Joe poruszył się
leniwie na krześle i popatrzył na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki nie
poruszały się w ogóle, godzina cały czas była ta sama, niezmienna i uparta.
Chmury za oknem także przestały się poruszać, świat zwolnił, a on na dobre
utkwił w klasie. Matematyka doprowadzała go do obłędu. Nawet nie starał się
zrozumieć zagadnień poruszanych przez nauczyciela. Już dawno zapomniał co to solidna nauka i przykładanie się do zajęć.
Teraz nie myślał o niczym, płynął. Wracał do domu i znów robił to samo, co tutaj w szkole. Siadał na krześle i wpatrywał
się w zegar. Jednostajne, proste oraz nudne życie. Gdyby chciał mógłby zrobić
tyle wspaniałych rzeczy, ale nie chciał.
- Moor, przestań bujać
w obłokach. – Rudowłosa dziewczyna szturchnęła go w ramię. Przeważnie to on
wybudzał ją ze snu. Maya była tak samo rozleniwiona jak on i odpowiadało mu to.
- Już koniec? – Joe
przeciągnął się i wstał z krzesła. Pozbierał swoje rzeczy i niedbale wrzucił je
do plecaka.
- Mhm… - przytaknęła mu
dziewczyna. – Masz plany na weekend?
- Te co zawsze –
odpowiedział niedbale i ruszył przed siebie. Maya szła obok niego i walczyła z
bransoletką, która zaczepiła się o jej ponaciągany, pomarańczowy sweter.
- To wpadnę po
obiedzie. – Dalej walczyła z bransoletką, a jej ruchy robiły się coraz bardziej nerwowe. Joe zerkną na nią i
przewrócił oczami. Załapał ją za rękę i zwinnie poradził sobie z problemem
koleżanki.
Kiedy wychodzili ze
szkoły, na pożegnanie rzucili sobie tylko parę słów i każde poszło w swoją
stroną. Joe szedł powoli, nie spieszył się do domu, który pewnie i tak był
pusty. Od czasu kiedy zdechł jego pies, nie miał ochoty w ogóle tam wracać.
Mieszkał tylko z ojcem, który większość czasu poświęcał swojej ukochanej pracy
i nowej sekretarce. Moor mógł robić co tylko chciał, pod warunkiem, że
przechodził z klasy do klasy. Nie stanowiło to dla niego najmniejszego
problemu. Dawno temu, kiedy się jeszcze uczuł, był w pierwszej trójce
najlepszych uczniów w szkole. A teraz? Teraz był tam gdzie większość.
- Wróciłem – powiedział
sam do siebie. Ściągnął buty, zrzucił płaszcz i poszedł prosto do swojego
pokoju. Włączył muzykę, po czym skierował swoje kroki do kuchni. Siłą rzeczy
musiał coś jeść. Ojciec przynajmniej robił zakupy. Kiedy podszedł do lodówki,
zauważył liścik od kochającego rodzica:
„Nie wracam dzisiaj na noc, w lodówce jest wszystko czego potrzebujesz.
Tata”
Chłopak westchnął. Już
dawno przyzwyczaił się do takich komunikatów. Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio
jadł wspólny posiłek z ojcem. Jednak nie miało to właściwie żadnego znaczenia.
Joe zrobił sobie szybki obiad i wrócił do swojego pokoju. Przy relaksującej
muzyce i włączonym komputerze mógł spokojnie wegetować. Wieczór jak każdy inny,
nudny i leniwy.
Następnego
dnia Joe obudził się dopiero około godziny trzynastej. A raczej obudził go
dźwięk dzwoniącego telefonu. Ręką odszukał przyczynę gwałtownej pobudki i z
ciężkim sercem odebrał hałasującą rzecz.
- Wstawaj! – usłyszał radosny krzyk. Maya widocznie nudziła się już
od dłuższego czasu, skoro zdecydowała się do niego zadzwonić.
- Czemu budzisz mnie
tak wcześnie? – wybąkał jeszcze zaspanym głosem i ziewnął prosto do słuchawki.
- Nie przesadzaj.
Wstawaj, umyj ładnie ząbki, zjedz śniadanio-obiad i się szykuj, bo wpadnę po
ciebie około siedemnastej – zakomunikowała na wpół poważnym tonem, po czym nie
czekając na odpowiedź rozłączyła się. Dobrze wiedziała, że raz obudzony Joe już
nie zaśnie.
Moor natomiast, zgodnie
z poleceniem koleżanki, wykonał wszystkie czynności. I tak, niepostrzeżenie
zleciał cały czas, który miał do zagospodarowania samotnie. Równo o
siedemnastej rozbrzmiał dzwonek, zwiastujący nadejście panny Cooper.
Joe ubrał się szybko i
wyszedł do dziewczyny. Spojrzał na nią, jakby w nadziei, że kiedyś zobaczy ją w
czymś innym niż porozciąganym swetrze i kolorowych legginsach. Jednak cuda zbyt
często się nie zdarzają.
- Co mnie tak
taksujesz? Brudna jestem? – spytała i zaczęła się oglądać z każdej możliwej
strony.
- Zastanawiam się czy
gdzieś pod warstwą tych szmat jest kobieta. – Po tych słowach, na wszelki
wypadek odsunął się na bezpieczną odległość, by przypadkiem nie dostać z
pięści. Maya jednak był szybsza i Joe nie uchronił się od ciosu w ramię, choć był on słabszy niż planowała
dziewczyna.
- Jest, ale ty się o
tym nie przekonasz – odfuknęła i zmarszczyła nos. Przez całą drogę do sklepu
udawała obrażoną, jednak Moor doskonale wiedział, że to tylko krótka gra, w
którą chciał nie chciał, on też musiał się bawić. Gdy doszli na miejsce Maya
rozejrzała się dookoła i szturchnęła Joe’go w ramię.
- Ta – wyszeptała
cicho. Moor popatrzył na dziewczyną w fioletowych włosach, przynajmniej tak mu
się wydawało. Nigdy nie był zbyt dobry w odróżnianiu kolorów na odległość.
- Zgłupiałaś?
Poczekajmy na jakiegoś żula… - odpowiedział jej tak samo cicho.
- Żadnego czekania.
Ostatnim razem czekaliśmy półtorej godziny. – Maya złapała go za rękę i ruszyła
prosto w stronę pstrokato pofarbowanej kobiety.
- Ekhm, mamy małą
prośbę. – Kobieta spojrzała na dwójką młodych i z pewnością niepełnoletnich
dzieciaków.
- Małą tak? – spytała
podejrzliwie. – To, o co chcecie mnie poprosić z pewnością jest nielegalne. Ile
macie lat?
- Niewystarczająco… - odburknął Joe chowający
się za plecami koleżanki. Maya klepnęła go lekko w brzuch.
- Śmieszne dzieciaki. –
Kobieta roześmiała się serdecznie i popatrzyła na rudą dziewczynę. – Nie boicie
się, że kiedyś was ktoś przyłapie?
- Nie bardzo, mamy
odpowiedni system weryfikacji ludzi – odpowiedziała Maya.
- Hmm, niech zgadnę.
Pytacie tylko żuli albo dziwnych ludzi, zgadza się?
- Mniej więcej… -
odważna dotąd Maya zaczynała nieco tracić ducha walki.
- Jesteście tacy
słodcy, że nie mam siły wam odmówić. Co chcecie i ile? – Joe popatrzył
zdziwiony na pstrokatą kobietę. Był bowiem pewien, że będą musieli zaczekać na
okolicznego pana żula. A tu taka niespodzianka. Jednak Maya miała nosa do
ludzi.
- W sumie to osiem piw,
obojętnie jakich – powiedziała wesoło Cooper i dała kobiecie pieniądze. Po
niecałych pięciu minutach dziewczyna wróciła z reklamówką wypełnioną alkoholem.
Joe spojrzał na nią zaskoczony, z pewnością znajdowało się tam więcej niż osiem
piw. Jednak za nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, pstrokata wyprzedziła ich i
sama zaczęła mówić.
- Kupiłam jeszcze sobie
– roześmiała się widzą zdezorientowane twarze stojącej przed nią dwójki. –
Jeśli nie macie pomysłu gdzie możecie to wypić, to chodźcie ze mną. Idę do
kumpla, będzie tam jeszcze parę osób. - Kobieta popatrzyła na nich zachęcająco.
A Maya i Joe wymienili się spojrzeniami. Moor doskonale wiedział, że trzeba
było odmówić i miał nadzieję, że Maya myślała podobnie. Jednak, na swoje
nieszczęście, zawiódł się na niej okrutnie. Dziewczyna ścigana przez dotąd
nieznajomy mu zew przygody, odpowiedziała wesoło:
- Pewnie, możemy iść. –
Joe otworzył usta w niemym proteście, jednak za późno już było na jakąkolwiek
polemikę. Klamka zapadła.
- Super. Jestem Lucy
Wood. – Wyciągnęła rękę w kierunku rudowłosej dziewczyny, a ta odwzajemniła
gest.
- Ja jestem Maya
Cooper, a ten tam za moimi plecami to Joe Moor.
- Sam umiem się
przedstawić – odburknął, a dziewczyny roześmiały się wesoło. Maya i Lucy szybko
znalazły wspólny język. Joe natomiast szedł za nimi naburmuszony i słuchał ich
wesołego szczebiotania. Kiedy zatrzymali się przed jedną z kamienic, miał
ochotę uciekać ile sił mu bozia w nogach dała. Widok nie spodobał mu się ani
trochę. Ale czego mógł się spodziewać, skoro za przewodnika robiła im pstrokata
kobieta? Moor wziął głębszy oddech i z wyrazem największego zniesmaczenia poszedł
za dziewczynami. Miał cichą nadzieję, że owo mieszkanie kolegi Lucy, nie rozpadało
się tak bardzo jak kamienica, w którym się mieściło. Lucy weszła do mieszkania,
jak do własnego.
- Już jestem! –
krzyknęła wesoło. Z kuchni niczym zmora wyłonił się chłopak i spojrzał na nich
sceptycznym wzrokiem.
- Skąd wytrzasnęłaś te
dzieci? – spytał oburzony.
- Zaadoptowałam –
odpowiedziała wesoło. – To jest Maya a to Joe.
- Wszystko jedno –
odpowiedział i znów zniknął w kuchni. Moor miał nadzieję, że pozostali goście
przyjmą ich nieco cieplej. Nie miał zamiaru przez następne paręnaście godzin
siedzieć jak na szpilkach.
- Ten niedobry dupek to
Benjamin Miller – powiedziała w dalszym ciągu wesoła Lucy. Joe nie podzielał
jej radości. Maya też wydawała się nieco zmieszana.
- Słyszałem! –
odpowiedział dziewczynie głos z kuchni. Wood przewróciła oczami i zaprowadziła
swoich nowych znajomych do pokoju.
- Chyba jesteśmy
pierwsi – podsumowała po czym podała
Mayi oraz Moorowi po piwie. Resztę alkoholu wyniosła do kuchni. Joe od razy
wykorzystał chwilę, w której został sam na sam ze swoją przyjaciółeczką.
- Czyś ty oszalała? –
powiedział półgłosem. – W ogóle nie znamy tych ludzi!
- Daj spokój… Będzie
fajnie, tylko nie zapomnij uśmiechnąć się od czasu do czasu.
- Czy ty siebie
słyszysz? To głupota, totalna i całkowita głupota.
- Nie jęcz i choć raz
postaraj się poznać nowych ludzi. Nie będziesz przez całe życie chował się za
moimi plecami. – Joe z niedowierzania aż szerzej otworzył oczy. Jak ona mogła
to powiedzieć? Wcale nie chował się za jej plecami! Po prostu nie lubił bawić
się w niepotrzebne interakcje z innymi, to wszystko. Nie mógł jej jednak
odpowiedzieć czymś błyskotliwym, bo w pokoju pojawiła się Lucy i niesamowicie
gościnny Benjamin. Właściciel mieszkania
rozsiadł się wygodnie obok niego i zaczął operować pilotem od
telewizora. Maya natomiast zaczęła rozmowę z pstrokatą Lucy. Joe popatrzył na
swoje piwo, po czym wziął wielki łyk złocistego trunku. Musiał się upić jeśli
miał w ogóle dzisiaj funkcjonować. Na Cooper nie miał co liczyć. Co za pech. A
chciał dzisiaj spokojnie wypić swój przydział alkoholu, po czym spokojnie pójść
spać. Niech szlag trafi tę rudą wiedźmę i jej pomysły. Moor oparł głowę o
oparcie kanapy i zaczął wpatrywać się w sufit.
- Jeszcze raz… Jak masz
na imię? – do uszu chłopaka dobiegł zimny głos Benjamina. A miał taką nadzieję,
że nie będzie musiał z nim rozmawiać.
- Joe Moor – wymamrotał
nie patrząc na swojego rozmówcę.
- Więc Joe, ile masz
lat? – Moor chciał powiedzieć, że nic mu do tego, jednak nie miał na tyle
odwagi. W końcu Benjamin był gospodarzem więc wypadało zachowywać się choć
trochę kulturalnie.
- Siedemnaście.
- Zajebiście – powiedział z ironią. – Może zamiast piwa zrobić ci herbaty? – Tym razem Joe zwrócił na niego swoje spojrzenie, a jakaś część jego się zagotowała. Całą chęć stosownego zachowania szlag trafił.
No,no ciekawie się zaczyna. Ciekawe co w niej praktycznie niezwykłego będzie, skoro teoretycznie zwykła. I ciekawe jak Joe odpyskuje panu Millerowi w 2 rozdziale. I ciekawe jak się rozkręci to ich historyjka. Czekam z (nie)cierpliwością.
OdpowiedzUsuńNo, no nareszcie dodałaś nowe opowiadanie! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału i ogólnie tego, jak rozwinie się w nim akcja. Życzę Ci mnóstwo weny w pisaniu i mam nadzieję, że będziesz coraz częściej dodawała kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuń~ Mei
Było mi bardzo smutno gdy zakończyłaś Szczególny stan umysłu , ale kiedy zobaczyłam to nowe opowiadanie od razu poprawił mi się humor. Dziękuję. No i oczywiście jak wszyscy nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńAn
Bardzo ciekawe opowiadanie, lubię takie klimaty. Znalazłam jedynie dwa błędy, które były literówkami i parę powtórzeń. Mam nadzieję, że podtrzymasz ten wysoki poziom.
OdpowiedzUsuńZ pewnością będę wpadać tu częściej~~
SC
Witam,
OdpowiedzUsuńbardfzo ciekawie się zaczyna... och spotkanie Joe i Benjamina ekstra, ciekawe jak Joe mu odpyskuje, no i co dalej się wydarzy....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ile całość będzie mieć rozdziałów?
OdpowiedzUsuńW tej chwili nie mam pojęcia, rozdziały powstają na bieżąco ;)
Usuń