EDIT 28.11.15r. - zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy śledzą stronę główną, a są zainteresowani. Więcej info TUTAJ
EDIT II 16.03.1016 TUTAJ
Zeno wyskoczył z pociągu zwinnie jak kot, dziarsko zadarł głowę do góry i ruszył przed siebie, mając wielką nadzieją na lepsze, zdrowsze czasy. Bidny, nie popatrzył tylko gdzie wysiadł, nie rozejrzał się po okolicy, nie zawrócił uwagi na całkowity brak pasażerów na ów stacji, nie przyjrzał się obdrapanym, śmierdzącym i zapuszczonym ruderom. Wysiadając nie popatrzył kompletnie na nic. A powinien był. W gruncie rzeczy, obraz jaki przewijał się przed jego oczami, odzwierciedlał jego stan duchowy oraz emocje. Chłopak zaklął pod nosem gdy zauważył, że jego nowe życie ma zacząć się właśnie w zapchlonym miasteczku, o którym zapomniała cywilizacja, ale jakimś cudem pamiętała kolej.
EDIT II 16.03.1016 TUTAJ
***
Zeno wyskoczył z pociągu zwinnie jak kot, dziarsko zadarł głowę do góry i ruszył przed siebie, mając wielką nadzieją na lepsze, zdrowsze czasy. Bidny, nie popatrzył tylko gdzie wysiadł, nie rozejrzał się po okolicy, nie zawrócił uwagi na całkowity brak pasażerów na ów stacji, nie przyjrzał się obdrapanym, śmierdzącym i zapuszczonym ruderom. Wysiadając nie popatrzył kompletnie na nic. A powinien był. W gruncie rzeczy, obraz jaki przewijał się przed jego oczami, odzwierciedlał jego stan duchowy oraz emocje. Chłopak zaklął pod nosem gdy zauważył, że jego nowe życie ma zacząć się właśnie w zapchlonym miasteczku, o którym zapomniała cywilizacja, ale jakimś cudem pamiętała kolej.
- Niezbadane są wyroki
pana! – Blake obejrzał się wokół siebie, próbując wyłapać źródło dźwięku. Chociaż
wyraźnie usłyszał, co usłyszał, to mimo wszystko, nie mógł w to uwierzyć. A
raczej nie chciał. Brzydkie widoki mógł znieść, śmierdzące rudery także nie
stanowiły większego wyzwania, ale fanatyczna miłość do jakiegokolwiek boga,
wydawała mu się nie do przejścia.
Tak więc Zeno
przystanął na parę sekund, wziął głęboki wdech, zamknął oczy i licząc na swój
słucha, postanowił zlokalizować źródło prawdopodobnego fanatyzmu. Stał tak
wysilając swoje zmysły, czując, że jest już w stanie usłyszeć pająka pracującego nad nową siecią. Wtedy tuż przy nim rozległo się głośne,
ciekawskie rozwibrowanie powietrza:
- Halo, plose pana! –
Blake wrzasnął, odskoczył, potkną się, upadł i zaklął siarczyście. Dopiero po
chwili zauważył, że tuż przed nim stoi mały, zasmarkany dzieciak i przygląda mu
się z tą dziwną, dziecięcą ciekawością.
- I czego mnie straszysz
mała pokrako, gdzie są twoi starzy?
- Stazy? Stazy co?
Zabawki stare? Oddalem mlodsym dzieciom, tak mi powiedzieli lodzice, ze tak dobze, to ja się nie klócilem, bo z lodzicami nie wolno, bo…
- Dobra, dobra, czaję
sytuację. Rodzice, smarku. Gdzie masz swoich wspaniałych i mądrych rodziców? –
Zeno popatrzył na dzieciaka z nieukrywaną niechęcią, ale nie mógł go przecież
zostawić samego i udawać, że nigdy w życiu go nie widział.
- Odsedlem od nich,
jestem jus duuuuuzy!
- Ta? To ile masz lat,
duuuuuuzy cłowieku?
Dziecko wysunęło przed
siebie, swoje małe pulchne dłonie i w pełnym skupieniu zaczęło się im
przyglądać. Proces zaiste zabawny, jak na kogoś, kto jest już dorosły. Blake
prychnął, ale nie popędzał dzieciaka. Cała procedura liczenia chwilę trwała,
jednak chłopiec w końcu doliczył się swojego wieku.
- A mam jus penć lat –
powiedział dumnie i uśmiechnął się tak, jak to moją w zwyczaju dumne z siebie
dzieci.
- Penć lat mówisz, to
poważna sprawa. A jakieś imię masz?
- Mam! Jamie!
Zeno zamrugał, popatrzył
na niego i zaśmiał się serdecznie. Może ja się, kurwa, cofnąłem w czasie,
pomyślał.
- Dobra…. Jamie, gdzieś
tu słyszałem, jak ktoś nawijał o sowim niewidzialnym przyjacielu, wiesz gdzie
to jest? – Chłopak popatrzył na niego pytającym wzrokiem, ewidentnie nie mając
pojęcia o czym jest mowa. Blake podrapał się po głowie i po chwili namysłu
złapał chłopca za rękę i poprowadził w niewiadomym kierunku, mając nadzieję na
znalezienie chociaż jednej osoby, która mogłaby go uwolnić od mini Jamie’go.
Po krótkim marszu Zeno
usłyszał ponowne nawoływanie do chwalenia pana i tego typu sprawy. Nie myśląc
za dużo wbiegł na środek małego placu, stanął obok persony głoszącej wiarę i
wrzasnął:
- KTO, DO CHOLERY
JASNEJ, ZGUBIŁ DZIECKO?! – po chwili zastanowienia dodając – AMEN! – Osiągnął
cel, oczy ludzi zwróciły się w jego stronę, kobiety zaczęły szeptać między
sobą, jakby wiedziały czyje to dziecko jest, tylko z powodów kobiecej
zawziętości, nie chciały mu powiedzieć. Wtedy właśnie usłyszał rozpaczliwy
wrzask kobiety, która z prędkością światła biegła w ich stronę. Widok był tak
przerażający, że Zeno przez chwilę miał ochotę wziąć zasmarkańca na ręce i wiać gdzie pieprz rośnie.
- Dlaczego ciągle mi to
robisz? – zawyła nieziemsko kobieta i chwyciła swe dziecię w kochające,
matczyne ramiona. Blake skrzywił się lekko, bo doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że po prostu małemu zazdrościł. Uczucie było tak głupie, że bardzo szybko
je w sobie stłamsił i przybrał swoją codzienną pozę.
- Ekhm, a ja? – Kobieta
popatrzyła na niego, dokładnie tak, jak smarkacz, gdy nie zrozumiał o co mu
chodziło. Jednak w przeciwieństwie do dziecka, matka szybko się zreflektowała. Wyprostowała
się i z nieukrywaną wdzięcznością powiedziała:
- Bóg zapłać, nie wiem
co bym zrobiła, gdyby mi gdzieś zniknął…na zawsze…
- No ja mam nadzieję,
że ten twój bóg mi zapłaci. Trochę mi podróż na to zadupie zjadła pieniędzy…
-
Blake oczywiście skłamał, za pociąg nie zapłacił, bo był urodzonym bumelantem,
nie mniej jednak, pieniędzy nie miał.
- Jesteś biedny?
- Co to za
bezpośredniość? Nie pyta się ludzi, czy są biedni. A już myślałem, że to ja
jestem źle wychowany. – Kobieta zaśmiała się wesoło i przeczesała dłonią swoje
długie włosy w kolorze zboża.
- Przepraszam, nie miałam
niczego złego na myśli. Chodź, zapraszam na obiad.
Zeno popatrzył z niesmakiem na postawiony przed nim
talerz z jedzeniem. Co prawda darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda,
niemniej jednak szpinak, to szpinak.
- Trzeba było mówić, że
zapraszasz mnie bardziej na tortury, a nie obiad. Nastawiłbym się – wyburczał śmiertelnie
niezadowolony i ostentacyjnie odsunął od siebie talerz.
- A próbowałeś kiedyś?
– spytała niezrażona zachowaniem gościa. – Poza tym, to makaron ze szpinakiem,
a nie sam szpinak. Spróbuj, nie ubędzie ci od tego.
- A tak w ogóle –
powiedział, próbując włożyć sobie kawałek obiadu do buzi. – Twój mąż nie będzie
miał nic przeciwko nieznajomemu, jakby nie patrzeć, przystojnemu mężczyźnie?
- Nie mam męża –
odpowiedziała krótko kobieta i spojrzała ukradkiem na syna.
- No to faceta,
jakiegoś typa chyba masz? Bo z tego, co pamiętam, dzieci w kapuście się jednak nie znajduje.
- Gratuluje podstaw
biologii – sarknęła i powróciła do konsumowania posiłku.
- Aaaa, już rozumiem!
Gdyby umarł, zrobiłoby się teraz
melancholijnie-niezręcznie. A ty włączyłaś tryb osy, czyli twój luby dał nogę,
gdy tylko dowiedział się o nadchodzącym
obowiązku. Mam rację? – Blake przemógł się i włożył kawałek dania do ust.
O dziwo, nie miał ochoty wypluć zielonej papki, a mógłby się nawet pokusić o
stwierdzenie, że mu posmakowało.
- Jeśli naprawdę chcę
usłyszeć tę wzruszającą i niesamowitą historię, to będziesz musiał poczekać –
powiedziała chłodno i na tym dialog się urwał.
Późnym wieczorem, gdy Jamie już spał, wyszli razem na
taras małego, przytulnego domku i przez chwilę nie odzywali się w ogóle. Zeno
czuł się lekko niezręcznie, kobieta była sama z dzieciakiem, pewnie brakowało
jej czułości i innych tego typu babskich spraw, a on… On nie miał kompletnie
nic do zaoferowania, przecież nie mógłby z nią… brrr, aż się wzdrygnął.
- Ej, to co chciałaś mi
opowiedzieć? Jeśli dobrze pamiętam, miała to być jakaś wzruszając opowieść o
kochającej się parze, która napotkała niesamowite trudności, ale i tak udało im
się zrobić dzieciaka i… – Nie wytrzymał tej denerwującej ciszy. Wolałby
wszystko od razu wyjaśnić.
- Zawsze tyle gadasz? –
przerwała mu kobieta.
- Tylko jak się robi
tak cicho, jak teraz właśnie.
- Ech, przykro mi, ale
opowieść nie będzie tak wzruszająca. Romantyzmu w niej zero. Był on, byłam ja.
Było miło, dopóki nie dowiedział się, że zostanie ojcem. Wtedy podkulił ogon i
zwiał. I teraz jestem, tak jakby, czarną owcą tego uroczego miasteczka.
- Zostałaś lokalnym antychrystem,
jak mniemam.
- Coś w ten deseń. A
ciebie co tutaj przywiało?
- Oj, Elizka, chęć
poznawania świata oczywiście. Zawsze chciałem zwiedzić taką zapadniętą i stęchniętą dziurę, jak to miasteczko. Spełniam marzenie. – Kobieta prychnęła i
popatrzyła na niego, jak na niezwykle rzadki okaz mało urodziwego zwierza.
- Oczywiście. Wiesz,
mógłbyś się chociaż trochę wysilić. Ja opowiedziałam ci moją niezwykłą historię
miłosną. Też mógłbyś coś o sobie powiedzieć.
- Godzina zwierzeń, co?
– Zeno wykrzywił twarz w dziwnym grymasie. Nie wiedział czy zrobić wielki
coming out, czy dalej siedzieć z gębą na kłódkę.
- A co masz do
stracenia? Posiedzisz tu pewnie chwilę i
później już nigdy się nie zobaczymy.
- No dobra, niech
będzie, jak antychryst antychrystowi. Bo widzisz, jestem gejem, no co tu dużo
ukrywać, puszczalskim dosyć. Ale jakoś tak wyszło, że i mnie amorek jebnął tą
swoją przeklętą strzałeczką. Problem polega na tym, że niestety tylko ja
oberwałem. Druga strona… druga strona nie jest specjalnie zainteresowana.
Pokłóciliśmy się, ja się spakowałem, wsiadłem w pociąg i wylądowałem w tej
przeklętej kolonii twojego boga. – Zeno popatrzył na siedzącą obok kobietą i za
nic nie mógł odgadnąć, czy zaraz aby nie zarobi czymś ostrym w głowę.
- Poważnie? Nie
zgrywasz się aby? – spytała po chwili ciszy, gdy pierwszy szok minął.
- No tym razem nie. To
co, koniec znajomości? Bo wiesz, niektórzy myślą, że się tym można zarazić, a
ty masz syna…
- Z byka spadłeś? –
roześmiała się Eliza i popatrzyła na niego wesoło. – Wiem, że mieszkam w
jakiejś zapyziałej, małej miejscowości, ale upośledzona nie jestem. Więc,
chcesz mi powiedzieć, że najzwyczajniej w świecie obraziłeś się i uciekłeś nie
próbując podjąć jakichkolwiek działań?
- Ej, tego nie
powiedziałem! Coś tam próbowałem, chyba… - Blake zmieszał się lekko, nie miał
najmniejszej ochoty opowiadać o swoich łóżkowych ekscesach.
- Co? Rozłożyć nogi? – Prawie
się opluł słysząc te słowa. No, nie spodziewał się ich od kobiety z dzieckiem.
- Ej, wyrażaj się jak
matka, a nie nastolatka. Głupio się czuję jak tak mówisz, a mnie nie łatwo
zawstydzić.
- Wyobrażam sobie –
prychnęła. – Chcesz zostać na jakiś czas?
- Spoko, może mnie
nawet tutejsi nawrócą na dobrą i pobożną drogę? – Popatrzyli na siebie i
roześmiali wesoło. Jednak nie była to zapowiedź, zapierającego dech w
piersiach, romansu.
***
Joe przez całą drogę
powrotną nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Niby jakim cholernym, piekielnym
zrządzeniem losu, ta homofobiczna pannica miała być od teraz w jakikolwiek
sposób z nim powiązana. Dlaczego? Maya z całą pewnością ucieszy na wieść o tym,
że Joe będzie w stanie powiedzieć trochę więcej niż ostatnio na temat
dziewczyny, która ją napadła. Tylko jakim kosztem? Będzie zmuszony do wspólnych
obiadków, wesołego rodzinnego poplotkowania przy stole i całego tego fałszywego
teatrzyku. Na myśl o tym, wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Jeśli informacje
i preferencjach Cooper wyciekną do jego ojca, to Benjamin pewnie też za długo
nie ostanie się w sferze tajemnicy. Chłopak aż jęknął pod nosem z przerażenia.
Nie był w stanie wyobrazić sobie reakcji ojca na to, że jego jedyny syn wpadł w
takie towarzystwo. Wystarczyło przecież spojrzeć na Millera, żeby stwierdzić,
że przyjemną w odbiorze personą to on nie jest. Nawet gorzej. Patrząc czasami
na Benjamina miało się wrażenie, że jest on jakimś typkiem spod ciemnej
gwiazdy, kryminalistą z piekła rodem. A Amelia? Też nie lepsza.
Nie, za nic w świecie
Joe nie mógł dopuścić do tego, by informacje i przyjaciółce i nim wyciekły do
ojca. To skończyłoby się katastrofą. Tatuś zapewne wysłałby go do jakiejś
szkoły z internatem, która znajdowałaby się na końcu świata. A żeby nawrócić syna
marnotrawnego, zapewne skończyłoby się na katolickim fanatyzmie. Nie, nie i
jeszcze raz nie. Po głębszym zastanowieniu i rozważeniu wszystkich opcji, Joe
doszedł do wniosku, że jednak woli użerać się z Millerem, niż trafić do
katolickiej placówki. Wiadomo, że lepiej grzeszyć niż się nawracać. A jak
zauważył, już dawno zszedł ze ścieżki prawości i dobra, oczywiście Ben mił w
tym swój udział. Całkiem spory z resztą.
Ale mniejsza z tym. Jeśli będzie martwił się na zapas, to w takim tempie osiwieje
za jakieś dwa, góra trzy lata.
Po rodzinnym obiadku
wszystko było złe, a zrobiło się jeszcze gorzej, gdy Joe spojrzał na telefon.
Odebrać? W sumie, jeśli nie odbierze, to i tak niczego nie zmieni. Szybko
zebrał pokłady silnej woli i przyłożył komórkę do ucha.
- Gdzie się szlajasz? –
Głos Benjamina, całe szczęście, nie zdawał się być rozdrażniony. Użeranie się z
mężczyzną, zawłaszcza teraz, nieszczególnie pasowało Joe’mu, ale cóż, nie było
wyjścia. Chłopak wyraźnie westchnął do telefonu i bez większych emocji spytał:
- Skąd pomysł, że się
gdzieś szlajam?
- A stąd, że siedzę pod
twoimi drzwiami i nikt mi nie otwiera.
- Huh? Może zacząłbyś
łaskawie się zapowiadać, co? Wbrew pozorom ja też mam jakieś prywatne życie, a
poza tym, nie mam najmniejszej ochoty wpuszczać się do mieszkania. Ostatnio… -
Joe zająknął się na chwilę, wspomnienie dalej było świeże i dosyć bolesne. –
Ostatnio wcale nie było miło!
Moor pod wypływem
impulsu rozłączył się i nie wiedzieć czemu, przyspieszył kroku. Na pewno nie
było to powodowane szybszą chęcią spotkania Millera. Niemniej jednak, emocje
robiły swoje, poza tym czuł, jak jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona.
A to zdenerwowało go jeszcze bardziej.
Joe wpadł na klatkę
schodową niczym diabeł. Włosy miał rozczochrane, a twarz przybrała jakiś dziwny
i nieokreślony wyraz. Pewnie dlatego, że jednocześnie był zły, poddenerwowany,
zmieszany, ciekawy oraz podniecony. Choć podniecenie to był bardziej odczuwalne
na podłożu psychicznym niż fizycznym.
- Co tak długo?
- Jeszcze tu jesteś?
Cisza.
- Dobra, słuchaj –
zaczął Ben. – Wtedy może faktycznie trochę mnie poniosło. Przepraszam cię za
to, ale jeśli komukolwiek wygadasz, że się przed tobą kajałem, skręcę ci kark.
Moor miał wrażenie, że
na chwilę świat zatańczył mu przed oczami, a serce zatrzymało się na ułamek
sekundy. W panice i szczerym niedowierzaniu zaczął się rozglądać szukając
jakiejś ukrytej kamery, bądź prawdziwego Millera. Bo ten tu, co przed nim stał,
musiał być podstawiony. Chłopak był pewien, że to, co właśnie usłyszał, nie
mogło być prawdziwe. Benjamin popatrzył na niego i z niesmakiem żachnął się:
- Co się tak
rozglądasz? Odbiło ci już całkiem?
- To jakiś żart, co
nie? Albo coś knujesz, bo nie ma opcji żeby te przeprosiny były głosem twojego
umierającego sumienia…
- Przysięgam, to
ostatni raz, kiedy kogoś przepraszam…- wyburczał wkurzony. – Dawaj to. – Miller
wyrwał kluczyki z rąk chłopaka i władował się do mieszkania, dalej burcząc coś
pod nosem. Słowa te kosztowały go sporo dumy i samozaparcia, a i tak nie
zostały przychylnie przyjęte. Oczywiście w ogóle do głowy mu nie przyszło, że
mogło to być spowodowane jego ciągłym grubiańskim zachowaniem.
- Ej, kto ci pozwolił
się tak rządzić! – Joe zamknął za sobą drzwi i znów podejrzliwie spojrzał na
Benjamina, coś ewidentnie mu tutaj nie pasowało. – Słuchaj, powtarzam jeszcze
raz. Nie wierzę w twoje dobre chęci. Jeśli jeszcze raz coś zrobisz wbrew mojej
woli, to zadzwonię na policję! Nie będę
się wahał ani trochę!
Miller wstał z kanapy,
na której zdążył się już dosyć wygodnie rozsiąść i leniwym krokiem zbliżył się
do chłopaka. Popatrzył mu prosto w oczy i starając się trzymać nerwy na wodzy
powiedział:
- Przeprosiłem już,
drugi raz nie zamierzam tego robić. Ale w porządku, możesz mi nie wierzyć,
twoja wola. Nie dotknę cię, dopóki mi na to nie pozwolisz, jeśli o to ci
właśnie chodzi. Niech to będzie moją pokutą, świętoszku.
Zbliżył się do
niego jeszcze bardziej, po czym zniżając głos wyszeptał:
- A teraz zrób mi
herbatę, bo cholernie chce mi się pić.
Moor nie protestował,
odwrócił się i grzecznie podszedł do czajnika. Bądź co bądź, nie tego się
spodziewał. Ten człowiek chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Za każdym
razem zakrzywia go w całkiem innym kierunku. Chłopak był pewien, że już nigdy w
życiu nie spotka bardziej niezrównoważonej osoby.
Kiedy już razem
siedzieli na kanapie i bezmyślnie wpatrywali się w telewizor, Miller zaczął rozmowę,
o dziwo, całkiem normalną.
- No, powiesz w końcu
co robiłeś, gdzie byłeś, z kim?
- A niby po co? – Joe
odsunął się lekko od niego, tak na wszelki wypadek.
- Nie chcesz się dać
zabałamucić, to przynajmniej coś poopowiadaj – stwierdził całkowicie
beznamiętnym głosem. Moor natomiast udał, że nie usłyszał pierwszej części
wypowiedzi.
- Byłem na obiedzie u
ojca i jego… jego nowej kobiety.
Cisza.
- I co?
- Co, co?
- Jak ci się udało
przez tak krótki okres czasu, tak zidiocieć? Opowiedz coś więcej. Wiesz,
podstawy konwersacji. Jaka ona jest, czy ma dzieciaka, czy ma krzywe zęby, a
może się jąka, COKOLWIEK. Poważnie…Gadać nie chcesz, pieprzyć się nie chcesz,
zapewne przytulać, ani całować się też nie masz ochoty. Co ja tu w ogóle robię?
Bogowie, ani szczególnie piękny nie jesteś, ani tym bardziej rozgarnięty. I ja
też zidiociałem przez ciebie całkowicie. Zrekompensuj mi, do kurwy nędzy, ten
celibat i chociaż się odzywaj. Gdybym chciał posiedzieć z zamkniętą gębą,
zostałbym w domu.
- Ok, pojąłem, już się
nie musisz tak uzewnętrzniać, wiesz? Kobieta jest całkiem normalna, tylko, że
jej córka, to już niekoniecznie… Okazało się, że to ta dziewczyna, co się
rzuciła na Mayę. Mnie też od raz razu skojarzyła i wysnuła podejrzenie, że no…
też kocham inaczej…
- Ha, dobre i co jej
powiedziałeś? – Miller wbił w niego bystre spojrzenie, wymuszając na nim
powiedzenie całej prawdy, a nie tak, jak to chłopak miła w zwyczaju, tylko
połowicznej.
- I po co się tak
gapisz? Powiedziałem, że to nie jej sprawa.
- A dalej?
- Nic dalej. Daj mi
spokój.
- Joe, wyczerpujesz
moją cierpliwość w rekordowym czasie i
gotów jestem złamać obietnicę, którą ci wcześnie dałem. I zrobię to tylko po
to, żeby wkurwić cię tak, jak ty mnie teraz wkurwiasz. – Chociaż podczas
mówienia, na jego ustach widać był uśmieszek, to głos zadawał się być
przenikliwie chłodny. Moor przełknął głośno ślinę i zdecydował się jednak na
szczerość.
- Ona wyzwała mnie od
pizd, ja jej powiedziałem, że jest ukrytą lesbą, a na sam koniec trochę sobie
pogroziliśmy. Wiesz, jak to świeżo upieczone rodzeństwo…. – Moor czuł się jak
idiota mówiąc takie rzeczy Benjaminowi. Wiedział, że jego problemy wyglądają,
jak te wyjęte prosto z dziecięcej piaskownicy.
- Groziła ci? Co ci
powiedziała? – Chłopak popatrzył na niego podejrzliwie. Wszystko co mówił i
robił dzisiaj Miller było, delikatnie mówiąc, wątpliwe.
- No, że rozwaliłaby mi
twarz, wydłubała oczy i zrobiła z nich kolczyki… Ale to tylko takie głupie
gadanie…
- Ma fantazję, nie ma
co. Adres zapewne też jakiś ma?
- Nie, nie ma. Halo,
ziemia do Benjamina! Tam mieszka mój ojciec, wiesz? Zdajesz sobie z tego w
ogóle sprawę, czy może jakimś magicznym sposobem ci to umknęło?
- Nic mi, gnojku, nie
umknęło. Ale grozić mogę ci tylko ja i nie lubię, jak ktoś się wpierdala na
moje podwórko. No trudno, dorwę ją po szkole, bo zapewne po zajęciach będzie
się chciała dobrać do twojego upośledzonego dupska. Ja jej wyjaśnię kilka
kwestii, Lucy zapewne też ją kiedyś dorwie, a kto wie, może nawet Amelia się
dołączy. Bo swoją drogą, to niezła spina była między tą trójką. – Moor
popatrzył na niego pytająco, bo oczywiście, nie miał pojęcia co się działo z
jego przyjaciółką.
- Jaka spina?
- No tak, ty przecież
nic nie wiesz. Ta ruda lisica, zamiast do szkoły, przychodziła do nas. Miałem
już tego dosyć i powiedziałem o wszystkim Lucy. Gdybyś widział, jak mocno była
wkurwiona, to mnie byś miał za anioła.
- Wątpię – bąknął Moor,
słysząc ostatnie słowa Benjamina.
- Wątpisz? A ja cię
takim miłosierdziem dzisiaj obdarowałem. – Miller przybliżył się, opierając
rękę tuż obok uda chłopaka. Joe chciał się odsunąć, ale już nie miał, niestety,
gdzie.
- Weź, nie kpij już
sobie i tak wiem, że coś się za tym kryje. Nie dam się nabrać – powiedział
dosyć nerwowo.
- Nie mam pojęcia o
czym mówisz. Lepiej mi powiedz, o której kończysz zajęcia w poniedziałek. –
Benjamin był tak blisko, że ich nosy prawie się dotykały. Tętno Moora
przyspieszyło, tak samo jak i jego oddech.
- O 16, tylko błagam,
odsuń się już. – Joe nie wiedział, co zrobić ze wzrokiem, skończyło się na tym,
że zapatrzył się na usta siedzącego przed nim mężczyzny. Ben odczytał sygnał,
zinterpretował go, tak jak mu pasowało i pocałował Moora. Założył, że chłopak
nie będzie się opierać i oczywiście miał rację. Nawet sam Joe, gdzieś głęboko w
duszy liczył, na to, że Miller nie przyszedł tylko na pogawędki. Gdy skończyli,
mężczyzna powiedział z przekąsem:
- Wiedziałem, że jara
cię zabawa w udawanie niedostępnego.
Chłopak aż cały
spąsowiał, chwycił kubek, który akurat znalazł się pod ręką i cisnął nim w
uciekającego Benjamina. Mężczyzna bez większych problemów uniknął lecącego
pocisku. Na odchodnym zdążył jeszcze powiedzieć:
- Do następnego, moja
przekorna księżniczko!
- Wstrętny, wstrętny
manipulant! – Wrzasnął chłopak, po czym schował twarz w dłoniach. Był mu tak
bardzo wstyd. Ten dzień na pewno zapisze się w jego historii, jako jeden z
najdziwniejszych w tym krótkim, cholernym życiu.