił:
- Co ten kutas tu
robi?! – Wypowiadając te słowa sprowadził na siebie katastrofę. Panna Miller
nie wytrzymała i wybuchała.
- Jak zwykle wszystko
przez ciebie! Potrafisz popsuć dosłownie wszystko, jeżeli tym razem znów
wszystko się przez ciebie spierdoli, przysięgam, że cię zabiję!
- Wyluzuj! – wtrącił
się, gdy Amelia brała oddech, by móc znowu wyładować złość na bracie. – Nikt ci
nie kazał tutaj wracać, zabieraj swoje dupsko i idź z tym palantem, gówno mnie
obchodzi z kim się pierdolisz! Tylko nie przyłaź do mnie z płaczem, kiedy się
okaże, że ten skurwiel znowu cię zdradził! – Joe patrzył na rodzeństwo z
niekrytym przerażeniem. Cóż, wiedział mniej więcej, jakie mieli temperamenty,
jednak nigdy by się nie spodziewał, że zostanie świadkiem kłótni takiego
kalibru. Szybko kalkulując sytuację, postanowił się powolutku wycofać. Gary też
schował się w przedpokoju, by przypadkiem nie oberwać odłamkowym, choć Benjamin
i tak już poruszył jego temat.
Amelia natomiast przez
chwilę nie wiedziała, co miała odpowiedzieć na słowa brata, które mimo wszystko,
zabolały. Postanowiła jednak, że nie da mu tej przyjemności i tego nie pokaże.
Doskonałym punktem przerzucenia swojego rozwścieczenia okazał się Joe, który
właśnie próbował opuścić pokój.
- Stój – syknęła w jego
stronę. – Ty też nie jesteś bez winy. Najpierw zachowujesz się jakby kontakt z
tym dupkiem był dla ciebie najwyższej klasy torturą, później niczego nie
tłumacząc przylatujesz tutaj zaryczany, a następnie znajduję cię w sytuacji, w
której migdalisz się z moim bratem! Maya sobie przez ciebie prawie wypłakała
oczy, ty niezdecydowana łajzo! Wyobraź sobie, że nie jesteś pępkiem świata i że
wcale nie mamy obowiązku się o ciebie martwić! Jednak to robimy i cholera wie
po co! Jak widać spędzanie czasu z Benjaminem aż tak bardzo cię nie boli! –
Miller popatrzył na Moora, który zrobił się prawie przezroczysty.
Prawdopodobnie nigdy nie przypuszczał, że gniew Amelii dosięgnie także i jego.
Biedny nie wiedział, że gdy była ona aż tak bardzo zdenerwowana, to potrafiłaby
wytknąć coś nawet świętemu. I w tym właśnie momencie do akcji wkroczył Gary.
Cel miła jasny i określony, i żeby go osiągnąć, musiał kobietę nieco
uspokoić.
- Daj spokój
chłopakowi, nie widzisz, że przez ciebie prawie zatrzymały się wszystkie jego
życiowe funkcje?
- I bardzo dobrze, nie
wie, że… - Mężczyzna położył jej dłoń na ustach, by zatamować ten potok słów.
- Chodźmy już do mnie,
ja cię odpowiednio uspokoję. – Słowa mężczyzny podziałały na Amelię kojąco, jej
jedyną słabością był właśnie on.
- Spierdalajcie w końcu
– wtrącił się Benjamin. Gardził Garym tak bardzo, że nawet nie potrafił tego
opisać. Wszystko go w nim denerwowało i gdyby nie to, że jego głupia siostra
miała do niego taką słabość, już dawno zafundowałby mu betonowe buty. Jednak w
tym momencie był bardziej zdenerwowany na Amelię, która znów pchała się w to
samo bagno i to z jeszcze większą ochotą niż zwykle.
- Mógłbyś w końcu
nauczyć się chociaż odrobiny manier – odpowiedział mu Gary i zmierzył go
chłodnym spojrzeniem.
- Z pewnością ty ich
nie uświadczysz – odziedziczył mu się tym samym zimnym wzrokiem. Mężczyzna
prychnął lekceważąco i pociągnął za sobą całkowicie już uległą Amelię. Benjamin
tymczasem przeniósł spojrzenie na Joe’go, który nie wyglądał zbyt radośnie. Zapowiadało
się na to, że znów będzie musiał użyć swoich sztuczek, by przywołać chłopaka do
świata żywych.
Cześć. Może mnie jeszcze pamiętasz, miałam kiedyś niknejm Misa Kii, a potem trochę się wycofałam z blogsfery xD Anyway, teraz z nowym blogiem nadrabiam zaległości u wszystkich moich ulubionych bloggerek (do których również ty się zaliczasz <3).
OdpowiedzUsuńJestem po prostu zachwycona tym opowiadaniem!
Joe to taka trochę ciota, ale współczuję mu z całego serduszka. Jest naprawdę biedny i doskonale udało ci się zarysować jego beznadzieję. I tak go lubię. Glon to glon, nie mam pojęcia co o nim myśleć, tak samo zresztą jak o Eliocie. Za to bardzo mi się podoba poboczna parka dziewczynek <3 Są skrajnie urocze! Chociaż Amelia jest nieco bardziej na uboczu - dopiero w tym rozdziale wypchnęłaś ją na przód opowieści, to moje zdanie na jej temat zmienia się jak w kalejdoskopie i chyba nie będę w stanie nic zdecydować na jej temat dopóki cała historia się nie skończy.
W każdym razie, czekam na więcej, bo jest zajebiście i się nie zawiodłam! Weny życzę i wstawiam do linków u siebie <3
Wybacz, że tak długo mnie nie było. Jak zwykle za dużo zajęć zwala mi się na głowę, ale już powoli zaczynam wszystko ogarniać. Ale tyle o mnie.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam oczywiście wszystkie rozdziały i jestem zachwycona tym opowiadaniem, jeszcze bardziej niż poprzednio ;D
Niech Joe i Benjamin się ładnie dogadają ;D W jakiś pokręcony sposób pasują mi do siebie xD
I szkoda mi trochę Moora, Amelia ładnie się na nim wyżyła... Mam nadzieję, że Benjaminowi uda się załagodzić sytuację.
Weny życzę ! <3
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, polubiłam Garego, ma wspaniały wpływ na Amelię... biedby Joe dostało mu się i to bardzo od Ameli...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ten Joe to ma niezłe branie ^^ Raz ten go całuje, raz tamten, coraz bardziej jaram się tym opowiadaniem! Ja już chcę następny rozdział, bo jak już wejdę na Twojego bloga to już z niego wyjść nie potrafię :D
OdpowiedzUsuńSzczerze, nie mogę się doczekać aż pojawią się mocniejsze sceny, o ile oczywiście masz zamiar takie w ogóle opisać :>
Pozdrawiam, Mei.
Wow. !. To jest nieziemskie. Super. Wciągajace. Czekam na więcej. Pochłaniam to tak szybko, że rozdziały są dla mnie za krótkie. Dziękuję za pracę Twoją.
OdpowiedzUsuńHehee ^.^ Ooook, nie na tego typu akcję liczyłem szczerze mówiąc... No, ale ogółem - też się działo, więc spoczko :D Kochające się rodzeństwo, całkiem normalne relacje międzyludzkie... Wszyscy z dobranymi doskonale partnerami ^^ Cud miód i orzeszki :D A poważniej... Ciekawe co z tym Garym będzie... Pasuje do Amelii. A ona do niego :D Jakoś tak czuję, że mimo przebojów ze sobą będą, a Benjamina ogółem irytuje obecność kolesia, bo bracia tak mają w gruncie rzeczy :D A Joe... Współczuję dzieciakowi..., no, ale fakt, faktem... sam przybiegł właśnie do Benjamina i się wpakował za nim do sypialni Amelii. Swoją drogą..., że też o to się Ben'owi nie oberwało? ^.^"" Tak czy inaczej, świetne opko i fajnie trzyma w napięciu, biorąc pod uwagę kiedy zazwyczaj Przerywasz ;) Buźka :*
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńno nie wszyscy uwzięli się na Joe, bardzo ciężka jest sytuacja między Joe a jego ojcem, oby wszystko sobie wyjaśnili
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia