Uczucie
dyskomfortu powróciło wraz z horrorową muzyką. Nie wiedział, czemu reżyserzy
tak uwielbiali się znęcać nad widzami. Kiedy na ekran
wyskoczyła czyjaś krzywa twarz, Joe prawie zniósł jako ze strachu. Jego nerwowy
odruch nie umknął Benjaminowi, który zamiast oglądać film oglądał reakcje
wystraszonego Moora. Jak dla niego było to znacznie ciekawsze od jakiegoś
dziwacznego horroru. Jedyna rzecz, która potrafiła go wystraszyć, to humory
jego siostry. Jakiś słaby film nie umywał się do tego, co potrafiła wyczyniać
jego ukochana Amelia. Lekko znudzony Miller wpadł na wspaniały pomysł
urozmaicenia sobie seansu. Widząc, jak Moor jest skupiony na tym, by
przypadkiem nie krzyknąć, zbliżył się do niego i dmuchnął go w ucho.
Oczywiście, tak jak się tego spodziewał, reakcja młodszego chłopaka w ogóle go
nie zawiodła. Joe podskoczył tak wysoko na krześle, że prawdopodobnie na parę
sekund zasłonił ekran siedzącym za nim osobom. Pozostała czwórka znajomych, popatrzyła
w stronę Joe’ego pytająco. Oczywiście nie musieli się zastanawiać za długo, widząc
duszącego się ze śmiechu Benjamina, odpowiedź nasunęła się sama. Amelia
popatrzyła krzywo na brata w myślach układając plan jego egzekucji. Jamie
natomiast widząc, że dusza już prawie opuściła ciało Moora przyciągnął go do
siebie i oplótł go delikatnie swoim ramieniem. Miller przestał się śmiać w tej
samej sekundzie, w której zauważył odważny akt swojego przyjaciela. Natomiast
zadowolony Eliot popatrzył na niego z tryumfem. Joe przez resztę filmu siedział
przyczepiony do mężczyzny niczym do zbawiciela.
Gdy światła znów
powróciły na salę kinową, Moor z niemałym zażenowaniem puścił się Jamie’go i
poszedł w bezpiecznym kierunku, czyli do dziewczyn. Zauważył, że jeśli będzie
trzymał się blisko Amelii, to szkody jakie wyrządzi mu Benjamin, będą znacząco
mniejsze. Poza tym, dwójka tych mężczyzn wydzielała tak dziwne feromony, że nie
mógł spokojnie myśleć w ich towarzystwie. Gdy wychodzili z kina, Joe zauważył,
jak Miller wziął Jamie’go na stronę by o czymś z nim porozmawiać. Nie umknęło
to oczywiście loży plotkującej.
- Co on od niego chce?
– spytała zaciekawiona Lucy patrząc, na gotową do akcji Amelię. Kobieta
doskonale wiedziała, że jeden jaki i drugi, gotowi są skoczyć sobie do gardeł,
pomimo braterskiej miłości, która ich łączyła.
- Cóż, jak na razie
mogę się tylko domyślać – odpowiedziała Miller nie spuszczając czujnego oka ze
swojego brata.
- Domyślać czego? – Tym
razem niepewnie zagaiła Maya. Czuła się jeszcze nieswojo przy pewnej siebie i
nieco agresywnej Amelii. Jednak Lucy uspokajała już ją, że do tego mimo
wszystko, da się przyzwyczaić. Przeważnie ofiarami natarć panny Miller nie były
kobiety.
- Sama nie jestem do
końca przekonana… Joe, mój brat chyba w jakiś szurnięty sposób jest tobą zainteresowany,
jednak zanosi się na to, że nie tylko on. – Moor wbił przerażone spojrzenie w
siostrę Benjamina i z trudem wykrztusił z siebie:
- Co to znaczy, że jest
zainteresowany? – Jego głos był nadzwyczaj piskliwy, co sprawiło, że zmieszał
się jeszcze bardziej. Och, nie miał zamiaru przechodzić na drugi koniec tęczy.
Ze swoim hetero sobą czuł się nadzwyczaj dobrze.
- Cóż, będziesz musiał
znosić jego niekonwencjonalne zaloty. Powiem ci, że jeśli o to chodzi, to jest
delikatny jak pawian, co już zresztą zauważyłeś. Wytrzymaj. – Amelia poklepała
go na pocieszenie w ramię i zamilkła widzą, że mężczyźni postanowili wrócić z
pogawędki. Joe usilnie starał się omijać nachalne spojrzenia Millera oraz
Eliota.
- To może jakieś piwko?
– spytała Lucy cała promieniejąc.
- Alkoholiczka. A
maluchy nie mają jutro szkoły? – spytał Benjamin udając troskę.
- Mają, dlatego ja bym
chciał już wrócić do domu – wyburczał Moor starając się nie nawiązać kontaktu
wzrokowego z żadną z osób.
- Joe ma rację, ja też
będę już wracać – odezwała się Maya czując, że złość Moora z pewnością ją jutro
dosięgnie. Jednak niczego nie żałowała, wiedziała, że chłopak chwilę pobuczy i
znów jej wybaczy. Zawsze tak było.
- To kto kogo
odprowadza? Przecież nie puścimy ich samych – przemówiła głosem rozsądku Amelia
i popatrzyła na zebranych. Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
- Ja i Eliot mieszkamy
mniej więcej w tym samym kierunku, co Maya, więc z nią pójdziemy. A Joe jest
wasz. – Lucy wskazała palcem na zrozpaczonego Moora, który słysząc, że został
zmuszony do spaceru z piekielnym rodzeństwem, o mało nie zemdlał.
- Dobra, więc od
zobaczenia prawdopodobnie w weekend – powiedziała Amelia i pociągnęła za sobą
dwójkę swoich towarzyszy. Przez pewien czas żadne z nich nie wydało z siebie
nawet najmniejszego dźwięku. Panna Miller zajęta była gorącym pisaniem
wiadomości na swoim telefonie, Benjamin natomiast szedł obok siostry i starał
się zaglądnąć do jej telefonu. Moor szedł dwa kroki za nimi, nie przejmując się
tym, że ludzie, którzy go odprowadzali nie mieli najmniejszego pojęcia, gdzie
on mieszka. Sytuacja była ciężka i przytłaczająca prawdopodobnie tylko dla
niego.
- Bierz ten ciekawski
łeb! – wrzasnęła Amelia ręką odpychając bezczelnego natręta. Miller skrzywił
się nieznacznie czując na czole zimną dłoń siostry.
- Znowu gadasz z tym
frajerem?
- Jedynym frajerem, z
którym teraz gadam jesteś ty – odfuknęła niezadowolona i odsunęła się od brata.
Większość czasu miała go serdecznie dość, choć i tak nie wyobrażała sobie życia
bez wydzierania się na niego. Doskonale nadawał się do wyładowywania emocji.
Benjamin natomiast wiedząc, z kim obecnie pisała jego siostra nachmurzył się
jeszcze bardziej. Nienawidził tego mężczyzny z całego serca i gdyby mógł z
pewnością zakopałby go żywcem w jakimś lesie, po czym na wszelki wypadek
postawiłby w tym miejscu domek, by mieć pewność, że tego barana nikt nie
znajdzie. Amelia z upartością godnej oślicy wracała do swojego ukochanego
średnio dwa razy w miesiącu. Ich rozstania były głośne i brutalne. Benjamin
zawsze wtedy miał nadzieję, że głupia siostra raz na zawsze da sobie spokój
Carterem, niestety ten chory związek trwał już od dwóch lat i za nic nie chciał
się skończyć. Pogrążony w myślach Miller nie zauważył pewnego małego szczegółu,
który właśnie postanowił zniknąć z pola widzenia. Pozostawiony samemu sobie Joe
skręcił w jedną z ulic. Nie miał zamiaru iść z nimi nie wiadomo dokąd, bo w
przeciwieństwie do tej dwójki wiedział, gdzie mieszka. Poza tym, żadne z nich
nie raczyło nawet spytać, w jakim kierunku powinni się udać, być odstawić go do
domu. Także wiedząc, że widmo jakiejkolwiek rozmowy zeszło już z jego pleców,
poczuł się o wiele swobodniej. Jego krok stał się nawet bardziej sprężysty niż
zazwyczaj. Wtem, by zmącić spokój jego ducha, rozbrzmiał telefon. Joe popatrzył
z niesmakiem na ekran i przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz. Dzwoniącego
numeru nie znał, a co za tym idzie, nie musiał go wcale odbierać. Z resztą,
pewnie nawet jakby wiedział, kto dzwoni i tak nic by sobie z tego nie zrobił.
Niewzruszony szedł dalej i na wszelki wypadek wyciszył dzwonki. Kiedy jego
oczom ukazała się znajoma okolica, na jego twarz wszedł mały uśmiech. W końcu
mógł być w domu, sam. Wtedy ni stąd ni zowąd poczuł na swoim ramieniu
zakleszczające się palce, a jego ciało z pełnym impetem walnęło o mur, który
ogradzał jego dom. Moor przez chwilę zapomniał jak się oddycha. Jednak kiedy
jego ciało nieco się uspokoiło, a mózg zaczął zajmować się także innymi
procesami, nie tylko sprawnym oddychaniem, jego oczom ukazał się znajomy demon.
- Broń się – rzucił
chłodno Benjamin i zaczął dosłownie molestować chłopaka pod jego własnym domem.
Joe poczuł zimną rękę Millera pod swoją bluzką i o mało nie zaskowyczał z
przerażenia. Jego ciało zaczęło się trząść, a on nie wiedział jak sobie z tym
poradzić. Nie chciał krzyczeć, by nie powyciągać z domu sąsiadów, jego swoboda
zostałaby wtedy przez ojca bardzo okrojona. Dlatego też, zdany na własną siłę,
szarpną się lekko i niepewnie, zastanawiając się czy to wszystko nie jest
jakimś dziwnym żartem. Benjamin widząc tak niemrawą wolę walki puścił chłopaka
i prychnął. Naprawdę nie wiedział, co ten chłopak miła w głowie. Czyżby
wstydził się walczyć nawet o samego siebie?
To już przechodziło wszelkie granice nieśmiałości, jakie do tej pory
poznał Benjamin.
- Jesteś upośledzony? –
Miller wyraźnie kpił z młodszego chłopaka.
- Co? – spytał, lekko
nie dowierzając w to co usłyszał. Z tym facetem było cholernie coś nie tak i Joe
nie miał najmniejszego zamiaru tego sprawdzać.
- Słyszałeś. Skoro nie
upośledzony, to najzwyczajniej w świecie głupi – skwitował dumnie i podniósł
siedzącego jeszcze na chodniku Moora.
- Ty natomiast,
najzwyczajniej w świecie jesteś mendą – odparł naburmuszony i strzepnął niewidoczny
kurz z ubrań. Już dawno nie czuła takiego upokorzenia.
- Ja jestem mendą? To
nie ja się nagle urwałem, tylko ty.
- Och, tylko nie mów,
że się przejąłeś moim zniknięciem. – Tym razem to słowa Moora ociekały jadem i
ironią. Naprawdę nie mógł zrozumieć, czemu Benjamin tak bardzo postanowił
uprzykrzyć mu jego nudne i w miarę poukładane życie. Słowa Amelii o „pawianich”
zalotach już dawno wyparł z pamięci. Jedne drugiego uważał za dziwaka i za nic
w świecie nie chciał się ze swoich wyobrażeń wycofać.
- Też coś – odparł tak
samo kpiąco. – Jednak gdyby twojej upośledzonej dupie coś się stało, to oczywiście
cała wina spadałby na eskortę mości księcia.
- Poradziłbym sobie! –
Joe był już bardziej niż zdenerwowany.
- No, wiedziałem jak
sobie radzisz.
- Wziąłeś mnie z
zaskoczenia, to dlatego… - odpowiedział już nieco mniej pewnie, zdając sobie
sprawę z tego, że ów argument wcale argumentem nie był.
- No pewnie, bo
potencjalny napastnik spytałby cię o zgodę. Naprawdę głupi jesteś… - Moor miał
ochotę walnąć Millera w twarz, jednak jego płochliwa natura wzięła górę i
skończyło się na krótkim:
- Idę do domu. – Joe
ominął szerokim łukiem Benjamina, by ten nie mógł go ze zbyt wielką łatwością
złapać.
- A zaprosisz mnie na
herbatę? – Usłyszała za swoimi plecami zawadiacki głos Millera i o mało nie
spłonął ze zdenerwowania. Benjamin sztukę wyprowadzania z równowagi opanował do
perfekcji. Jednak Joe przypominając sobie, że miał dzisiaj chodzić w zbroi
cierpliwości nie odpowiedział niczego i zniknął za drzwiami swojego domu.
Amelia natomiast, która
od samego początku przyglądała się całej sytuacji, pokręciła głową z
niedowierzaniem.
- No co? – spytał
beztrosko Benjamin, całkowicie z siebie zadowolony.
- Miałeś go lekko
przestraszyć, a nie wprowadzić w stan natychmiastowej agonii…
- Należało mu się. –
Uśmiech ani na chwilę nie zszedł z jego twarzy. - Zadzwoń do Lucy i powiedz, że
już bezpiecznie siedzi w domu.
- Już to zrobiłam, nie
jestem aż tak bardzo niedomyślna jak ty. – Benjamin postanowił nie odpowiadać
na zaczepkę siostry i tak w końcowym rozrachunku, ta batalia skończyła by się
gorzej dla niego.
Maaało miiii... XD Czuję niedosyt, serio... No, ale ogłem, parcik niezły. Jak wiadomo, kto się czubi, ten się lubi i tak też uważam. A więc to, że Benji i Moony się spikną aż wisi w powietrzu i czeka na odpowiedni moment i zgodę autorki ^^ Dzięki Ci, piękna, za tych wariatów, są słodcy :D Czekam na nexcika :) Pozdrawiam serdecznie, buźka! :*
OdpowiedzUsuńI want Moor! xD
OdpowiedzUsuńNie, serio, potrzebuję więcej twojego opowiadania, jest takie świetne i wciągające, Ben i Joe tak bardzo słodcy, a Eliot niech się odwali od kanonu ;w;
Biedny Joe, jego heteroseksualność (jego CO?) została naruszona i niedługo będzie chodzić w barwach tęczy razem z Benem xD
Czekam na więcej Bena molestującego Joe i oby tak dalej <3
P.S.: Na moim blogu nowy rozdział~~
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo świetny rozdział... och Benjamin tak bardzo straszy Joe... ale Eliot jest tuż obok i go zgarnął w swe ramiona ;] co się za bardzo Benjaminowi nie spodobało... ciekawe o czym później rozmawiali, czyżby Miller kazał przyjacielowi się trzymać z daleka od Joe.... tak, tak nie ma to jak odprowadzanie, ale nie wiadomo w którym kierunku iść... to byo okrutne, tak go nastraszyć...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Jestem zawiedziona, że scena w kinie była tak mało opisana :( Moje wewnętrzne pragnienie, by coś się tam wydarzyło więcej zostało zmiażdżone już w drugim akapicie. Co jednak nie umniejsza zadowolenia z kolejnego rozdziału. Moment, w którym Ben "zaatakował" Joe'ego był przekomiczny i przeuroczy. Oby takich więcej (moje alter ego krzyczy "więcej molestowania, więcej gwałtów, więcej dręczenia!" ale próbuję je uciszać).
OdpowiedzUsuńDużo weny!
Apocalypse
http://just-existence.blogspot.com/
Rozdział super, naprawdę ;D
OdpowiedzUsuńi podoba mi się określenie piekielne rodzeństwo ;D
A tak swoją drogą wybrałam sobie ulubioną postać, Benjamin !
Jest genialny , a zwłaszcza jak wystraszył biednego Joe'go.
Czytając ten rozdział przez cały czas się uśmiechałam ;) Szkoda tylko, że skończył się tak wcześnie. Pisz szybko !
Pozdrawiam ;*
Boże te rozdziały są zdecydowanie za krótkie! Proszę żeby następny był dłuższy, bo to jest zbyt dobre. Wchodzę zaczynam czytać, a tu nagle koniec i zostają 4 fazy - niedowierzanie, płacz, względna akceptacja i oczekiwanie na next.
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że Joe nie wyrywał się tak mocno Benowi, bo po prostu to był BEN i wiedział, że ten nic mu nie zrobi albo podświadomie nie chciał się wyrwać xd Ja tam bym się cieszyła z takiego obrotu wydarzeń. Najbardziej znienawidzona postać - Jamie Eliot... no nie trawię gościa xd Ben ma trudny orzech do zgryzienia. Niby Joe odszczekiwał się ale potem zrobił się z niego totalny placek i nawet nie umiał się bronić chcę strasznie zobaczyć jak Benjamin wyciągnie z niego napalonego homo, który będzie głośno krzyczał xd I pewnie skoro z Benjamina taki sadysta to penie zostawi go napalonego i nie zrobi nic do póki Joe nie pokona nieśmiałości i nie powie co chce dostać co dla heteryka jet ogólnie trudne xd
Się rozpisałam xd Większość to i tak moje fantazję... Tak bardzo chcę zobaczyć jak to rozwiniesz!!!
Kocham Cię i to opowiadanie! Prosszzę o dłuższy rozdział ;) Pozdrowienia.
Sesja, rozumiem choć jeszcze nie z własnego doświadczenia (na szczęście :D)... A zapamiętam to sobie - na nic się nie nastawiać, bo można przeżyć głębokie rozczarowanie! Chociaż tej sceny nadal Ci nie wybaczyłam xd
OdpowiedzUsuńPo prostu muszę to napisać: Jak zrobisz coś Benjaminowi to będę bardzo, bardzo zła :( i smutna. I rozżalona. I w sumie nie wiem jaka. Ale nie będzie miło! Tak mnie zaciekawiłaś tą wiadomością, że po prostu teraz dwukrotnie bardziej nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. (Ale jeśli masz na myśli to, że pojawi się w nim... więcej Eliota to ja jestem ukontentowana tak czy owak, bo uwielbiam go, może nawet bardziej niż Bena ^^)
Weny, weny, weny i jeszcze raz weny! No i jeszcze trochę czasu by się przydało, więc również i czasu!
Aww, z niecierpliwością,
Apocalypse
http://just-existence.blogspot.com/